Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2009

Dystans całkowity:456.97 km (w terenie 115.20 km; 25.21%)
Czas w ruchu:34:30
Średnia prędkość:13.25 km/h
Maksymalna prędkość:44.00 km/h
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:32.64 km i 2h 27m
Więcej statystyk
  • DST 49.40km
  • Teren 12.50km
  • Czas 03:39
  • VAVG 13.53km/h
  • VMAX 44.00km/h
  • Sprzęt Dziuniek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa w Beskid Niski - dzień drugi

Piątek, 31 lipca 2009 · dodano: 08.08.2009 | Komentarze 0

Tym razem rowerowanie na całego. Nadal jest gorąco. Na śniadanie kaszka z musli na wodzie zamiast mleka. Potem łażenie po forcie Prałkowce i omijanie turystów. Zdążyliśmy spakowaćnamiot i sakwy zanim dotarli do naszej jadalni i sypialni(dwa bardzo duże pomieszczenia z widokiem na las).
Gwoździem programu miał być zamek w Krasiczynie i wiszący most. Okazał się nim jednak bardzo długi i stromy podjazd w przeraźliwym słońcu. Zastosowałam metodę: 50 metrów do przodu i odpoczynek 30s-1 minuta(czytaj:łapanie oddechu i powstrzymywanie pikawy serca, o dziwo kolana radziły sobie znakomicie, tylko płuca miałam za małe ;) ).I tak ze 2 kilometry. Przeżyłam, znaczy można jechać dalej. Zjazd z górki był o tyle fajny,że nie chcąc przekroczyć 45km/h spowodowałam mały korek. Droga wiła się i kręciła, jechałam za szybko by dać się wyprzedzić ciężarówce z tyłu i nie wpaść w krzaki na poboczu.To jechałam 40 i 4 a za mną dwie ciężarówki i sznur samochodów osobowych :)
W ogóle musiałam ciekawie wyglądać na tym podjeździe, bo co róż jakaś ciężarówka na mnie trąbiła z naprzeciwka.Widać nieczęsto widują dziewczyny w chustkach na głowie i kolorowych turystycznych wdziankach, do tego na rowerze z sakwami ;)
Trasa od cerkwi do cerkwi, wieczorem jeszcze zahaczyliśmy o most na Sanie i zmoczyliśmy przegrzane nóżki.
Dokładnie (za Tomim): fort Prałkowce - Krasiczyn - Korytniki - Krzywcza - Babice - Bachów - Iskań - Tarnawka - Pątkowa Ruska - pole biwakowe Niezapominajka

Cerkiew w Piątkowej:


Na liczniku 2761

  • DST 18.35km
  • Teren 13.00km
  • Czas 02:07
  • VAVG 8.67km/h
  • Sprzęt Dziuniek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa w Beskid Niski - dzień pierwszy

Czwartek, 30 lipca 2009 · dodano: 08.08.2009 | Komentarze 0

Zanim dojechaliśmy do celu naszej podróży postanowiliśmy zacząć od fragmentarycznego zwiedzenia Twierdzy Przemyśl. Ale od początku.

Skoro świt dotarłam do Warszawy Zachodniej, ponad godzinę przed odjazdem pociągu. Zbieg okoliczności i spóźnionej SKMki, która wjechała na Śródmieście akurat wtedy gdy weszłam na peron. Dziwne, zważywszy na to,że zazwyczaj docieram w ostatniej chwili i w histerycznym tempie ładuję się do pociągu.
Tomi podjechał później i razem wbiliśmy się do pociągu, rowerki zostawiwszy w przedziale rowerowych widmo (miało nie być żadnego a okazało się,że jest półtora). Oczywiście nie-tym-co-trzeba. W Lublinie trzeba było rowerki przetransportować do drugiego wagonu rowerowego, a właściwie części wagonu. Na szczęście się zmieściliśmy :)

