Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 55.11km
  • Teren 10.00km
  • Czas 03:54
  • VAVG 14.13km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sprzątanie cmentarza koło Bud Grabskich (Ruda)

Sobota, 7 kwietnia 2018 · dodano: 08.04.2018 | Komentarze 18

Umówiłyśmy się na początku tygodnia z Werroną, że stawimy się na wołanie Łukasza, by wespół w zespół pomóc przy porządkach wiosennych na cmentarzu z I wojny blisko Skierniewic, niedaleko rzeki Rawki. W lesie, na południe od Bud Grabskich, a na północ od Rudej. Na mapach turystycznych jest on często zaznaczony, ale mało kto się nim formalnie interesuje (mam na myśli tak zwane organy). To, że nie zarósł do zera krzalem, zawdzięcza wolontariuszom. A w zasadzie każdemu człowiekowi, który czasem postawi tu znicz, czasem wyniesie śmieci, wreszcie zwłaszcza tym osobom, które mają sekatory, grabie i porządną kosiarkę spalinową. :)

Miałyśmy jechać wstępnie o 8:30. W piątek stwierdziłam, że czuję się na start o 9, a rano jeszcze przekręcałam lampkę z jednego roweru na drugi ( trochę trwało, bo dwie śruby), szukałam paru drobiazgów, Werrona też się trochę szykowała (ma dwie chore osoby w domu) i zbiórka przesunęła się na 9.15. Jak już ruszyłyśmy spod mojego bloku o 9:25... ;)

Droga "na skróty" okazała się mocno rozjeżdżona przez sprzęt do ścinek, więc trasa czasowo się wydłużyła. Jeszcze po drodze trafiłyśmy prawie nową kanapę. Idealna na rozwałkę i trzeba było posiedzieć tam chociaż z 10 minut i pogawędzić o dzieciach. Jak dwie baby się spotkają... ;)

No i dotarłyśmy na miejsce zamiast na 10, grubo po 11. Ale zaraz wzięłyśmy się do pracy, bo połowa cmentarza jeszcze była w gałęziach, patykach i krzakach. Było naprawdę sporo osób, nie wszystkich kojarzę z imienia i nazwiska, ale z twarzy z grubsza, a najbardziej z barwy głosu. Było nas w sumie siedem osób? Chyba tak, plus jeden okoliczny pan, który się przyłączył pogawędkowo, dzięki czemu usłyszeliśmy kilka ciekawych historii związanych z cmentarzem i rodziną, do których należał teren cmentarza. A to, że w okopie zginął brat dziadka tego pana, bo go ruskie wzięli za Niemca (II wojna), a to że były tu w okolicy domki letniskowe, drewniaki, które powstały jeszcze za cara, i które Sowieci chcieli spalić biorąc je za niemieckie domy, ale pani która uciekła z Powstania i znała rosyjski uratowała większość ludzi, bo im wytłumaczyła, że tu już Polska i że Niemcy dawno uciekli. Ale stodołę spalili... na szczęście nie dom. Takie rzeczy się działy w tym skądinąd cichym dziś i spokojnym lesie.

Dostałam do ręki sekator i wycinałam odrostki liściaste oraz jeżyny (co większe), Werrona wynosiła głównie wycięte przeze mnie i Augusta badyle. Ale i tak zostało trochę pracy, trzeba będzie się jeszcze parę razy spotkać. W każdym razie cmentarz wygląda porządniej i się będzie zielenić mchem, a nie zarastać.

Ponieważ na koniec robota była tylko dla kosiarki, a nasze grabienie wiele nie dawało, Łukasz powiedział, żebyśmy nie grabiły, bo on kosiarką i tak wszystko porozrzuca i szkoda się męczyć. Rzeczywiście niegrabiona za bardzo lewa strona wyglądała ok. No to dopiłyśmy herbatkę i postanowiłyśmy wracać. Ale pojechałyśmy nieco inną drogą, koło ośrodka i przez mostek nad małą rzeczką... Rokita?

