Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2013

Dystans całkowity:801.04 km (w terenie 90.50 km; 11.30%)
Czas w ruchu:52:40
Średnia prędkość:15.21 km/h
Maksymalna prędkość:56.20 km/h
Liczba aktywności:15
Średnio na aktywność:53.40 km i 3h 30m
Więcej statystyk
  • DST 10.16km
  • Czas 00:44
  • VAVG 13.85km/h
  • VMAX 25.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień ostatni - w Warszawie

Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 8

Rano zapakowaliśmy się w plecaki i zeszliśmy na dworzec. Tam decyzja - pociągiem czy autobusem? Jednak pociągiem, bo dzieci w Norwegii pociągami jeżdżą za darmo, nawet nastolatki (do 15 roku życia), byleby z opiekunem. Płacą, jeśli jadą same.
Z pociągu w autobus (a jednak), który dowozi nas na lotnisko. Tam odprawa (oczywiście w ostatniej chwili przypomniałam sobie o dowodzie i oczywiście zamiast niego wyjęłam kartę do bankomatu) i lecimy. Już się tak nie bałam, bo to był drugi raz. Zdjęcia z lotu robiłam aparatem Tomiego, więc ich teraz nie wrzucę, ale chmury były bajeczne. Widziałam w oddali majaczące norweskie góry, potem lecieliśmy już bardzo wysoko nad Danią, potem półwysep Helski, Kampinos, w oddali twierdza modlińska i nie wiadomo kiedy siup na Okęcie. Zatyczki do uszu się przydały, dużo lepiej znosiłam z nimi skoki ciśnienia. Wychodzi na to, że latanie znoszę lepiej niż jazdę autokarem, tylko podczas gwałtownych skrętów trochę mi się kręci w głowie (nigdy nie lubiłam karuzel w wesołych miasteczkach).

Ostatni odcinek z parkingu przy działkach przy Żwirki i Wigury, gdzie dojechał nasz bus i można było zmontować rowery, sakwy, namioty i karimaty do kupy. I jeszcze plecaki na plecy. Na szczęście Meteor miał lżej, bo jedna sakwa żarcia została zeżarta niemal w całości ;)
Pojechaliśmy do Włoch, tam postój u brata Meteora na prysznic i płatki z mlekiem, a potem na stację. I w pociąg. A tam pyskówa z elementem, który nie chciał zgasić papierosa. Wizyta kierownika pociągu zmieniła podejście, przy okazji inny element złapał mandat. Oj pechowo mieliśmy w całym przedziale bagażowym ;)

A wszystkie zdjęcia rowerowe z Norwegii znajdziecie pod tym linkiem: https://picasaweb.google.com/101602513375906942835/NorwegiaLonginada2013



  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień jedenasty -Oslo

Poniedziałek, 26 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 2

Dzień pieszy. Rano śniadanie i pakowanie gratów na dwie części. Tę, która pojedzie busem i promem oraz bagaż podręczny do samolotu. Podręczny częściowo zostawiliśmy na kempingu (z pięknym widokiem na Oslo), a z żarciem, piciem i podręcznymi ubraniami poszliśmy zwiedzać. Trochę się późno zrobiło, więc trzeba było się sprężać. W efekcie każda grupa poszła gdzie indziej, tylko niektóre punkty się nam zgadzały. Spacerowaliśmy w trójkę z Anks, której najwyraźniej spodobał się tryb rozwałkowy, a przy okazji trochę skrzynek geocache się znalazło.
Byliśmy przy zabytkowym szpitalu, obowiązkowo na cmentarzu, w operze (jest piękna!) i w parku rzeźb. Z daleka widziałam sławną skocznię narciarską, a z bliska pomnik koguta z kurami, który okazał się być zdrojem. Weszłam też do podziemi metra i okazało się, że śniły mi się z pół roku temu. Ot mam takie szczęście, że od czasu do czasu śnią mi się miejsca, do których potem jeżdżę. Żeby nie było - nigdy wcześniej nie widziałam norweskiego metra, nawet na zdjęciach. Zwłaszcza że nie zeszłam na sam dół, to był poziom minus jeden. Dziiiwne.
Atrakcje Oslo robią wrażenie, ale w takim biegu żal było wracać. Jeszcze mieliśmy małą przygodę. Wracamy po stoku góry tą samą trasą, co rano i trafiamy na miejsce z punktem widokowym. A tu stoi czarna nowoczesna rzeźba! Rano jej na bank tu nie było! Idziemy dalej, i dalej, wtem w ciemności pojawia się czarno ubrana wysoka postać. Niemal pośrodku ścieżki. My w czołówkach, nic nie widać... podchodzimy... okazuje się, że to rzeźba kobiety z czarnymi włosami, ubranej na czarno. Rowerzysta zjeżdżający z góry mógłby paść na zawał, albo się o nią zabić. Specyficzne poczucie humoru mają Ci miejscowi ;)

Zdjęcia Oslo pod tym linkiem.



