Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2015

Dystans całkowity:581.14 km (w terenie 103.00 km; 17.72%)
Czas w ruchu:35:13
Średnia prędkość:16.50 km/h
Maksymalna prędkość:37.00 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:38.74 km i 2h 20m
Więcej statystyk
  • DST 4.30km
  • Czas 00:18
  • VAVG 14.33km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Odebrać Kluskę z pociągu

Czwartek, 30 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 0

Byliśmy z M. przed czasem, aż przyjechała Wiedenka osobowa nie na ten peron co trzeba i poszłam sprawdzić, czy aby z babcią nie jadą nią, choć raczej wszystko wskazywało, że wloką się następnym, który przyjedzie za 10 minut. I faktoza. Jakaś kumulacja była, co chwila jeździły pociągi w tę czy we w tę. Godziny szczytu. Kluska chyba tęsnikła za nami, bo wcale się nie awanturowała, że musi wsiadać do fotelika. Ale na wszelki wypadek przypomniałam jej o jajach z modeliny w zamrażalniku. Taki szach-mat, jeśli chodzi o wyciągnięcie jej z dworu do domu. ;)

  • DST 93.72km
  • Teren 4.50km
  • Czas 05:33
  • VAVG 16.89km/h
  • VMAX 37.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z Żyrardowa do Warszawy

Środa, 29 lipca 2015 · dodano: 30.07.2015 | Komentarze 1

Trza było wpaść do Wawy po parę sprawunków. Chciałam sama pociągiem, ale dokoptował się Meteor ze swoim wielkim planem, który uwzględnił tylko część planów moich (tych najwazniejszych). Te mniej ważne, których mu nie wysłałam mejlem punkt po punkcie z dokładną lokalizacją nie uwzględnił, więc musiałam z nich zrezygnowac. Poza jednym, ale jak na złość w trakcie próby realizacji ciapnął mi się aparat. Jeszcze nie wiem co, ostatnio psuła się jedna bateria, może po prostu źle działa z niedoboru energii. Kupi się nowe akumulatory (stare mają ponad trzy lata), jak dalej będzie tak słabo, to mogiła. Nie wiem, czy będzie się opłacać go naprawiać, bo jak się spsuła, to najprawdopodobniej migawka. No nic, mam jeszcze zapasową małpę, nie umrzemy.

Skupmy się na przyjemniejszych rzeczach. Trasa wiodła północnym wschodem i wschodem, tak mniej więcej. Mały myk przez Milanówek (po drodze natknęliśmy się na znaki zamkniętej drogi, okazało się, że remont małego mostu, ale dopiero zaczynali, więc dało się przejechać), tamże postój na dworcu kanapkowy i dalej pod Parzniew, gdzie mieliśmy do złupienia jednego multaka. Przy okazji pzrejechaliśmy nowym, krótkim szlakiem rowerowym wzdłuż torów. Jeny, tak powinny wyglądać wszystkie szlaki rowerowe w Polsce podmiejskiej. 4 metry asfaltowego CPRu, jako że miejsce odludne, była to szeroka rowerostrada, jak we Francji i Niemczech prawie. Zrobiono też dwie stacje postojowe o tle historycznym, ale jedna z siłownią, a druga z placem zabaw dla dzieci. Stojaki co prawda wyrwikółki, ale te wygodniejsze, gdzie łatwiej przypiąć rower. Nie przypinaliśmy.

Kolejny punkt to dokończenie mikro projektu Dulag w Pruszkowie. Dokładniej: znalezienie finału. Udało się wyjątkowo łatwo, chyba poprzednim razem miałam pypcia na oku nie dostrzegłszy miejsca tak oczywistego. Albo było lepiej zamaskowane.