Tam sobie Weronka weszła na drzewo, a potem na luzie pojechałyśmy gdzie oczy poniosą i trochę przejechałyśmy jakiś skręt. No to musiałyśmy wykręcić później... oj dobrze, że Tomi zostawił mi mapę. Słońce było tak ostre, że na telefonie ledwo bym co widziała. I tak dotarłyśmy do asfaltu przy przejeździe kolejowym na południe od Radziwiłłowa, a stamtąd do Jesionki sprawdzić, czy aby jaki pociąg osobowy do Żyrka nie jedzie. Okazało się, że jedzie, ale dopiero za 50 minut, więc pojechałyśmy dalej.

Dojeżdżając do jesionki uratowałyśmy  żabę. Nie, nie żabę, ogromną ropuchę na środku drogi! Namówiłyśmy ją, by jednak z drogi zeszła. Zaraz potem jechał samochód, więc być może uratowałyśmy jej życie. Żartowałam z "karmą" i że prędko nas spotka nagroda za ten "dobry uczynek". A może nawet uratuje nam on życie.

Ale przed Sokulami zamiast pojechać do Sokuli, skręciłyśmy w las, w leśna drogę.  A że tam ścinka, to w bok, żeby dojechac do mostka... a tam droga się szybko zrobiła piaszczystą i przeszłyśmy w tempo spacerowe. A potem zrobiło się mokro i do mostka przedzierałyśmy się przez bagna. Zaczęłam żartować, że wróciła do nas karma żaby, że gdybyśmy pojechały asfaltem, to może już byśmy miały wypadek z jakimś rozpędzonym autem, a tak dosięgnęłyśmy absolutu, to znaczy natura pokazała nam to, co ma najpiękniejszego. Rzeczywiście bagienko było ładnie porośnięte kwieciem. Ja już wcześniej zdjęłam skarpety i miałam naturę tylko w sandałkach, Werrona za to pełne natury adidasy. ;)

Trzeba było jeszcze sforsować rzeczkę (akurat sobie stopy z błota umyłam), i myk na podobno super serwisówkę... nie. Nie była już super, okazało się, że tu również jeździł ścinkowy sprzęt. No i znów wolna jazda na zmianę ze spacerem. I szczekanie od torów wraz z zawodzeniem jakiegoś młodego miśka za każdym razem, gdy przejeżdżał pociąg (odstraszacze z nagraniem). Minął nas nawet pociąg, na który postanowiłyśmy nie czekać, bo przecież w 50 minut już będziemy w domu. Ihaha.

No ale w końcu dojechałyśmy do cywilizacji i już grzecznie przez Żyrardów dojechałyśmy do domu. Jeszcze na koniec dorwała mnie klątwa żaby na schodach, to znaczy omsknął mi się rower i pieprznęłam się kierownicą w brodę tak porządnie, że rozcięłam skórę i zaczęła mi lecieć krew. Co odkryłam na górze, jak wniosłam cięższą sakwę i miałam wracać po rower pozostawiony na spoczniku nad parterem. Szlag. Pożyczyłam sobie plasterek z rybkami od dziecka i wróciłam po Pradziadka na dół obiecując sobie, że dziś nigdzie indziej nie wyjdę. Werrona smsem pocieszała mnie, że mogłam się zabić i miała rację! Dobre uczynki względem żab ratują życie, pamiętajcie o tym!

Niestety w ferworze zapomniałam żabie zrobić zdjęcia. Ale zrobiłam kanapie. :)





Werrona i grabie

Sławna kosiarka

Fajrant i ofiara patriarchatu, chopy dyskutują, a baby pracujooo... ;)

Droga powrotna pełna natury.


Werrona na drzewie


Mogiłka przy torach

Bród przy mostku. Potem jeszcze przeszłyśmy przepustem dla zwierzątek, ale suchą stopą, bo kładki. 



