Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:4333.23 km (w terenie 421.67 km; 9.73%)
Czas w ruchu:255:55
Średnia prędkość:16.93 km/h
Maksymalna prędkość:52.70 km/h
Suma kalorii:27962 kcal
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:111.11 km i 6h 33m
Więcej statystyk
  • DST 115.23km
  • Teren 11.00km
  • Czas 05:50
  • VAVG 19.75km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Za Tarczyn

Sobota, 6 lipca 2019 · dodano: 12.07.2019 | Komentarze 2

Zanosiło się na dłuższy dystans koło setki, jak to w wycieczkach za Tarczyn, ale nie sądziłam, że aż tyle wyjdzie. Tym bardziej że jechaliśmy nieco na skróty, bo okazało się, że na naszym starym skrócie wreszcie ktoś zrobił kładkę (wielkie dzięki!), jako że po zbudowaniu obwodnicy kładka znikła. I latami ludzie przeskakiwali rów, ale nam z rowerami się nie chciało. Chociaż czy ja wiem, czy to taki skrót, zaledwie kilkaset metrów, ale za to nie trzeba jeździć po wiadukcie górą. Więc może i kilometr? No i koniiikiiii zaraz były, przez co zostałam z tyłu (wszystkie zdjęcia w albumie letnim)



W Tarczynie postój kanapkowy, bo głodniałam średnio co 12 kilometrów, a tu już padło 36. ;)

Za Tarczynem pojechaliśmy na stację Gąski i inne takie tam serwisowanie skrzynek po drodze. Nawet trafił się pociąg. Peron całkowicie porósł łąką, więc widoki śliczne.






W ogóle wjechaliśmy w rejon keszy GC bardziej, ale i zdarzały się podwójne. Bardzo malownicza okolica.


Aż do tarliśmy do Prażmowa i tutaj długo się kręciliśmy przez multaki i inne skrzynki. Miejscami popadywał deszcz, ale przelotnie. Najbardziej spodobał mi się metalowy mostek nad rzeką. Odwiedziliśmy dworek, park, kościół, gorzelnię, cmentarz i urząd gminy. A także bibliotekę w kolejnym dworku w pobliskiej miejscowości (Wola Prażmowska). W parku obok dworów była piękna alejka Entów i tajemnicza ogromna sosna. W domu sprawdziłam w moim kieszonkowym atlasie, że jest to sosna wejmutka i rzeczywiście Tomi to później potwierdził.

Pierwszy dworek.


Kolumna na cmentarzu

Mostek




Gorzelnia na horyzoncie



Meteor oczywiście wlazł na mostek. :)


Dworek w Woli Prażmowskiej



Do finału grupy keszy znalazłam drogę na skróty, ale Meteor nie chciał, bo mówił, że trzeba będzie prowadzić rower i w efekcie już dwieście metrów dalej na trasie dookoła prowadziliśmy rowery, tyle było piachu. A nie mówiłam?

Wreszcie trzeba było wracać, to wróciliśmy opłotkami, żeby nie jechać cały czas tą samą trasą.

  • DST 102.87km
  • Czas 05:25
  • VAVG 18.99km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Setka w dolinie Jeziorki

Sobota, 1 czerwca 2019 · dodano: 01.06.2019 | Komentarze 2

Jechałam w kierunku Krainy Jeziorki z myślą, że ma być niedługa przyjemna wycieczka przy ciepłej, ale niegorącej pogodzie. Nawet mi do głowy nie przyszło, że będzie setka. A raczej przyszło jakoś koło 18tej, kiedy nadal nas nie było w domu. ;)

Link do letniego albumu

Skrzynkowo też było, bo dawno nie jeździłam po okolicy (Meteor jeździł tu sam i znalazł wcześniej), jakiś rezerwat grądów, jakieś inne znane miejsca, wreszcie jedna skrzynka Rubeusa, do której miałam wybitnego pecha oraz kilka nowych. Dużo zieleni, mało komarów, dużo pokrzyw. Mniej więcej tak. ;)





Mała Wieś i zwiedzanie kościoła, cmentarza oraz pałacu za płotem







Uli przybywa

Kolejny rezerwat








  • DST 105.62km
  • Teren 11.00km
  • Czas 06:44
  • VAVG 15.69km/h
  • VMAX 34.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Spała Inowłódz (1)

Sobota, 29 września 2018 · dodano: 03.10.2018 | Komentarze 4

Trasa do Spały częściowo powtarzalna, więc nie marnowałam klatek. A i tak tego dnia wyszła kupa zdjęć. Przystanek w Esterce jak zwykle miły, chociaż poranek był bardzo zimny i przydały się nauszniki. Marzły mi stopy! Wszystko dlatego, że ruszyliśmy po siódmej, czyli o nieludzkiej porze, ale to był jedyny sposób, by dotrzeć na nocleg przed zmrokiem.



Zwiedzamy co bądź po drodze, kesze też się trafiają. Jakaś klątwa rozwalonych murków nas dopadła w ten weekend. W Czerniewicach murek rozwalony przez remont. Wcześniej w Krzemienicy też był remont, dla odmiany kościoła. Zjedliśmy tam drugie śniadanie pod rusztowaniami. 