Dalej już do Warszawy, przez Ursus, dworzec zachodni i mniej wygodną, ale jednak rowerostradą wzdłuż Prymasa na Żoliborz. Tu trasa od bunkra do bunkra, jeden to nawet znaliśmy wcześniej, ale tym razem można było na niego spojrzeć za dnia. A inny, przy Alei Wojska Polskiego, co to długo nie mogliśmy dojść, co to za bunkier (a to była nadstawka), widzieliśmy chyba trzeci raz z kolei. Przy okazji skorzystaliśmy ze świeżej infrastruktury rowerowej w postaci nowoczesnych pasów rowerowych ze śluzą na drzwi zaparkowanych samochodów. Europa normalnie.

Wreszcie myk nad Cytadelę i fort Traugutta z kortami tenisowymi i boiskiem do nogi. I z Tobrukiem, który odwiedziliśmy drugi raz, tym razem nie skacząc przez płot, tylko na legalu rowerami przez klub. W liceum miałam tu przez parę miesięcy lekcje tenisa, wzrusz.Po krótkim zwiedzaniu i złupieniu skrzynek jedziemy nad Wisłę, a tam spotykamy potwora z Loch Ness. Początkowo bierzemy jego ogon za głowę, ale naprawdę trudno odróżnić. Tu po krótkim postoju jedziemy wzdłuż Wisły nowym szlakiem szutrowym za Centrum Olimpijskim. Słyszałam o tej trasie dużo dobrego, ale słyszeć a zobaczyć na własne oczy - to inna sprawa. Rzeczywiście jest superancki. Trochę przypomina mi trasę na północ od Budapesztu wzdłuż Dunaju, tylko lepszą, a może raczej młodszą i mniej zarośniętą.

Dojeżdżamy na Bielany i przez Las Bielański mkniemy na Wrzeciono. Tylko mały postój serwisowy w Smerfnym Lesie i dalej do Badzi po klamoty. Tych okazało się być 3x tyle niż przewidywaliśmy, z nieplanowanych doszło trochę ciuchów , miśki dla Kluski i puzzle. Tyleż dobra! Standardowo szukałam wielu swoich własnych, które zgubiłam w mieszkaniu Badzi. W końcu się zapakowaliśmy i pojechaliśmy wracać. Wracało się dość długo, za sprawą kilku skrzynek w Forcie Bema i zaraz potem kolca wbitego głęboko w moją oponę. Jeny, na 4 sezony rowerowe to druga guma złapana na tym rowerze. Gdzie ja dostanę takie drugie dobre opony. A trza kupić nowe na gwałt, bo pomału się przecierają. Dętka nawet przebita dawała radę jechac przez ok. kilometr, dzięki temu nie trzeba było jej zmieniac od razu, tylko dopompowywać co parę kilometrów. I tak dojechaliśmy na dworzec. Tu już na flaczku wbiliśmy się do pociągu do Żyrka. W Żyrku wystarczyło tylko dwa razy napompowac koło i dojechałam szczęśliwie. 

Fotki z wycieczki w letnim Mazowszu
bbbbbbbbbbbbbbb


  • DST 36.58km
  • Teren 16.00km
  • Czas 02:17
  • VAVG 16.02km/h
  • VMAX 26.70km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rozbijanie namiotu z pałatki i serwisy

Poniedziałek, 27 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 8

Trochę mnie jednak wczorajsze +100 wymęczyło, zwłaszcza 4 godziny w pociągu chyba i dziś udało się mnie zwlec na rower dopiero po 12. O 17 icm zapowiadał deszcze, więc Meteor zaplanował coś krótkiego. Szukamy w okolicy jakiegoś wygodnego miejsca na nocleg namiotowy z Kluską i chyba wreszcie udało się znaleźć coś z dala od ludzi, dzikich zwierząt i w lesie bez krzaków, a zarazem liściastym (dobre miejsce na przeczekanie upału). Zabrałam ze sobą dwie pałatki na próbne rozbicie, bo mężczyźni w internetach piszą, ze to niełatwa sprawa. No, udało się w pięć minut. Nie licząc szukania nowego kija, który mi Meteor za mocno nadłamał (zresztą i tak był krzywy, nowszy okazał się jakiś taki lepsiejszy). Bułka z masłem, nawet jak się okaże, że ma się 4 śledzie i żadnych troczków (jedna pałatka miała zestaw niekompatybilny, a ja zapomniałam zabrac sznurka). Ale nawet ze 4 szpilkami się udało, resztę przygniotłam konarami i ok. Potem tylko długo ustawiałam do zdjęcia. 