Komentarze
Gość wariag | 18:59 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj No to u nas znowu przy setce ten plus że było spane, ale pod pałatkami. Najpierw oczywiście trzeba było ten rejon alarmowy odśnieżyć. To był koszmar, do dzisiaj go zapamiętałem.I do dzisiaj nie rozumiem dlaczego tam leźliśmy akurat w zimie a nigdy o innej porze roku.
meteor2017
| 18:29 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj Górska, ale w czasie kursu - to była tzw. wycieczka kondycyjna (programowo trzeba było zaliczyć jedną), czyli 36 godzinna wycieczka bez snu (przyjazd nocnym pociągiem, marsz dzień, noc, dzień i w pociąg powrotny), z plecakiem no ale nie było to na szczęście 30 kg tylko kilkanaście :-) 100 GOTów, czyli 1 GOT = się 1km odległości lub 100m przewyższenia (oczywiście pod górę). My chyba mieliśmy ostatecznie jakiś skrócik i wyszło 90 GOTów z jakimś hakiem, ale wtedy jeszcze w górach sporo śniegu było i mieliśmy opóźnienie.
Gość wariag | 08:53 poniedziałek, 9 kwietnia 2018 | linkuj @Meteor - ale to pewnie podczas górskich rajdów turystycznych ? Wy to zawsze cosik dziwnego w tym eskapebolskim gronie wydumacie ;) U nas te kondycyjne były dobowe a najgorszy był zimowy marsz do tzw rejonowego alarmowego (z pełnym 30 kg oporządzeniem) - 50 km na pn-zach od Skierniewic. Razem stówa tyle że rozłożona na 2 dni. Na szczęście załapałem się tylko na 2 takie marsze ... i chwatit.
meteor2017
| 20:31 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Jest, ale zimą gdy są mrozy... raz zrobiłem błąd i wybrałem się do tego lasu gdy świeżo złapał lekki mróz. Potem z wybraniem się tam poczekałem aż z tydzień będzie -10.
lavinka
| 20:13 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Ja chciałam jechać asfaltem przez Sokule, ale Werrona mówiła, że Ty mówiłeś, że tam jest skrót serwisówką za mostkiem i że ona też pamięta ją przejezdną. No to już nie jest przejezdna, no chyba że ma się fatbajka. :)
meteor2017
| 20:11 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Ja ten cały las zasadniczo omijam szerokim asfaltem (gdy jestem bardzo zdesperowany, to krótkim asfaltem, ale ruch jest tam za duży). A ta niby serwisówka wzdłuż torów to faktycznie była ok, ale w momencie, gdy była całkowicie zamarznięta.
meteor2017
| 20:06 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj @wariag - my mieliśmy marsze kondycyjne 100 GOTów :-)
lavinka
| 20:06 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj No. Przeorany niestety.
meteor2017
| 20:05 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Ten pierwszy skrót, to ten co leci przez las wzdłuż torów?
lavinka
| 20:01 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj O, to faktycznie. Dziś przecietny chłopak by się zahetał przy spacerze pięciokilometrowym, taką kondycją ma dziś młodzież. ;)
Gość wariag | 19:57 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Mam na myśli Miedniewice koło Skierniewic . Ale wiesz, myśmy mieli marsze kondycyjne od 30 do 60 km więc tylko Wielki Manitou wie gdzie się człowiek wtedy pałętał :)
lavinka
| 19:53 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Ooo, do Miedniewic daleko, jak tego dokonałeś? Księzycowa teleportacja? Dziadek pana Mariana tak podróżował w czasie, przez co do Kościuszkowców nie dotarł, bo się w XXI wieku pod Warką obudził. ;)
Gość wariag | 19:45 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Cosik mi sie zdaje że w tym lesie działaliśmy jako "Szafranowcy" :) No to już trzeci przywołany na Twoim wpisie oprócz Puszczy pana Mariana i tego lasku koło Raducza. Miedniewic nie liczę bo tam zazwyczaj byłem (jakieś chyba genius loci alkoholica ?) po wpływem "księżycówy".
huann
| 19:43 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj O, widzę, że nie tylko mnie dopadło wiosenne grabienie ;) - ale, że Budy (siC!)Grabskie, to tak to musiało się skończyć!
lavinka
| 15:07 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Pewnie będzie niejedna okazja. :)
Werrona69
| 15:02 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Ze zdjęć wynika, że tylko ja pracowałam :)))
Dzięki za przygodę! Trzeba powtórzyć!
lavinka
| 14:24 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj No cóż, stało się, nie ma odwrotu. ;)
malarz
| 14:15 niedziela, 8 kwietnia 2018 | linkuj Mapy papierowe wciąż mają nieprzemijające zalety :)
Niefortunne były te zaklęcia ropuchy...
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa erzep
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]