Po drodze trafiamy na pola ze słonecznikami, instagramowy hit sezonu, mam wreszcie jakiegoś selfiaka. ;)




Wreszcie docieramy do Spały, mijamy póki co Konewkę chcąc się najpierw spotkać z Huannem, a przy okazji zdobyć paszporty turystyczne i pieczątki okolicznościowe. Nie lubimy tłumu, a tu jakieś pikniki... za to Tomi zjada darmowe podwójne leczo, moje i swoje. Okazało się, że na miejscu dla turystów jest darmowa micha. Dlaczego nie kiełba! Kiełbę bym zjada, a tej brei niekoniecznie. ;)



W Spale prócz spotkania się z Huannem i Moniką odwiedzamy kościół, żubra, lokomotywkę, budynki koszarowe i zielony peron stacyjki z szynobusem. Wreszcie jedziemy do Konewki, czyli do muzeu mw bunkrze, schowku na pociąg. Do tej pory nie zwiedzałam podobnego obiektu, więc bardzo mi się podobało. Zwłaszcza jak niemal na kolanach znalazłam od drugiej strony tajne wejście do bunkra z innego bunkra. Co prawda z drugiej strony była wielka strzałka, ale ją przegapiliśmy. 







Konewka czyli bunkier na pociąg. W okolicy prócz muzeum jest jeszcze urbeksowy, ale nie mieliśmy czasu.


O, czołg Grubera. ;)












Tajne przejście. ;)


Dzień krótki, więc ruszamy do Inowłodza, do którego wcześniej pojechali Huann z Moniką. Mijamy ich wracających na pociąg. W Inowłodzu romański kościółek, nowszy kościół z pociskami w ścianach i lekko odbudowany zamek, który epizodycznie brał udział jako tło serialu. Nie wydaje się być z tego powodu specjalnie dumny, a poza tym skarżył się, że mu dach przecieka i przez to bolą go korzonki. Ale kto by się przejmował starym zamkiem, phi.






Jeszcze robimy zakupy w byłej synagodze i nie zdążamy do galerii z aniołkami i innymi duchami-trollami.

Trza się udać na zasłużony odpoczynek, w upatrzonym leśnym gąszczu. Na ostatniej prostej trafiają się przewrócone drzewa. Ciemno i się potykam, a tu jeszcze te kłody. A Tomi nadal pcha się do przodu, no jak jakiś głupi. Jak wreszcie go namówiłam na stop i zaczęliśmy rozbijać namiot, przyjechał pociąg. Szlag. Omal się na torach nie rozbiliśmy, tak Tomiego pognało na południe. Może sto metrów. No i nam hałasowały w nocy, na szczęście nie za często. Na kolację były kiełbaski i ziółka, a potem spać.



  • DST 118.86km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:00
  • VAVG 16.98km/h
  • VMAX 34.40km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W rejon Rawskiej Ósemki

Sobota, 19 maja 2018 · dodano: 20.05.2018 | Komentarze 12

Zostało mi do znalezienia kilka skrzynek z geościeżki Rawskiej Ósemki (tych bliższych, bo dalsze są poza zasięgiem jednodniowym) i paru innych w okolicy, to namówiłam Meteora na trasę na południe, poza tym było trochę z wiatrem. Pojechaliśmy przez Esterkę, gdzie jest miłe miejsce rozwałkowe. Minąwszy budynki obok poligonu w Raduczu natrafiliśmy na odnowiony mostek stalowy z podłogą z podkładów kolejowych. W sumie keszowe miejsce, ale bez skrzynki. Pierwszą znalazłam obok dworu w Rossosze (RÓ3). Dalej podjechaliśmy pod keszową kapliczkę i do quizu z liczeniem stacji drogi krzyżowej obok pustelni pod Rawą Mazowiecką. Podjechaliśmy też pod zamek (nowa skrzynka) i do innej skrzynki RÓ-start. Wyjechaliśmy z Rawy kierując się do drogi S8 i tam serwisówkami dojechaliśmy do ostatniej planowanej ze skrzynek w Babsku (RÓ1). Kiedyś Rawska Ósemka liczyła sobie 8 skrzynek, ale teraz ma ponad 20, więc mając w sumie 12 znalezionych jeszcze czeka mnie kilka wycieczek, by zdobyć pozostałe. :)

Link do albumu





Sezon na kwitnące akacje. Nie mam alergii na jej pyłki, ale stężenie było tak duże, że zapychało mi gardło i nos. Aż przez chwilę miałam chrypkę!


Mostek



Rossocha



Postoje, rozwałki, kanapki

To chyba jakaś stara szkoła, obok jest liceum.

Właściwie na tej wycieczce najciekawsze były pejzaże "pomiędzy"


A jednak czarny bez, a nie kalina.

Wiatraki

Unijne złoto, czyli dotacje, które zmieniły krajobraz.