  • DST 75.55km
  • Teren 0.70km
  • Czas 04:04
  • VAVG 18.58km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień dziesiąty

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 0

Według planu ostatni dzień jazdy rowerem. Jutro zwiedzanie Oslo per pedes.
Tu zaczął dać o sobie znać pęcherz. Na trasie prócz typowym atrakcji turystycznych zaczęłam kojarzyć wszystkie krzaczki i publiczne toalety, których w Norwegii jest zatrzęsienie i na każdym kroku. I na dodatek czyste! Nawet w toi-toiach nie śmierdziało. Jestem pod wrażeniem tego kraju pod tym względem.

Wracając do przyjemniejszych tematów - tym razem naprawdę było głównie z górki. Stąd i piękna prędkość maksymalna. Na początku dnia zaczęłam mieć objawy zakwaszenia mięśni, ale porządna rozwałka pod sklepem (Meteor w tym czasie szukał dla mnie bananów, jednego z tańszych produktów) rozwiązała ten problem. Jechało się z częstymi postojami, bardzo turystycznie. Niestety to była niedziela, dużo ludzi wracało z weekendu do Oslo, na trasie popołudniu zrobił się tłok. Aż tu jeszcze roboty drogowe. Dobrze, że na sporym odcinku mieliśmy trasy rowerowe wzdłuż jezdni. Szerokie asfaltowe ciągi pieszo - jezdne. Puste, bo tam mało ludzi chodzi piechotą. Niestety w pewnym momencie się skończyły, a ja przy mijających mnie samochodach wolę zwolnić, w efekcie dużo traciłam siły na hamowanie na zjazdach. Na ostatnim odcinku udało się objechać trasą malowniczo-górską, wzdłuż linii kolejowej. Wieczór się zbliżał wielkimi krokami, zdążyliśmy dojechać do miejscowości z większą liczbą skrzynek. Do jednej tylko nie zdążyliśmy. Zabrał nas bus. I dobrze, bo już byłam trochę zmęczona. Raczej nie tym dniem, tylko całym wyjazdem i dokuczającym coraz bardziej pęcherzem.
Ponieważ bus musiał tego dnia obrócić trzy razy, niektórzy tego dnia przejechali nawet 140 km. A niektórzy zero, bo grupa lazaretowa była z dnia na dzień coraz większa. A to ktoś był chory (chyba mój katar z początku wyjazdu przeniósł się na innych), a to go oko bolało.
Poprzednią Longinadę pamiętam jako bardziej lajtową, mniej uczestników to trudniejsze trasy można było częściej skracać busem. Tutaj często nie było takiej możliwości, za dużo dzieci na pokładzie.



  • DST 74.61km
  • Teren 64.00km
  • Czas 06:16
  • VAVG 11.91km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień dziewiąty!

Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 0

Ten dzień okazał się najtrudniejszy ze wszystkich. Ale od początku.
Najpierw spełniło się moje marzenia pojechania norweskim pociągiem. Nic, że krótko, nic że bilety kosztowały majątek - i tak mi się podobało. Ze stacji w bodaj Myrdal dalej per pedales.
Przez większość dnia jechaliśmy z górki, tylko w przeciwnym kierunku. Na dodatek terenowo i z mijankami tabunów rowerzystów z naprzeciwka. Ano żeby było łatwiej, jechaliśmy odwrotnie niż wszyscy. ;)
Rano było ok, tak zwana górka mijanek przypadła na ok 20-25 kilometr. Potem było trochę lepiej. Widoki obłędne, pogoda śliczna ale wiało. A ja sobie podsiadałam to tu to tam na kamykach, a to na plaży z kruchym łupkiem zamiast piasku. No i mi zawiało pęcherz. Ale problemy z nim zaczęły się dopiero dnia następnego, a najgorzej było w Oslo i w dzień powrotu. Tutaj sielanka, nie licząc tego że masakra i mimo postanowienia ciągłej jazdy musiałam się poddać i kilka porządnych razy rower pchać pod górę, albo ostrożnie sprowadzać w dół (były kawałki z górki, ale krótkie i mało bezpieczne).
Nie bardzo było gdzie zrobić obiad, ale mieliśmy ze sobą epigaz w razie gdyby. Kabanosy dodawały sił. Obiecaliśmy sobie dobrą kolację. Ech ;)
Kiedy dotarliśmy do kolejnej stacyjki, tej z której większość innych rowerzystów wyruszała, spotkaliśmy Longina i ustaliliśmy, że dalej jedziemy do przodu, miejsce kempingowe jeszcze się znajdzie. Kolejne kilometry w terenie, ale już wygodniej, po ubitym dukcie i w miarę po płaskim, a nawet z górki.
W umówionym miejscu czekała już tylko grupa dziecięca (a raczej jej fragment), która oświeciłą nas, że do kempingu jeszcze ze 40km. Postanowiliśmy podjechać naiwnie sądząc, że nadal będzie po płaskim. Średnio było, ale mocno góra i dół. Na szczęście po drodze zgarnął nas bus, który podwoził grupę dziecięcą. Było późno, inaczej może byśmy swoim tempem podjechali.
Peszek, bo Meteor na obiad zrobił mi spaghetti w formie zupy pomidorowej z makaronem. Strasznie dużo sosu i marudziłam. Oczywiście się wkurzył, a ja go trochę uspokajałam, ale było jeszcze gorzej i w końcu poszliśmy spać. Zdecydowanie ten dzień dał nam w kość, nie mieliśmy cierpliwości do niczego, a do siebie najmniej. Następnego dnia wszystko wyglądało inaczej. Stare kości i mięśnie nieco wypoczęły. Nieco. Ale o tym w następnym wpisie.
Grunt że na własne oczy widziałam (z daleka) prawdziwy lodowiec!


  • DST 84.30km
  • Teren 0.50km
  • Czas 05:30
  • VAVG 15.33km/h
  • VMAX 41.20km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień ósmy

Piątek, 23 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 2

Dość laby i spacerków, czas z powrotem pakować się w siodło. Noc spędziliśmy na kempingu nad jeziorem. W kuchni znalazłam kartkę z kodem do wifi, więc spokojnie się podpięłam i rano zdążyłam jeszcze wysłać fotkę na instagram. Za to zapomniałam ze sobą aparatu, potem śniadanie i nie powtórzyłam ujęcia. A potem już nie było czasu. Nocowaliśmy w Voss, dokąd dowiózł nas bus po spacerze po Bergen. Druga grupa dotarła późno w nocy.
Gryplan dzisiejszego dnia polegał na dotarciu łatwiejszą trasą do tunelu, przez który przewiezie nas bus. Tylko że w trakcie wycieczki okazało się, że tunel jest zamknięty i nie da się tamtędy przebić. W efekcie musieliśmy się wracać z 20km i jechać inną trasą, trudniejszą, bo przez góry. Ale dość malowniczą i przyjemną, jak się potem okazało. Tylko późno nią jechaliśmy, po obiedzie no i część widoków nam umknęła. Było po prostu za ciemno. Nocleg wypadł nam na odremontowanej stacyjce kolejowej. Część z nas spała w poczekalni, część tradycyjnie w namiotach.
A i po drodze widzieliśmy prawdziwego łosia! Łoszaka znaczy, ale zawsze coś. Poniżej dowód :)



  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień siódmy pieszy

Czwartek, 22 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 17

Dziś dla odmiany pieszo. Nie wiem ile zrobiliśmy kilometrów, pewnie w okolicy dziesięciu, bo Bergen to nie jest duże miasto. Ale za to położone w terenie bardzo pofałdowanym, więc ciągle jak nie schody to pochylnie lub ulice z dużym spadkiem.
Zebraliśmy się o świcie, by podwiózł nas bus i zawiózł na stację, ale okazało się że nie ma zbyt wielu ochotników na poranną jazdę i trzeba było parę osób obudzić. Z tego powodu wyruszyliśmy godzinę później niż planowaliśmy, na dodatek na stacji okazało się, że pociąg do Bergen będzie za dwie godziny. A tu zimno, my w letnich kurtkach, poczekalnia zamknięta. Co robić? Ano namówiliśmy kierowcę, by nas jednak podrzucił do Bergen. Byliśmy w pół godziny, ale przez to grupa nr 2 przyjechała dwie godziny później niż zakładał plan. Na szczęście dzień był długi (w sierpniu w tej okolicy słońce zachodzi ok.21, ale w miarę jasno jest do 22) i jednak trochę Bergen zobaczyli.