Było potwornie gorąco od 11tej mniej więcej. O 14 w Przemyślu okazało się,że na zewnątrz jest równie gorąco jak w pociągu, a nawet bardziej. Pojechaliśmy więc na starówkę na mrożoną kawę. Tym razem Przemyśl był mocno przejazdowy, trzeba się będzie tam wybrać kiedyś poza sezonem :)

Potem pojechaliśmy na pobliski fort przerobiony na park i punkt widokowy z Tatarem w tle ;) Niestety gorąc dopiekł mi bardzo i parę razy musiałam ostynąć leżąc na trawie. Z czasem zrobiło sie chłodniej, zwłaszcza że następne zwiedzane przez nas fortyfikacje były położone w lesie. Tamteż zgubiłam okulary przeciwsłoneczne(podczas wymiany bakterii do aparatu). Okulary żadne, ale potem by się nie raz przydały.

Nocowaliśmy namiotowo w ruinach koszar fortu Prałkowce (pod dachem), a wcześniej zwiedzaliśmy Fort Helicha. Wieczerza z ogniska wzięta. Źle spałam z powodu jednego małego zwierzątka grasującego wokół namiotu.

Dokładna Trasa (za Tomim): Przemyśl i forty Twierzy Przemyśl - Fort XVI "Zniesienie", Bateria "Kruhel", Fort VI "Helicha", Fort VII "Prałkowce"

Na liczkiku dziejów Dziuńka 2711km

  • DST 7.86km
  • Czas 00:38
  • VAVG 12.41km/h
  • VMAX 22.00km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wstyd wrzucić na bajktatsy

Wtorek, 28 lipca 2009 · dodano: 28.07.2009 | Komentarze 4

Ale nie moja wina,że się najpierw śpieszyłam i podjechałam do pl.Wilsona metrem, a potem była burza (bo jak lavinka idzie na rower to musi być burza) i musiałam zwiewać do domu. Nawet nie miałam niczego z kapturem, przez co woda wlewała mi się do oczu i musiałam największą zlewę przeczekać pod wiatą przystankową. 15 minut. Potem już tylko kropiło a dalej tylko z drzew. Praktycznie sucha, ale niestety z koszmarną fryzurą( od wilgoci prostują mi się włosy) dotarłam do domku i zaczytałam się w książce podróżniczej. Ciśnienie padło na pysk a ja wraz z nim. Więcej roweru dziś nie będzie... ale przynajmniej bilety kupione :)

Na liczniku Bauhausa 389km i więcej chwilowo nie będzie bo z Dziuńkiem wyjeżdżamy w góry. Trza przewietrzyć góralka :)

  • DST 73.77km
  • Teren 11.50km
  • Czas 05:16
  • VAVG 14.01km/h
  • Sprzęt Dziuniek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Gorąca wycieczka od Mrozów

Niedziela, 26 lipca 2009 · dodano: 26.07.2009 | Komentarze 10

Ano pojechaliśmy z Tomim i Magdą pociągiem w okolicę Siedlec. Ale wysiedliśmy wcześniej, w Mrozach, gdzie wcale nie było mrozów. Dziwna miejscowość. Niby jest, a nie ma. Potem był Kałuszyn bez kałuż, Wity bez witania, Dalbogi bezbożne. Nie cierpieliśmy w Cierpiętach, nie było metra na Wierzbnie, w Krypach nie było ani jednej łodzi. Co za dzień.

W Liwie nie spotkaliśmy Liv Taylor tylko burza grzmiała na horyzoncie złowrogo.
Na całe szczęście w Grodzisku było Grodzisko. Ale nie było go za bardzo widać. Po drodze spotkaliśmy dym i ogień na polu. ToMi zdzwonił po straż pożarną,ale chyba nie przyjechali. Ale tak naprawdę to nie wiadomo.
Nie oszczegało nas Oszczerze, nie prosili w Proszewie nie skopali w Kopciach ;)
Za to w Suchej był skansen, którego nie było widać. Na początku. Potem już było.
Wracaliśmy pociągiem z Kotunia po uprzednim zjedzeniu tego i owego na ławce. Apdejt: Dla odmiany w Kotuniu Kot był.