Ale kapliczki nadal są charakterystyczne dla Polski

A tu nie ma skrzynki, ale może kiedyś będzie. Model kościoła, którego już nie ma, bo jest nowy. Wysokienice

Pomnik chyba coś obsiadło i podjada. ;)

A tędy leci szlak grunwaldzki. niby taka wiocha zabita dechami, a za Jagiellonów w okolicy ważyły się losy naszego kraju. Nie tylko wtedy ale i później.

Coraz częściej wychodzi słońce i robi się gorąco. Czas na odpoczynek z widokiem na... góry? Tak to trochę wygląda, ale to tylko złudzenie szerokiej doliny rzecznej.

Kolejka rawska pod Boguszycami

Kościół w Boguszycach, z którym mamy małego pecha. Byliśmy tu parę razy i za każdym razem odbijaliśmy się od zamkniętej furtki. Tym razem udało się wejść i odkryć płytę grobową  Ignacego Marcelego Walewskiego. Jakaś dalsza rodzina (bardzo dalsza, herb się zgadza, ale pociotki dalekie, czyli pewnie bliżej spokrewnieni przez córkę ciotki wujka stryjka niż bezpośrednio) męża tej pani Walewskiej co Walewskiemu rogi przyprawiła romansując z Napoleonem. 


Młyn nadal stoi

Dziurdzioły tylko dwa, mocno się wyasfaltowała okolica. ;)

Opłotki Rawy

Pustelnia


Dziury w wodzie

Kościoły w Rawie 

Może mało widać, ale gwiazdki się świecą.

Zamek, a raczej jego resztki mają się nieźle. W tym miejscu zwizualizowałam sobie wizytę ducha księcia w tym miejscu.

- Witajcie poddani. Co tam słychać w moich włościach, słyszałem że dzieje historii nieco nadszarpnęły mury. A co tam się dzieje na polach zamkowych, turnieje się odbywają?
- Ano, jaśniepanie,  jakby tu księciu powiedzieć, tak jakby odbywają. Teraz to się nazywa mecz.
- A biją się dobrze nasi rycerze?
- Ano jakby tu, jaśnie panie, wyjaśnić. A biją się. Jeno po meczu.
- A jakże to tak, po turnieju?
- Ano tak, jaśnie panie.
- Co to się porobiło...
- Ale za to toalety mamy lepsze, niż za czasów waszmości.
- Tuaco?
- Aaa, wychodek znaczy. Mniej wieje i w ogóle nie śmierdzi. 
- Niemożliwe!

W Babsku robi się późno, więc tylko po skrzynkę... przez rzekę po drzewie. Dwa razy, bo w pojemniku zabrakło logbooka.

Zrobiło się ciemno, więc nie wyszło zdjęcie spod Oryszewa, gdy spotkaliśmy panią jadącą rowerem i prowadzącą dwa konie z pastwiska. Musicie uwierzyć na słowo.



  • DST 119.00km
  • Teren 8.30km
  • Czas 07:22
  • VAVG 16.15km/h
  • VMAX 32.60km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyprawa po Mariany

Sobota, 5 maja 2018 · dodano: 06.05.2018 | Komentarze 19

Mieliśmy jechać na weekendówkę, ale Meteor miał za mało czasu w tygodniu na spisywanie skrzynek i pakowanie się, w efekcie w piątek wieczór ogłosił kapitulację. Minutę po tym, jak się spakowałam, nie mógł godzinę wcześniej? No to musiałam wyjąć 3/4 sakw (i tak zapomniałam o butelce z wodą) i trzeba było wymyślić, gdzie jedziemy w sobotę na lekko. Padło na kilka nowych skrzynek Werrony za Skierniewicami i przy okazji serwis jednej mojej skrzynki grodziskowej. W sumie to jak się ma ponad sto skrzynek, to zawsze któraś jest do serwisu, reaktywacji, sprawdzenia czy jest. Tu miało być to ostatnie, ale coś czułam, że skrzynki nie ma, bo nikt nie logował w zeszłe wakacje. Nie jest popularna, bo trudno dostępna, ale na wszelki wypadek wzięłam zapasowy pojemnik. A jednak nie było. Znalazłam jakieś stare fanty w sakwach, Meteor dał logbook mazowiecki, naklejki, ołówek i worek, no i kesz znowu gotów do szukania.
(link do wszystkich zdjęć z wycieczki)



Okolica grodziska jest bardzo malownicza, zwłaszcza wiosną, kiedy łąki w dolinie Rawki się kwiecą.



Drugie grodzisko w oddali


Podjechaliśmy też pod moją drugą skrzynkę w Starej Rawie (kościół), ale ktoś kręcił się na placu parkingowym i baliśmy się spalić. Innym razem. W okolicy pojawiła się jedna skrzynka GC przy mało dostępnym dworku, to skoro była po drodze, machnęliśmy. Mikrus, bo mikrus, dwór za płotem i drzewami, nic nie widać, bu. Za to było nieźle widać inny dwór, w Wilkowicach. Obok trafiła się jakby gorzelnia? Wiadomo, każdy dwór musiał mieć swoją bimbrownię, pasiekę i sad do robienia jaboli i miodu. ;) 


Farmy wiatraków w okolicy

Gorzelnia

Dwór w Wilkowicach




Dalej mieliśmy przymusowy postój, bo wcześniej zatrzymaliśmy się na chwilowy popas z mrożoną kawą, ale w akacjach... i kolce z tych akacji leżące w trawie podziurawiły nam dętki jak durszlaki. A mieliśmy wkładki antyprzebiciowe! No to wymiana dętek sto metrów dalej. Meteor tak się zakręcił, że swoje tylne koło założył na odwrót i zorientował się dopiero jadąc. 