Zeszło się na tym namiocie sporo czasu, więc na resztę przejażdżki serwisowej nie starczyło. Myknęliśmy tylko do młyna na Okrzeszy i do jednego wiaduktu na esełce. Trochę zaczęło padać i pojechaliśmy do domu. Więc już więcej nie padało. No szlag. :)

Przypomniało mi się jeszcze szczególne miejsce, obok którego rozbiliśmy pałatkę. Jest tam kamień. duży kamień. Ktoś go próbował odkopać, ale zrezygnował. Ciekawe, ile go jest jeszcze pod spodem? Przydałby się jakiś radar albo co.

Wszystkie fotki w Mazowszu letnim


  • DST 114.25km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:55
  • VAVG 16.52km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Żyrardów - Pilawa

Niedziela, 26 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 4

Z wiatrem to ja mogę długo i daleko. Mimo sporego dystansu nie miałam żadnych kryzysów. A przetyrpało nas z początku, bo wygoną gruntuwę posypali nam gruzem. Przez jakiś 1,5km. Szlak rowerowy wyznaczają na nowo. Normalnie.... jak nie poleją tego asfaltem, to trasa rowerowa do wykreślenia z mapy. to się nadaje do sądu wręcz.

A co do reszty, bardzo przyjemnie, nareszcie sensowna temperatura w porywach do 19 stopni, prawie bez słońca (ale to prawie starczyło, by schlastać różowawą wrażliwą cerę Meteora, moja lekko śniada z ochroną 50tką dała radę). Poza drobnym fotostopem pod jednym z kamieni Chełmońskiego pierwszy postój po ponad 30km jazdy. Na stacyjce kolejki grójeckiej. Tu w ogóle coś jeździ? Meteor posiedział w charakterze pasażera czekającego, ale mu się znudziło i pojechaliśmy dalej.

Następnie dwa cmentarze i kapliczka w rejonie skarpy Wiślanej (ten pierwszy kawałek od), zjazd w dół i do gwiazdy tego dnia - kolejowego mostu w Górze Kalwarii. O mamo, jaki on piękny. Lekko nadrdzewiały, nitowany, przęsła idą górą, więc cudowne kadry z torami... na szczęście nic nie jechało, można było focić do woli. Choć w sumie szkoda, że jednak nic nie jechało, bo zdjęcie z pociągiem to by było coś. I przeżycie podczas mijanki. Może innym razem.

Dalej pod drugi most, pod 50tką, też stalowy, ale z kratownicami pod spodem. Też niczego sobie, choć trudniejszy do fotografowania.

Wreszcie jedziemy do małej stacyjki Warszówka na esełce. Po drodze zatrzymują mnie jeżyny, zjadłam ich chyba z cały kubek, aż Meteor przestał na mnie czekać. Dogoniłam go, jak już łaził po zarośniętym peronie. Założył tu skrzynkę, bo ruszamy z kolejnym etapem oskrzynkowania całej linii. Długo mu się zeszło, więc omal nie zasnęłam na miękkiej peronowej trawie. Siłą mnie zmusił do odjazdu. Odwiedziliśmy jeszcze mały mostek kolejowy i uroczy neogotycki kościółek Mariawitów, serwis mojej skrzynki w mazowieckiej wierzbie (skrzynki Meteora przy Osieckich Zdrojach się nie dało). I do pomnika z katastrofa kolejową w 1981 roku. Kościół w Osiecku obejrzeliśmy z daleka. Wreszcie dojazd do wiaduktu pod Jaźwinowem i zakładanie mojej skrzynki. Nie byłam przekonana, bo z kryjówkami jako tako, ale w końcu przystałam na propozycję Meteora i nawet znalazłam kilka fajnych elementów maskujących.