Dokładna trasa u wujka Tomiego

Moje zdjęcia się wgrywają do TEGO katalogu.

Na liczniku Dziuńka 2692km.

p.s.Opracowaliśmy metodę spinania 3 rowerów z sakwami małym u-lockiem ;)

  • DST 20.33km
  • Teren 0.50km
  • Czas 01:40
  • VAVG 12.20km/h
  • VMAX 21.00km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa po obiad i co z tego wynikło.

Piątek, 24 lipca 2009 · dodano: 24.07.2009 | Komentarze 11

Ano przyjechałam za późno i zamiast obiadu były frytki i sprajt z lodem, cytrynkę i jakimś zielskiem (a potem w domu pizza hawajska) ;)
Metrem do Polibudy, potem Polną do pl.Politechniki, Noakowskiego, Koszykowa, Pl. Konstytucji, Pl.Zbawiciela. ToMi z rowerem z serwisu. Pole Mokotowskie pół i drugie pół. Oglądanie map i takie tam. Dalej w kierunku dworca Zachodniego po bilety na jutrzejszą wycieczkę i tu w jednej kasie kolejka a w drugiej nie sprzedająna osobowe. Grejt. Dobrze,że choć pogoda dopisuje i można jechać ścieżką rowerową wzdłuż Prymasa Tysiąclecia i objazdem przy rozbudowie trasy. Dało radę. Zapomniałam aparatu więc jest tylko zdjęcie koparki z terenowej części objazdu budowy, bo ścieżki rowerowej chwilowo nie ma ;) Tomi od Zachodniego podążył w stronę Żyrardowa.


Na liczniku Bauhaua od zakupu - 281km. Ale jeździ mi ta Holenderka, ale się ludzie gapią jak pruję 21km/h tym kaszlakiem ;)))

  • DST 34.13km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:41
  • VAVG 12.72km/h
  • VMAX 22.00km/h
  • Sprzęt Dziuniek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przejażdżka treningowa i nie tylko

Wtorek, 21 lipca 2009 · dodano: 22.07.2009 | Komentarze 4

Kilometr po Warszawie i poszukiwanie wolnego/działającego bankomatu, znaleziony dopiero na dworcu i obrany kierunek zachodni.

Dalej wydmy(ternowanie podjazdów przed górami), dużo piachu i korzeni w Międzyborowie, potem mnóstwo bud. Stare i Nowe Budy.
Tomi się tylko po drodze zaplątał ;)


Pod Lasem Radziejewskim koparka z graffiti. Do Żyrardowa przez Korytów. Z Żyrka dnia następnego 2 km na dworzec i z niecały kilometr z dworca do metra i z metra do domu(Centrum >>> Wawrzyszew).

Wgrałam zdjęcia, lepiej później niż wcale ;) MIĘDZYBORÓW I OKOLICA

2618km na liczniku Dziuńka

  • DST 46.68km
  • Teren 3.00km
  • Czas 03:54
  • VAVG 11.97km/h
  • VMAX 27.50km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze

Łódź po raz drugi

Sobota, 18 lipca 2009 · dodano: 19.07.2009 | Komentarze 5

Wybierałam się do Łodzi jak ta sójka za morze od 3 lat. Ostatnim razem byłam tam w 2006 roku.
A teraz było inaczej, bo miałam przewodnika, Huannu(kiedyś Neohuannu), wujku Samo Bro czy jak się tam zwie teraz ;)
Zaczęliśmy od Widzewa, by pojechać na osiedle z lat 40tych - Stoki (każda ulica jest tam górska i to nie tylko z nazwy). Stamtąd rzut beretem do zamkniętego w sobotę cmentarza żydowskiego i muzeum utworzonego na miejscu stacji, skąd wywożono Żydów do obozów śmierci. Stacja zwała się Radegast. Zaraz potem jeszcze pomnik pomordowanych dzieci i w ogóle smutno i martyrologicznie.