Wreszcie Żelazna (pod Wolą Wysoką), gdzie kiepsko odmalowany dworek (byłby piękniejszy bez brązowych wstawek z boku) i kościół z czarną madonną na froncie, ciekawostka. 




Przez Byczki, w których odnajdujemy chatę Władysława Sikory (fani Potemów kojarzą zbieżność), jedziemy do smutnego wiatraka, pierwszej skrzynki z czterech Werrony tego dnia. Mikrus z bonusem w postaci pięknych widoków i zapachu psiej padlinki opodal. Dalej per pedes tłuczemy się do dwóch skrzynek w ruinach cegielni (obie marianowe), od wsi boimy się robić swoją wizytą sensację. I dobrze, bo po znalezieniu ich wyjeżdżamy przez wieś, a tu wszyscy się na nas lampią jak na ufoków. ;)





Cegielnia



Różnymi skrótami podjeżdżamy do kościoła w Godzianowie (żaden z kościołów nieokeszowany, ej, co jest) i opłotkami docieramy do linii kolejowej, a dalej do szkoły w Woli Drzewieckiej, gdzie ostatni kesz marianowy Werrony. I jedziemy do Skierniewic, tylko najpierw sprawdzamy mój pociąg. Bo miałam sobie skrócić trasę i do domu podjechać szybciej. Do jednego 50 minut, za mało czasu, do drugiego zapas, więc robimy sobie mały trainspotting.



Szkoła

Po drodze do Skierniewic o mały włos mnie nie kasuje jakieś wyklepane BMW z typowym Sebą za kółkiem, a poza tym jedzie mi się tak dobrze, że postanawiam jechać dalej do domu rowerowo. Przed Skierniewicami trafiamy na wygodne Dedeero nieoficjalnie pieszodeeero asfalcik wzdłuż lasu zwierzynieckiego (od Makowa). Szał, mostki, widoczki, uuu. No proszę, co ta łunia z Polską robi, wstrętni pedalarze, mogli dwa pasy autom zrobić, a nie. ;)



Nowa DDR





No i tak zamiast 86 zrobiło się 119, choć meteorowy ślicznik się nieco ślinił i pokazał 117. Drobna różnica w obwodzie kół robi takie cyrki.



  • DST 108.58km
  • Teren 5.87km
  • Czas 06:25
  • VAVG 16.92km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kwietniówka lipcowa - Dzień 1

Sobota, 28 kwietnia 2018 · dodano: 02.05.2018 | Komentarze 12

Pierwszy dzień trzydniowej namiotówki w kierunku północnym. Kiedy zalegaliśmy na ławce w Brochowie pod kościołem (tym, co wygląda jak zamek), zagadał do nas przypadkowy człowiek pytając, dokąd jedziemy. I się zawiesiliśmy. Ja podałam mniej więcej kierunek na Ciechanów, Meteor zaprzeczył. To ja się spytałam, że właściwie dokąd jedziemy, to on powiedział, że Działdowo. No to ja powiedziałam, że w zasadzie na jedno wychodzi, a on się zaczął spierać ze mną, że w żadnym wypadku. I omal się o to nie poobrażaliśmy na siebie. Później wyszło, że po trochu oboje mieliśmy rację, bo trasa wiodła przez totalne zadupia. Na przykład pierwszego dnia przez Ciućkowo, Małą Wieś, Bodzanów czy Staroźreby. Mówi Wam to coś? A tak mieliśmy w zasadzie przez trzy dni.




hujus Dominica proxima. Hm.

No ale po kolei. Za Brochowem tradycyjny przejazd nowym mostem w Wyszogrodzie i żałowanie, że nie pozostawiono drewnianego jako kładki pieszo-rowerowej. Bardzo jej w tym miejscu brakuje. Ale za to przy przystani odkryliśmy prom, może będzie tu pływał w sezonie?  Inny bonus to przy rynku przy knajpie obok punktu widokowego nad Wisłą zbudowała się sala ze szczątkami wydobytego samolotu z okresu okupacji. Jest co oglądać, tylko musi być pochmurno, bo inaczej kontrasty wszystko czynią nieczytelnymi. No i wrak jest w częściach oraz niekompletny.





W Małej Wsi niespodzianka, lokomotywka lokalnej wąskotorówki do cukrowni i klimatyczny mural. Dalej trafiamy do gotyckiego kościoła w Bodzanowie, gdzie w murowane są nawet młyńskie kamienie. Tu zdarza się zabawna sytuacja. Ja mówię do Meteora, o widziałeś wiatrak? A on zaczyna opowiadać, że widzi i że szkoda, że nie ma już skrzydeł. Jakich skrzydeł, przecież on się kręci... no i wyszło, że każde z nas patrzyło na inny wiatrak. On nie zauważył nowoczesnego, który wirował w oddali, a ja nie zauważyłam drewnianego, z którego został sam budynek bez elementu kręcącego się.