No to siup do Pilawy. Tu już bez zdjęć, bo mi padły bakterie w aparacie. Odnowili budynek dworca. Z zewnątrz. W środku ta sama nędza z dykty. Park obok też jakby odnowiony, pięknie się żulia zagnieździła, ale na szczęście byli też porządni obywatele, to się nie baliśmy zwiedzać. Przyjemne miejsce, gdyby nie drzewka z pzredłużaczami i wiszącymi wtyczkami. Meteor wrzuci fotki. :)

Zdjęcia z dnia w specjalnym albumie.



  • DST 5.75km
  • Czas 00:24
  • VAVG 14.38km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z M. I Klu na dworzec

Piątek, 24 lipca 2015 · dodano: 24.07.2015 | Komentarze 0

Ledwo dobudziliśmy dziecię, żeby je przetransportować na dworzec. Udało się nie przyjechać za późno. Powrót dookoła przez cmentarz, żeby nie zapomnieć jak się jeździ (to o mnie, Meteor regularnie jeździ na rynek).

  • DST 64.34km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 15.76km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z lewa i z prawa do miasta saperów

Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 19.07.2015 | Komentarze 8

Ldwo wyjechaliśmy z domu, a zatrzymał nas telefon Werony z wiadomością, że ktoś chce od nas kody do finału. No hej, je trzeba samodzielnie znaleźć. Jak się je "zgubiło", za gapowe się płaci. Pal sześć jeden czy dwa, ale wszystkie? To nieuczciwe. No i ich nie daliśmy, zresztą i tak nie mieliśmy ich przy sobie. Zbierałam te kody wiele miesięcy, Tomi pilnował, bo też bym zgubiła. 
Udało się dotrzeć o możliwej porze, po krótkim postoju w Radziwiłłowie. Uff, ale gorąco. Potem po finał, tu już byłam totalnie przegrzana. Mrożona kawa trochę mnie ocuciła, ale i tak swoje przeleżałam w hamaku (czytając Kurjer Warszawski z 1915 roku - reprint). Na szczęście przyszły chmury, ale zapowiadane deszcze nie.

No to pojechaliśmy zwiedzać ziemianki z wojny z 1915 roku, a raczej ich pozostałości. I okopy. Bardzo malowniczo zarośnięte jagodzinami. Obżarłam się za wsze czasy. Smak jagód jest dla mnie smakiem wakacji. Zawsze na kolonie jeździłam na początku lipca i zawsze żarliśmy jagody po lasach. Teraz poszła fama o jakimś pasożycie i dlatego nikt ich nie zbiera, a dla mnie raj, bo jak pasożyt na mnie spojrzy, to od razu się wyprowadzi. Nie warto, z tego ciała nikt się nie pożywi ;)

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do skrzynki Filipsa sprawdzić, czy jest. Była, tylko dobrze zakopana. Wymieniłam geokrety.

Powrót w cuglach, goniła nas burzowa chmura. Nareszcie! Ale po chwili radość zmieniła się w obawę, deszczyk jakiś taki mocniejszy niż zwykle. W końcu zatrzymaliśmy się pod wiaduktem obwodnicy, żeby chwilę przeczekać. I gdy trochę się przejaśniło, Tomi już się wyrywał jechać. A mnie coś tknęło. Z tyłu coś jeszcze szło. Jakby taki wicherek. Wicherek w kilka sekund zamienił się w szkwał. Ale jaki! Nie byłam w stanie się odwrócić, bo dostawałam w twarz ścianą wody. Pod wysokim ciśnieniem. A przypomina, staliśmy pod szerokim wiaduktem. Ale to nic nie dawało, bo woda leciała z wiatrem poziomo. Gdybyśmy ruszyli kilka minut wcześniej, boczny wiatr zepchnąłby nas do rowu. Bałam się, że za chwilę zobaczę fruwającą mućkę. Ale nie.