Potem chłodziliśmy się u Huanna na Balutach, by zostawić rowerki na chwilę i przejśc się po okolicy na piechotę, bez rowerów łatwiej było się poruszać po podwórkach. Klimat bardzo podobny do warzawkiej Pragi, choć kamienice w lepszym stanie.

Dalej z powrotem na rowerki i myk do Parku Ocalałych

A dalej to już tylko Manu i obowiązkowe focenie czerwonych rowerków.

A obok Manufaktury zwiedziliśmy osiedle robotnicze i drewniany kościół(zdjęcia nie ma bo nie wyszło).

Pobyt w Łodzi byłby nieważny, gdybyśmy nie odzwiedzili Pietryny i nowej atrakcji, zdrojów ulicznych.Bardzo pyszna woda. Zdroje są ozdobione rzeźbami dzieci i rybek.

Na Pietrynie fundnęłam sobie mrożoną kawę(koktajl i sernik z Manu nie tarczyły na długo) i pojechaliśmy w stronę Księżego Młyna(spóźniłam się na spacer),ale wcześniej zahaczylimy o Białą Fabrykę, na tyłach której jest skansen drewnianych budynków z Łodzi (niestety był czynny do 16, więc fotki zza ogrodzenia)


Ledwo zdążyliśmy zwiedzić dzikim pędem Księży Młyn

Na sam koniec polecielimy po bilety na Fabryczną. Pociąg o 19tej śmignął sprzed nosa, pozostawał ten o 20:58.Mieliśmy niecałe 2 godziny,więc wpadliśmy jeszcze raz do Huanna, przy okazji odebrałam pocztę. Okazało się,że Stahoo jest w Łodzi od rana ledwo żywy po dlaekiej wyprawie.Pisnęłam mu mejlem(a Hua smsem),że będzie mnie można dorwać na Fabrycznej przed 21 i pognaliśmy z powrotem na dworzec. Stahoo dotarł 2 minuty przed odjazdem, ale zdążył mnie wyściskac i wycałować ;)

Potem w Łodzi była wielka ulewa z gradobiciem, która ścigała mój pociąg, ale koło Żyrardowa straciła zapał i suchą stopą dotarłam do Warszawy :)

Pozdrawiam też Mackozera z blipa, któremu omal nie rozjechałam psów nie zauważając ich ni jego samego na Bałutach ;)

Więcej zdjęć w galerii Łódź.

Na liczniku Bauhausa od czasu jego zakupu przejechane 261km

  • DST 18.83km
  • Czas 01:20
  • VAVG 14.12km/h
  • VMAX 18.00km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Kina na czeski film nr 2

Środa, 15 lipca 2009 · dodano: 15.07.2009 | Komentarze 0

Akumulator 1. Tytuł filmu znaczy się. Że niby telewizory wysysają z ludzi energię, ale tylko z tych którzy zostali w telewizji pokazani. A ja raz byłam pokazana w telewizji, w zeszłym roku.Na szczęście nie mam telewizora ;)))

Wyszłam trochę za późno z domu, przez co postanowiłam kawałek podjechać metrem i dojechałam nim aż do Świętokrzyskiej. Tą że ulicą a dalej Tamką i mostem Śwętokrzyskim przebiłam się na Pragęby tuż obok budującego się nowego stadionu na euro 2012 w moment znaleźć się w Parku Skaryszewskim.Dotarłam przed czasem jeszcze jakiś inny film puszczali, na dodatek po hiszpańsku chyba.... taki telenowelowaty,ale niezły ;)

Film docelowy był świetny. Kino czeskie jest świetne. Nie to co nasze, silące się na sztukę... błe.

Po Filmie postanowiłam wrócić do domu rowerem(nie metrem),ale przejechałam sobie przez most Poniatowski by polansować się wieczorem na Trakcie Królewskim. I tak myknęłam do Starówki i dalej Miodową i Bonifraterską by dobić wreszcie do Słonimskiego i minąć Arkadię. Stamtąd już chwila na Żoliborz i Bielany wzdłuż Broniewskiego i Wolumenem do domku. Nieco dłuższa chwila bo nóżki trochę zmęczone a ja nie zabrałam nic do picia.A gorąco i parno było że strach.