Oto kadr z wiatrakami. Kto wypatrzy oba?


Przypadkiem trasa biegła w pobliżu wiatraka, któremu udało się zrobić kilka zdjęć z bliska z... terenu kirkutu.



Jak się później okazało, cała kwietniówko-majówka była pod znakiem farm wiatrowych. Po minięciu farmy natrafiamy na Pałac i park dworski zamieniony na szkołę, w niezłym stanie (Kanigowo) oraz dworek w miejscowości Kosino w stanie więcej niż złym. Tu kiedyś był kesz, ale ileś ekip, w tym my się od niego odbiliśmy. Albo zaginął, albo gruz się osunął, a kordów dokładnych założyciel nie podał.






Radzanow i znów kościół i robi się nam już naprawdę za gorąco. Wreszcie dojeżdżamy późnym popołudniem do większej miejscowości Staroźreby i tu ślub w kościele, ale niezbyt liczny, więc daje się obejrzeć z zewnątrz i obadać, czy nie ma w ścianach pocisków. Wracamy na rynek i zastanawiamy się, czy jechać blisko na nocleg czy daleko. Wygrywa opcja krótsza, i tak mamy już ponad stówę na licznikach. Po drodze wpadamy jeszcze zajrzeć, co skrywa park bardzo angielski za neogotycką bramą. Skrywa lekko podupadły pałac, który jakiś czas temu był ratowany (wymiana okien), ale coś jakby znów go szczęście opuściło.






Nocujemy w lesie pod Ostrzykowem, gdzie kiełbaski i budynie. :)


Apdejt: zapomniałam dodać, że tego dnia zgubiłam pół tylnego hamulca, zorientowałam się długo po. Nie wiem ile, ale nie było sensu się wracać. Odpadł mi klocek razem z mocowaniem. Preludium do grubszej awarii dnia następnego.

  • DST 100.13km
  • Teren 9.70km
  • Czas 05:44
  • VAVG 17.46km/h
  • VMAX 38.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka wzdłuż Esełki do Garwolina (1)

Sobota, 14 października 2017 · dodano: 16.10.2017 | Komentarze 3

Pogoda niepewna i dżdżysta z prognoz wynikała. Wiatr zachodni spienione goni fale. A tu weekend się zaczyna. Walim Esełkę, jakoś to będzie. Z wiatrem, przynajmniej szybko do Tarczyna dojedziemy. I rzeczywiście. Pobudka skoro świt po siódmej (aua), w Tarczynie byliśmy przed 12, co jak na nas jest wyczynem. Do Mszczonowa jeszcze mieliśmy nieco chłodnego słońca, podczas postoju na pewnym zarośniętym cmentarzu bez krzyży, dogoniła nas gorsza pogoda. Ale przynajmniej zrobiło się cieplej, choć nadal używałam nauszników. 

Link do zdjęć z obu dni wycieczki. Trasy póki co jeszcze nie ma (nie wiem, czy Tomi będzie rysować).

Link do mapy https://www.bikemap.net/pl/route/4220095-wzdluz-eselki-na-wschod/








Docieramy do okolic, gdzie Esełka krzyżuje się z linią radomską (w remoncie). Czachówek Górny już przerobiony, nie załapaliśmy się na poprzednią wersję. Wiadukty już nowiutkie, ale peron nieczynnej stacji esełkowej na dole klimatycznie porośnięty zielskiem. Jaka by tu była wygodna stacja przesiadkowa do Warszawy (z Mszczonowa i okolicznych wiosek ludzie mieliby fajny dojazd do pracy na przykład). Ale po co. Szynobus do Hajnówki spoko, do Mszczonowa nie. 





Tuu zaczynamy keszować nieco, bo Mototramp nie mogąwszy doczekać się naszych skrzynek, pozakładał własne (i słusznie). Mała rozwałka na kanapki i dobrze, bo akurat pociąg przejeżdżał towarowy. Usłyszeliśmy go w ostatniej chwili. Tutejsze rozjazdy są naprawdę malownicze, zwłaszcza w jesiennej aurze. Widać też pociągi słoneczka Kolei Mazowieckich na odremontowanym odcinku trasy na południe. Dojeżdżamy też do Czachówka Wschodniego i tu niespodzianka, tu jeżdżą pociągi osobowe! Jakieś dziwnej relacji do Tłuszcza czy Mińska, ale zawsze. Brzmi egzotycznie i bardzo mi się chce ta trasą pojechać.








Cyklogrobbing oczywiście też się trafia, bo Tomi nie byłby sobą, gdyby nie wyhaczył kilku mogił zbiorowych z okresu wojny, ale i dla mnie się trafił kirkut (niestety za płotem) oraz cmentarz poniemiecki z 1925, ale to już w Górze Kalwarii. Tu także odwiedzamy rynek i kościoły, ale sytuacja menelska sprowadza postój dopiero pod most kolejowy. Wcześniej odwiedzamy koszary (w remoncie!) i oglądamy czołg oraz parę wozów bojowych.