W końcu wichura ustała i podjęliśmy decyzję, raz się żyje, jedziemy. Może nie będzie poprawin. Krajobraz, jaki mijaliśmy nieco nas przeraził. Masę wyrwanych drzew z korzeniami, leżących na innych drzewach, któe uniknęły tego losu. W Działkach droga zagrodzona przewróconym drzewem. Przed Żyrardowem kupa gałęzi na asfalcie. Za zakrętem znów wywrócone drzewa na asfalcie. W rejonie gęściej zabudowanym nie lepiej. Parę ulic dokumentnie zalało, jechaliśmy jak amfibie niemal na peryskopowej. W parku co najmniej dwa drzewa wywrócone, trochę połamanych gałęzi. Na mieście przy głównej ulicy duże drzewo wywróciło się przy Haberlaku, ale chyba budynek nie ucierpiał. Zaczęłam poważnie martwić się o nasz balkon i drewniany parasol.

W osiedlu obraz nędzy i rozpaczy. Nasz modrzew przeżył, tylko nieco się wykrzywił. Niestety drzewo przy placu zabaw pękło na pół. Tak jak drzewo przed naszym blokiem z drugiej strony. Małe drzewko przy ławce pod blokiem w połowie wyrwane, chyba je zetną. Kilka drzew dalej ponoć wywróciło się na samochody. Oj, kiepsko, kiepsko.

Więcej zdjęć tutaj.


  • DST 8.70km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:33
  • VAVG 15.82km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Grupowy FTF pewnego quizu

Wtorek, 14 lipca 2015 · dodano: 15.07.2015 | Komentarze 1

Właściwie to miałam jechać sama. Wspólnymi siłami rozwiazaliśmy quiz Meteora z Dombim i umówiliśmy się na grupowe podejmowanie we dwoje. Ale okazało się, że czas mamy dopiero wieczorem i ugadaliśmy, że przywiezie dzieciaki. A że w międzyczasie ojciec założyciel zaproponował nawigowanie z Kluską z tyłu, to się z tego zrobił mikroevent w terenie. toteż zabraliśmy hamak. W międzyczasie dziecko zażądało odkurzenia Weehoo, więc zamiast fotelika sobie popedałowało. No owszem, dystans przyzwoitszy.

Na miejscu okazało się, że ja zapomniałam zabrać kordy finału, a Dombie giepsa (a ten w telefonie mu nie działał). No i mieliśmy problem, żeby się znaleźć w tym lesie. W końcu znalazła nas żona Dombiego i dzieciaki, a on nadszedł na samym końcu. Jak już wbiliśmy jego kordy do mojego giepsa w komórce, nareszcie mogliśmy zacząć szukać. Dzieciaki obwąchały chyba każdą brzozę w okolicy, czy miała pniak czy nie, a nas trochę rzucało po wydmach. Ale w końcu znaleźliśmy, początkowo sądząc, że skrzynka zginęła. A ona tylko dobrze się zamaskowała. Kluska dzielnie uczestniczyła w poszukiwaniach, w zasadzie była w pewnym momencie najbliżej z nas wszystkich. Tak jakoś pobiegła we właściwym kierunku. Oczywiście potem szał grzebania w fantach, nawet dziecię w ferworze odezwało się: "dziołnie", co oznaczało słowo żołnierz. No taaak, rodzice demoralizują dziecko pozwalając zabierać sobie plastikowe żołnierzyki i karabiny (to są fanty do skrzynek, ale Klu ma nosa i zawsze je wyciągnie z jakiejś dziury).

Na koniec wspólny piknik przy kawie zbożowej i herbatnikach i wspólne zdjęcie pamiątkowe.