Na dodatek raz mi się wypiął licznik i straciłam ok kilometra.

Przez to na liczniku Bauhausa 214km

  • DST 82.76km
  • Teren 46.00km
  • Czas 05:34
  • VAVG 14.87km/h
  • VMAX 24.00km/h
  • Sprzęt Dziuniek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Byliśmy w Karpatach

Sobota, 11 lipca 2009 · dodano: 11.07.2009 | Komentarze 4

Karpatach Mazowieckich. A to dlatego,że w 6 osób postanowiliśmy dojechać do Sochaczewa Kampinosem.
Umówiliśmy się przy metrze Młociny i stamtąd przez Wólkę Węglową dotarliśmy do lasu, a dalej do Izabelina.Stąd niebiekim szlakiem, który zamienił się w Szeroką Warszawską Drogę. Nią środkiemlasu pokonując piazczystą Lisią Górę dotarliśmy do okolic Małego Truskawia by kręcić w lewo i chwilę zabawić w Mariewie, gdzie niemal zderzyłam się z rowerzystą szosowym. Na szczęście oboje mieliśmy dobre hamulce :)
Z Mariewa przez Wólkę pojechaliśmy do Zaborowa gdzie jest uroczy kościółek (z prywatnym dworem wstęp wzbroniony teren prywatny zamorduję właścicieli kiedyś).

A poza tym jest bardzo dobrze zaopatrzony sklep gdzie nabyliśmy kiełbasę na ognisko(potem okazało się,że niepotzrebnie ale o tym później) oraz bułeczki +ciasto z galaretką(które dozczętnie rozpadło się po drodze). Jedna z koleżanek(byłyo nas 5 + Dawid) miała awarię roweru to jest pękła jej tylna przerzutka. Szczęście w nieszczęściu,że tu jeszcze kursowały siedemsetki. I tak odłączyły się dwie koleżanki i dalej jechaliśmy w czwórkę.

Prowadził nas zielony szlak przez las głónie do Leszna. Do tej pory trasa dość lajtowa. Za Lesznem było już trochę trudniej,ale nadal możliwie. Dopiero od chatki zrobiło się piaszczyście i na dodatek na chwilę zgubiliśmy szlak, by go odnaleźć za pośrednictem fragmentu czarnego szlaku rowerowego(MTB).Masakryczny.

A dalej było.... jezcze gorzej, bo dojechaliśmy do Karpat.

Tylu natłoku podjazdów z korzeniami na zmianę z piachem nie widziałam dotąd. Właściwie dopiero od "Zamczyska"(ponoć jakieś resztki grodziska są,ale nie było widać) zrobiło się bardziej płasko. A potem był rezerwat Nart. I tak jadąc szlakiem zielonym rowerowym dotarliśmy do Leśniczówki, a tuż za nią trafiliśmy na Chatę Kampinoską. Taki mini-skansen gdzie wpisaliśmy się do kięgi odwiedzin i zrobilimy kilka zdjęć.

Za leśniczówką Dawid miał na mapie miejce do palenia ognisk,ale okazało się,że idiota, który dzierżawił ten teren nie chcał nam dać pozwolenia(a raczej chciał za 120zł).Pijechaliśmy trochę dalej na polankę z miejce na ognisko,ale i tak przyleciał nas wygonić a to dopiero gdy udało się nam je rozpalić(zresztą i tak zaraz spadł deszcz by je zgasić).Trocę się z niego śmialiśmy, jak zaczął nas strażą leśną straszyć. 120zł? Powiedziałam mu ze śmiechem,że raczej nie zarobi :)) No i nie zarobił mimo,ze nawet przyleciał z umową jakiejś dzierżawy, której jednak nie dał mi przeczytać więc to mogła być umowa dzierżawy budki z lodami i kurczakiem,którą prowadził. Ech Ci polcy kapytaliści...śmiech pusty bierze. Właśnie przez takich buraków turyści z zagranicy nie chcą do nas przyjeżdżać. Trochę zmarzliśmy przez ten deszcz, choc schowani pod wiatą. Jak tylko przestało padać(pan burak się zmył w międzyczasie) pojechaliśmy dalej na południe i tym razem ja przegapiłam skręt w prawo z szosy(był nieoznakowany).