Trafiamy też na stację kolejową w Górze Kalwarii. Bez dworca. Kiedyś musiał tu jakiś być, tylko gdzie?

Sanktuarium




Jabole jadą!

Koszary





Stare miasto




Most - przygoda, jak tylko dotarliśmy za pierwsze przęsło, nadjechał pociag, więc trza się było przytulić do barierki. Ledwo Tomi wrócił ze skrzynką spod mostu, nadjechał kolejny. Towarowe, ciężkie, cały most się trząsł. Lubię takie przeżycia, choć nie było mi do śmiechu. Za mostem zaczęło się powoli ściemniać, więc tylko dotarliśmy do kilku mogiłek, kościół w Osiecku i bach do lasu spać.  









Jedziemy, jedziemy, a tu... wiatka dla koni. A tu zaraz ma padać, postanowiliśmy rozbić namiot pod dachem. W okolicy grasował grzybiarz z samochodem i obawiałam się nieco wizyty leśnika. Moje myśli wykrakały, bo leśnik zjawił się w trakcie jego odjazdu, a przy okazji nakrył nas. Ale od słowa do słowa, bardzo miły człowiek poznał, że ma do czynienia z cywilizowanymi ludźmi i pozwolił zostać do rana za obietnicę nieśmiecenia.


Post factum prognozy deszczowe się nie sprawdziły, trzy krople spadły, ale dawno w tak cywilizowanych warunkach namiotowo nie spałam. Ławeczka, stolik, daszek... :)

  • DST 122.55km
  • Teren 14.50km
  • Czas 06:40
  • VAVG 18.38km/h
  • VMAX 42.80km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa nad Wkrę i do Ciechanowa (1)

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 12.09.2017 | Komentarze 7

Wiatr pomagał, noc miała być ciepła, wybraliśmy się więc nad Wkrę, przejeżdżając po drodze naszą ulubioną trasą przez Kampinos i nieco mniej lubianym odcinkiem do Zakroczymia. Oj jak brakuje promu w jednym miejscu, ale może będzie w przyszłym roku (wybory idą, gminy będą walczyć o głosy). Nie byłoby krócej trasowo, ale nie trzeba by było jechać z dusza na ramieniu po jednej ruchliwej szosie.

LINK do pełnego albumu ze zdjęciami
LINK do trasy

Jeszcze zanim dotarliśmy do Kampinosu, odkryliśmy tężnię w Kaskach. W Żyrardowie buduje się podobna. Tak naprawdę nie jest to tężnia, tylko inhalatornia, raczej nie ma tam solanki tylko woda, no i obiekt jest otwarty, zamiast zamknięty, więc średnio z efektem. Latem zapewne będzie pełniło funkcję kurtyny wodnej, nic więcej. Oprócz tego siłownia i ławeczki, zatem przybyło jedno miejsce rozwałkowe w okolicy.

Z dalszych atrakcji, w tym roku jest chyba urodzaj na dynie, sami zobaczcie. Trafiliśmy na dwa pola (jedno za Zakroczymiem). Prócz dyń obsypało grzybami, znalazłam wielki okaz koźlarza przy choince obok ławki przy skwerze w Leoncinie. Znalazłam go tylko dlatego, że Tomi wysłał mnie z papierkiem do kosza na placu zabaw (przy skwerze nie było). Przy placu zabaw zresztą przybyła siłownia plenerowa. Bardzo dobrze. Na miejscu zauważyłam też stary tandem, chyba Rometu. Fajnie byłoby taki mieć. Ciekawe by się nim jechało po mieście. :)




Koźlarz z Leoncina, robaczywka, ale niezwykle urodziwa.




Tandem

Potem już tylko most i myk do Zakroczymia obejrzeć kościół (Tomi nadal inwentaryzuje pociski) i lecimy... no dobra, lecą to samoloty do lotniska w Modlinie, które mijamy od tyłu. Wreszcie krótki postój, żeby ochłonąć od upału, który się w międzyczasie zrobił. Wysyłam ze szlabanu sms do Huanna z pozdrowieniami i info o tężni (na jego trasie do Wawy) i jedziemy dalej. 







Lotnisko.





Wreszcie Wkra, czyli niewielka rzeka, wolno płynąca, jak to nizinne rzeczki. Podobna do Bzury czy Pilicy, rozmiarowo też pomiędzy czyli ciut szersza od Bzdury, a węższa od tej drugiej. Zagłębie kajakowe, aż się chce wypożyczyć. Niestety nie mieli tratw do transportu rowerów, więc odpuszczamy. Może kiedyś przyjedziemy tu specjalnie na kajaki. Choruję na nie od jakiegoś czasu, ale zawsze coś, a to moja praca, a to pogoda, a to Tomi ma inne plany (a sama się boję).