Pożegnaliśmy się i... jak tu zagonić dziecko z powrotem do piątego koła? Ano... nie dało się. Dziecko wolało tańczyć na drodze. I podlewać rośliny piaskiem. I robić lody z piaskowej górki. W związku z czym siedzieliśmy tam jeszcze z godzinę. W końcu podstępem udało się ją zwabić w pobliże rowerów i pod lekkim przymusem zapakować. Dostała picie i jadło i jakoś poszło. Do domu wejście bezproblemowe, po schodach "na foremkę od lodów". :)









  • DST 4.08km
  • Czas 00:14
  • VAVG 17.49km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nieplanowany myk na dworzec po Kluskę

Poniedziałek, 13 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 0

Babcia myślała, że da radę Kluskę wbić do taksówki, ale Kluska nie chciała się ruszyć z dworcowej ławki, więc wezwała nas na pomoc. W pięć minut byliśmy gotowi i szybko pojechaliśmy na dworzec. Z lekką awanturą ruszyliśmy, po drodze namówiliśmy małą na zabawę foremkami od lodów i dzięki temu dotarliśmy do mieszkania bez krzyku.

  • DST 36.67km
  • Teren 7.50km
  • Czas 02:00
  • VAVG 18.34km/h
  • VMAX 27.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka serwisowa na pół gwizdka

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 7

Po wczorajszej setce zastrajkowałam i odmówiłam rypania całodziennego. Meteor dla odmiany zaspał, a raczej też miał późny start, potem pojechał po zakupy, wreszcie wrócił i mnie zapędził na wycieczkę. Ja w międzyczasie wypiłam kapuczinko, herbatę, drugą herbatę, trzecią i czwartą w międzyczasie podjadając tym i owym i twórczo wyrabiałam poprawki pracowe na poniedziałek. Wreszcie skończyłam i mogliśmy jechać.

Krótki myk w celu wyjęcia skrzynki z dziupli, co się byłą zaklinowała głęboko w zeszłym roku i jeszcze na dodatek zgubiła czołówkę Tomiego. To znaczy na tej pierwszej wycieczce serwisowej zgubił. Łaziłam na miejscu rozwałki, ale znalazłam tylko puste konserwy. Za to Tomi walczył ze skrzynką narzędziami rozmaitemi, a to kijem trekkingowym regulowanym, a to saperką, a to szczypcami do grilla. Które zresztą mu wpadły do środka i to ja je musiałam wyjmować zagiętym kijkiem. Udało się uratować szczypce, ale skrzynka nadal siedziała na dnie w dziurze poniżej poziomu terenu. Emocje rosły.

Muszę się przyznać, że nie bardzo wierzyłam w meteorowe metody. Za bardzo emocjonalnie do tego podchodził. A może nawet ambicjonalnie. Ja po prostu miałam tajny plan z pętelką z liny i kijkiem. Niestety nie było mi dane wprowadzić go w czyn (a na pewno wyjęłabym szybciej!), bo Tomi wyjął skrzynkę za pomocą saperki. Jednak nie byłam zawiedziona, szczęśliwy Tomi to łaskawy Tomi, który się nie czepia marudzących lavinek. A marudziłam, że skoro wyjęliśmy skrzynkę, to ja chcę jednak wracać do domu dokończyć odpoczywanie i picie wielu herbat. Jakoś nie miałam nastroju na rypanie pod Mszczonów.

No to wróciliśmy przez Radziejowice, gdzie w parku skansenowym ma wystawę mój nauczyciel malartswa z Archu, pan Franciszek Maśluszczak (fotka z nim ukradziona z netu poniżej). Człowiek z antenką, jak go pieszczotliwie i nieoficjalnie nazywaliśmy. Jajć.

Na wysokości Bieganowa przez moment widzieliśmy Pendolino na CMK. I piękne zboże, nie jestem pewna nazwy, łowies jaki? Chyba tak.