Mnie niestety męczył żołądek, ciągle bolał, więc pierwszą połowę dnia głównie zalegałam na trawnikach, ławeczkach i na czym się udało usiedzieć. W ciągu dnia mi się polepszyło, ale byłam mocno zmęczona. Trochę włóczyła się z nami Anks, ale chyba mieliśmy niedopasowane tempo i potem się na jakiś czas rozdzieliliśmy, by znów szlajać się razem po obiedzie.

Pogoda dopisała, ponoć Bergen jest najbardziej deszczowym miastem w Norwegii, a tu piękne słońce i ani jednej chmurki. Chmur to by mi się przydało, za duże kontrasty i ciężko robiło się zdjęcia.

Najbardziej podobała mi się dzielnica portowa. Ta nowsza, nie ta przy centrum informacyjnym ;)

Fotki pod tym linkiem.



  • DST 61.57km
  • Czas 03:38
  • VAVG 16.95km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień szósty

Środa, 21 sierpnia 2013 · dodano: 04.09.2013 | Komentarze 4

Tak zwana trasa rozwałkowa. Od tej chwili postanowiłam utworzyć wewnętrzną grupę średnią. do tej pory była tylko opcja grupy dziecięcej (oraz lazaret dla chorych i połamanych) a także grupa łojąca bez wytchnienia. Nie pasowały mi dystanse ani tempo żadnej z nich. Dzisiaj dystans średnio po płaskim, ale jednak dolina wzdłuż prawdziwego norweskiego fiordu (ale się jarałam, nawet poszłam wypić wodę z morza) i rozwałki średnio co 5km, a bywało że i częściej. Nie licząc fotostopów ;)
Trasa była tak rozwałkowa, że w samym Odda zrobiliśmy trzy rozwałki, bo sklep, bo urbex, bo trzeba w krzaczki. Raz nawet pojechaliśmy na skróty za Meteorem, ale to nie jest bezpieczne, oczywiście trzeba było sprowadzać rowery po schodach, tyle dobrego, że po terenowych ;)
Atrakcją dnia okazał się przejazd przez remontowany tunel. Jak się okazało - zupełnie po ciemku. Nie wiedziałam, że będzie tak straszno i specjalna czołówka na takie okazje została na dnie sakwy, a potem było za późno i za ciemno, by jej szukać. Myślałam, że lampa rowerowa i zwykła czołówka dadzą radę. Ups... w pewnym momencie jadący przede mną zniknęli za zakrętem i nie widziałam kompletnie NIC! Tylko przy ziemi trochę pasów... przez które omal nie wpadłam na lewą ścianę, nie zauważyłam, że zjechałam na przeciwny pas. W oddali zaczęły mi migać mi światła sprzętu do remontu, ale były za daleko. Ruch samochodów wahadłowy. Tylko przez moment jechały z naprzeciwka i wtedy mogłam szybciej podjechać do przodu. Potem znów ciemność i tak do końca. Jeny ale adrenalina!

A poza tym luz blaszka, po drodze słoiki z czereśniami i puszki na zostawianie pieniędzy. Drogie jak diabli, to nie kupiłam. Za to przy jednym miejscu rozwałkowym ktoś posadził jabłonki w formie żywopłotu. Dla turystów gratis, bo przecież Norwedzy nie wezmą. Ale ja nie jestem Norweżką, to nazbierałam do kieszeni malutkich niemal dziczek, ale dojrzałych - na owsiankę :)

Piękne widoki, jakiś objazd tunelu, jakieś skrzynki. Na koniec mała przegryzka resztek z obiadu grupy mocnej, która tego dnia łoiła od świtu na Język Trolla (miałam iść, ale zrezygnowałam, za późno dotarliśmy na nocleg) i krótki rejs promem na drugi brzeg, gdzie dotarliśmy na kemping i okazało się, że jeśli nie śpimy w grupowych, to musimy dodatkowo dopłacić. Następnego dnia mieliśmy jechać do Bergen, więc rano ( o 6) Meteor zwinął namiot i dzięki temu spaliśmy za friko, bo pan czy pani liczący namioty przyszedł jak już nie było ani nas ani busa ani namiotu. Ot 150 koron na plusie ;)