W Cieksynie trafiamy na Wielką Sztukę oraz kosz na śmieci w kształcie... zresztą sami zobaczcie. :)












Mijamy też kilka innych miejscowości z kościołami i pociskami, ale tu i tak za dużo zdjęć, więc zapraszam do albumu z całej trasy. Dodamy tylko że się zgubiliśmy. To znaczy ja pojechałam do przodu sądząc, że Tomi jedzie za mną (rzeczywiście przez moment jechał, ale nie zawołał odpowiednio głośno, by mnie zatrzymać) i na 99.99km zorientowałam się, że ojej, jadę sama. Powrót... najgorsze, ze strasznie niewygodną drogą.


Trafił się też koszmar architektury współczesnej. Ani chybi potomek Piastów zbudował. ;)

Dalej na naszej trasie jest Nowe Miasto, gdzie oglądamy kościół i robimy mały postój na dożarcie zapasów. No i do lasu na nocleg. Po drodze mijamy parking z zakazem rozbijania namiotów, ale za to pozwoleniem na zatrzymywanie się przyczep kempingowych (nie dłużej niż 24h). Dobre i to. W lesie mnóstwo grzybów i grzybiarzy. Ale o tym w relacji z dnia następnego.




  • DST 127.00km
  • Teren 3.50km
  • Czas 07:10
  • VAVG 17.72km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka nad Pilicę (Białobrzegi i okolica)

Środa, 14 czerwca 2017 · dodano: 15.06.2017 | Komentarze 7

Długi weekend rozpoczęty dzień wcześniej dzięki wyjazdowi dziecka we wtorek wieczór. Prognozy na sob-niedz niezachęcające, więc odpadła namiotówka. To sobie machnęliśmy spory dystans z wiatrem nad jedną z moich ulubionych rzek, to jest Pilicę (moje ulubione rzeki to Rawka, Narew, Pilica, niektóre fragmenty Bzury oraz Bug).

Jedziemy przez Mszczonów, stałą trasą na południe i zachód od Grójca, prawie nie robiąc zdjęć, bo ileż można focić w kółko to samo. W Osuchowie, na 26 kilometrze, niespodzianka. W "naszym" miejscu rozwałkowo-kanapkowym doszła wiatka i drewniane stojaki rowerowe. Średnio wygodne, więc z nich nie skorzystaliśmy, za to z wiatki wprost przeciwnie, termosem i kanapkami. Trochę dużo tych kanapek wyszło, bo w piekarni rano kupiłam dwie duże bułki zamiast chlebów. No i istniało ryzyko, że zostaniemy bez chleba na święto. Przy placu w Błędowie (gmina Błędów i wypaczeń) wypatrzyłam piekarnię i dokupiłam chleb. No i dalej, dalej. Przez Mogielnicę w ćwierćmżawce podjechaliśmy nad Pilicę, gdzie wyszło piękne słońce (i zrobiło się ciut za ciepło). Po drodze trwała inwentaryzacja kościołów, a raczej pocisków w ich ścianach. Raczej się nie trafiały, ale za to jak się trafiły, to w ilościach kilku sztuk i to z miedzianymi zapalnikami. Prawdziwa rzadkość, dopiero drugi raz widzimy coś takiego i to z bliska.

Nad Pilicą, jak to tam, sielanka, koniki, osty wyższe od człowieka. Mostek Tomiemu rozebrali, taki fajny, drewniany, sypiący się... i walnęli betonowy. Szkoda że nie podwieszany, stalowy, jak to bywają nad Sanem, bardziej by pasował. A tak... no chociaż widoki ładne z niego są. Wzdłuż Pilicy dojechaliśmy do Białobrzegów i tam skończyły się żarty, dotarł do nas "ruch masowy", który jako tako nie licząc kilku tirów udało się bocznymi drogami ominąć. Na moście to była już w ogóle masakra, zwłaszcza że chcieliśmy zrobić zdjęcia, a miejsca nie było zbyt wiele. No cóż, "uroki" cywilizacji. Czem prędzej uciekliśmy na "starą" trasę i serwisówkę trasy S7. A tam w krzakach znalazłam stary plac zabaw przy jeszcze starszej knajpie. Wszystko nieczynne od dawna. Za paręset lat jakiś archeolog stanie tu ze studentami i powie: "Widzimy tu karczmę z okresu piezoitu elektronicznego, przełom XX i XXI wieku, wraz z zapleczem noclegowym i małą świątynią z drewna".

Po drodze trafiło się też parę krzyży, mogił, taki tam klasyczny cyklogrobbing. Docieramy do Dobieszyc, gdzie ma nas zabrać do domu pociąg (z przesiadką w Warszawie), ale mamy jeszcze chwilę czasu, to lecimy po kesza, a przy okazji obejrzeć pomnik i mogiłę, ostatnie dzisiejszego dnia. Tomi napisze dokładnie, bo ja na pewno pomylę. 

W Warszawie chwilę spędzamy na Zachodniej, starcza zajrzeć po kesza (nieznaleziony) i kupić frytki podczas focenia hali nowego dworca. Frytki przywracają mi morale, bo po godzinie w pociągu i ponad stu dwudziestu kilometrach czułam się nieco odfrytczona. I właśnie sobie przypomniałam, dlaczego od ponad dwóch lat nie byłam w Macu. Nawet frytki są mało jadalne, chyba je z samej soli robią, bo już nawet nie czuć ziemniaka ani oleju. Równie dobrze mogłam kupić solniczkę. ;)

W Żyrardowie przywitał nas deszcz. Diabli wiedzą skąd, bo padać miało wg prognoz gdzie indziej i o innej porze, ale chmury już tak mają, że zapomną sprawdzić icm i robią tylko później niepotrzebny bałagan.