  • DST 103.72km
  • Teren 16.50km
  • Czas 06:07
  • VAVG 16.96km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Geocaching multakowy głównie

Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 11.07.2015 | Komentarze 14

aleństwo, druga setka w tym roku. Aż żal pisać, tym bardziej, że się zmęczyłam. Truskawki z jogurtem gruszkowym nieco pomogły, obiad dożarty po deserze również, ale to już nie ta forma co w zeszłym roku. Bywają górki, bywają dołki. No ale nie dla statystyk jeżdżę, co najwyżej oceniam nimi na ile mnie w danym sezonie stać. W tym roku wolę jeździć dystanse rzędu 70km.

Dziś znów wiało, ale sporo jeździliśmy lasami, a jak nie lasami, to ukosem i jakoś dało radę. Najpierw po zaległy kod przy mogile żółnierskiej w lesie, postój w Radziwiłłowie w celu spożytkowania zapasów jadalnych i wreszcie quiz Werrony na dobry początek dnia w Budach Grabskich. Najtrudniej było znaleźć logbook, omal nie rozczłonkowaliśmy pojemnika na same drzazgi, ale w końcu wpadłam na dobry pomysł i znalazłam metodą na machanie. Z quizu do multaka Meteora było już bliżej niż z domu, ale nadal daleeeko. No ale jakoś dopedałowaliśmy do Nieborowa. Tu utknęłam na pierwszym, a raczej trzecim etapie (jechaliśmy od końca), bo za bardzo zajęłam się stoiskiem z minionkami i drewnianymi aniołkami, zamiast szukać szlaków militarnych. Poszłam po podpowiedź do Meteora na ławce i tak mi podpowiedział, że po prostu poszłam szukać jeszcze raz, tyle mi pomógł (co mnie podkusiło pytać). No znalazłam. W najmniej oczywistym miejscu. Reszta etapów poszła w miarę sprawnie, choć nie mogłam uwierzyć w liczbę pocisków i liczyłam je kilka razy z lewa do prawa i z prawa do lewa. A ich było dokładnie tyle samo. Za to finał był o tyle ciekawy, że nie dałam rady wyjąć maskowania, pod którym schował się pojemnik. Tu Meteor mię wspomógł silnym ramieniem i się dogrzebałam. No co za lamer ze mnie. Ale to nie koniec porażek. 

Po drodze trafiła się skrzynka tradycyjna, cmentarz w Karolewie. Pomyliłam kryjówki i znalazłam jaja węża. Dobrze, że chyba już martwe i że mamusi nie było w pobliżu. A skrzynkę i owszem, chyba nawet nie zauważyłam, czy wisiała, jak ją wyjmowałam (wydaje mi się, że nie). Wreszcie kolejny multak Meteora, w Kozłowie Biskupim, który zaczęłam bardzo malowniczo otrzepując się od masy mrówek, które oblazły mnie, gdy wyjmowałam etap pierwszy. No nagle znalazło się na mnie kilkadziesiąt wielkich, czarnych mrów. Na dodatek gryzących. Meteor mnie woła, żebym przyszła z tym pojemnikiem, a ja walczę z tą zarazą. Chyba miały jakieś zebranie w maskowaniu i wylazły właśnie z niego. No bo nie z pojemnika, ten był szczelny. Dalej w etapie drugim pomyliłam się we wpisywaniu kodu i kordy wyszły mi w polu wiele kilometrów dalej. Na szczęście mnie coś tknęło i sprawdzałam tak długo, aż znalazłam błąd. Finał o dziwo poszedł gładko.

Powrót przez moją skrzynkę w Gradowie, gdzie Meteor mógł ja na legalu znaleźć i przy okazji naprawić zatyczkę. I do domu. Mielismy wrócić o 20, ale wyszło z pewnym poślizgiem.

A fotki z lata wrzucam tu.