Szybko nadrobiliśmy i ledwo zipiąc(po drodze wyszło słońce i było strasznie parno) jechaliśmy na zachód do miejscowości Grabnik, a dalej dalej szlakiem by przez pomyłkę z niego zboczyć i zamiast w Żelazowej Woli wylądować w Konarach. I tak szosą, niedaleko od rzeczki zwanej Bzurą pojechaliśmu prosto do Sochaczewa. Gdzieś w Sochaczewie Dawid poślizgnął się i upadł, rozwalając sobie skórę nad łokciem. Na szczęście w pobliskiej kafejce pani miała wodę utlenioną. Ja próćz kawy i cappuchino z expressu zjadłam gofra z malinami, jagodami, kiwi i bitą śmietaną. Warto było dojechać do Sochaczewa :) Z kafejki polecieliśmy na pociąg, na który zdążlylimy w ostatniej chwili i na dodatek okazało się,że jedzie bezpośrednio do centralnej a nie do zachodniej jak w rozkładzie internetowym.

Do Warszawy pociągiem śmignęliśmy w godzinkę. My, dziewczyny byłyśmy ledwie żywe, a Dawid chyba się dopiero rozkręcał ;))) W terenie wyszło z ok. 46km. Masakrycznym terenie :)

Więcej zdjęć w albumie KAMPINOS

Na liczniku Dziuńka(odkąd go mam już minęły 3 lata) jest 2584km.

  • DST 27.53km
  • Teren 0.20km
  • Czas 01:48
  • VAVG 15.29km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Kina na czeski film.

Środa, 8 lipca 2009 · dodano: 09.07.2009 | Komentarze 8

Pojechałam z domu do Parku Skaryszewskiego by obejrzeć film czeski "Pod jednym dachem". Klimatyczna(lata 60te) historia dwóch rodzin mieszkających w jednym budynku opowiedziana z perspektywy dorastającego chłopaka, nieszczęśliwie zakochanego w sąsiadce "z dołu". Zetknięcie postaw pro i antykomunistycznej na tle prawdziwych rodzinnych problemów. Przy nich inwazja Rosjan na Czechosłowację wydaje się być mrzonką. Wszystko oparte na konflikcie pokoleń, tu jednak pokazane z niesamowitym poczuciem humoru, jak ja tego poczucia humoru zazdroszczę czeskim reżyserom, u nas nawet dowcipy opowiadane są na poważnie - tam, nawet śmierć jest pokazana "po ludzku". reż. Jan Hrebejk, 1999r.

Ale ja o rowerze.

Pojechałam Lindego, Dewajtisem i rowerostradą aż do mostu Gdańśkiego, potem myk do Zoo i wzdłuż Zoo i dalej dalej aż po Poniatoszczak na drugą stronę. I tu dżings, nie ma jak przejechać na drugą stronie ulicy. Natępnym razem muszę zboczyć ze ścieżki za mostem Świętokrzyskim, będzie szybciej niż jechać dookoła przez Saską Kępę ;)

Na uwagę zasługuje fakt,że po Parku Skaryszewskim jeździ się możliwie oraz,że na terenie kina jest stojak rowerowy. Niestety za mały, o czym przekonali się rowerzyści przybyli w ostatniej chwili. Ja się załapałam, bo przyjechałam 10 minut przed pokazem.

Wracać miałam do metra,ale po drodze przypomniało mi się,że jest po północy a metro w rody już nie kuruje o ej porze... to minęłam metro i podjechałam do Arkadii a dalej myk na wiadukt i Broniewskiego oraz Wolumenem do domku.

Na Bauhausiku licznik mówi 196. Prawie dwieście na miejskim, no no :)