Wszystkie zdjęcia w nowym,  letnim albumie, bo to już lato w zasadzie.







Były też sady, duuużo sadów, ale jak pisałam wyżej, ile można focić to samo?





Maki też były. I dworek z wielką sztuką na trawniku.










I rzeczony pocisk z zapalnikiem

I lądujemy nad Pilicą. A tam koniiikiiii






Pałac. Ale musi być widok z góry.

Nowy mostek





Białobrzegi



A to niespodzianka, szlak flaszkowy. Hep!

Uwaga! Stromo!

Wężykiem, wężykiem... w Stromcu


I do domu


  • DST 120.05km
  • Teren 19.40km
  • Czas 07:13
  • VAVG 16.64km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Kampinosu i nad Wisłę

Sobota, 3 czerwca 2017 · dodano: 05.06.2017 | Komentarze 6

Cudowna wycieczka nad Wisłę przez Puszczę Kampinoską, zrobiłam mnóstwo zdjęć, pech, że gniazdo do kart w komputerze akurat rozwaliło się w trakcie wkładania jej i popsuło kartę. Już wcześniej zachowywało się podejrzanie, raz czytało kartę, a raz nie, ale już parę dni wcześniej kartę Tomiego przypsuło (ale i zreperowało), u mnie już nie było odwrotu. Karta pełna po brzegi... Tomi zapuścił program do ratowania, ale niestety udało się odzyskać może z 1/4 i to w większości poucinanych. No ale lepsze niż nic.

Jechało się tak fajnie, że zapomniałam o kryzysie 60 kilometra. Chyba pomogło wylegiwanie się na wiślanej plaży i cudowna kawa mrożona. Tym razem zamiast herbaty wzięłam sobie soczek z lodem i on także podnosił morale. Przejechaliśmy przez Kampinos i dalej na skuśkę podremontowanymi asfaltami, których wcześniej tu nie pamiętam. W stylu norweskim, to znaczy wąski asfalt i co jakiś czas poszerzenie na mijankę. Po drodze bagienka i bajorka, zdjęcia trzeba było robić szybko, by uciec komarom (ale nie było ich jakoś szczególnie więcej niż w innych lasach). Wyasfaltował się dziurdziołowy kawałek przy skręcie do szlaku rezerwatu nart, to naprawdę polepszyło nam humor. Niestety dalszą część podsypali jakimś gównem, ale na szczęście już się nieco ubiło i dało radę jechać.

Zrobiliśmy sobie małą rozwałkę na "tajnej" ławeczce za Pomnikiem Powstańców 1863. O tej porze jej zupełnie nie widać. Na tyle, że pod dachem uwiły sobie małe gniazdo osy i trza się było zwinąć, zanim się wkurzyły. Od tego momentu zaczęłam liczyć rowerzystów mijanych po drodze i do końca dnia naliczyłam ponad dziewięćdziesięciu. Siedmiu? Czterech? Jakoś tak. Czyli pewnie wliczając żyrardowski poranek minęliśmy ich około setki. Dobry dzień na wycieczkę zdecydowanie.

Potem minięciu "Górek" skręciliśmy w las, żeby dobić do mogiły z 39 roku i dalej potyrtypać się do Nowego Polesia i  Nowego Secymina, żeby obejrzeć sobie stary zbór, jedyną poza cmenatrzami pozostałość osadnictwa olęderskiego. Szkoda, że chałupki wyleciały. Zabudowa lat 50 i 60 nie jest piękna i raczej obrzydza okolicę. Potem na wał i nad Wisłę, gdzie zrobiliśmy sobie sporą rozwałkę na brzegu przy dawnej przystani promowej. Oj, przydałby się tu prom. Ale nimo i nie będzie. 

Po zasłużonym odpoczynku ruszyliśmy wzdłuż Wisły drogą na zachód i tylko co jakiś czas jakiś mały skok w bok do cmentarza lub obejrzeć pomnik. Nawet jakimś cudem kilka zdjęć z tego odcinka się zachowało. Wreszcie odbiliśmy na południe, by ponownie wjechać w Kampinos i dojechać do Tułowic. A tam przez las (skrzynka) dotarliśmy do Janowa i Brochowa, a stamtąd to już prosta droga do domu. No, z malutkimi zygzakami. Koło domu okazało się, że do 120 kilometrów brakuje mi niecałe dwieście metrów, więc dokręciłam wokół śmietnika. :)

Wszystkie fotki pod koniec  albumu wiosennego, poniżej wybór.
















Mogiłka

Zbór


I jedziemy nad Wisłę





Rozwałka przy jazie

W Brochowie odkryłam kącik szopenowski. Tomi twierdził, że już tu byłam, ale ja się upieram, że nie. Zapamiętałabym ten skwerek na pewno.

I krzywe tory do Sochaczewa