Grupę rozwałkową stanowili: Meteor2017, Magda, Anks i ja :)




  • DST 104.00km
  • Teren 0.20km
  • Czas 06:28
  • VAVG 16.08km/h
  • VMAX 47.70km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień piąty

Wtorek, 20 sierpnia 2013 · dodano: 04.09.2013 | Komentarze 2

Tego dnia miał być odcinek bardziej po górach i rzeczywiście był. Na szczęście nogi mi odpoczęły dzień wcześniej i dziś jechało się jako tako. Tak sie zmobilizowałam, żeby nie jechać busem, że nie podeszłam pod żaden podjazd. Wszystko przejechałam. Co prawda często robiłam postoje, tak co 100m, ale i tak było szybciej i lżej niż pchać. Za to widoki... bajeczne! Nagle zrobiło się wysokogórsko, zero lasu, owce beczące i dzwoniące dzwonkami przy drodze i kompletne pustkowie na objeździe tunelu. Było naprawdę fajnie, choć na przełęczy zrobiło się zimno i po raz pierwszy przydały się zabrane specjalnie na tę okoliczność nauszniki. Mam wrażliwe uszy, mogę w mrozy chodzić z gołą głową, ale uszy muszą być dobrze schowane. Czapka nie daje rady, bo nie chroni od wiatru. Tak więc w różowych nausznikach (w ferworze pakowania tylko te znalazłam) do przodu i wtem... piła! Piękna zardzewiała norweska piła z plastikową rączką. Leżała tam, gdzie akurat zatrzymałam się, by zrobić zdjęcie grobli na jeziorze między tunelami. No i wiozłam piłę na bagażniku, trochę się telepała więc nie jechałam zbyt szybko na zjazdach. Potem jeździła busem :)
Po przejechaniu przez góry mieliśmy jeszcze kilkadziesiąt kilometrów góra dół, ale głównie dół, bo wzdłuż jeziora do Odda. I tam zadzwoniliśmy do kierowcy (bo do Longina nie łapało zasięgu), gdzie mamy jechac dalej. Wyszło, że podwiezie nas na kemping bus, bo już ciemno, a przed nami trudny podjazd. I tak byliśmy złojeni, więc raźno przystaliśmy na propozycję. Tutaj zgubiła się dwójka uczestników Longinady, pojechali bez zatrzymywania dalej i dopiero kilka godzin później udało się ich złapać i przywieźć na kemping. Ale przygoda! :)
W oczekiwaniu na bus sieknęliśmy z Meteorem jeszcze jedną skrzynkę, a co.

A i byłabym zapomniała, przed przełęczą zrobiliśmy z Meteorem pieszo premię górską, czyli poszliśmy kilkaset metrów po zboczu do ruin tunelu na starej drodze. Oczywiście była tam skrzynka :)

Żeby było mało przygód skrzynkowych, zamoczyłam moje jedyne ciepłe rękawiczki. Szlag! A tu wszędzie zimno! A to było tak. Podjechaliśmy do wodospadu, w którego okolicy miała być skrzynka z serwisu geocaching.ru. Kilkadziesiąt metrów od drogi. Ale po zboczu wzdłuż wodospadu do góry! No i Meteor poleciał przodem, zniknął mi w krzalu ale łoję za nim. I się zgubiłam, on poszedł inaczej, ja inaczej. W ferworze zapomniałam zdjąć rękawiczki i miałam kompletnie mokre ręce od wody pryskającej z wodospadu na boki. A był ogromny! W końcu znalazłam Meteora ze skrzynką i razem zeszliśmy na dół. Ubłoceni, mokrzy, ale szczęśliwi. My to jesteśmy nienormalni ;)



  • DST 34.38km
  • Czas 02:59
  • VAVG 11.52km/h
  • VMAX 44.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień czwarty

Poniedziałek, 19 sierpnia 2013 · dodano: 03.09.2013 | Komentarze 0

Ten dzień był słaby. To znaczy słaby dla mnie, bo Meteor jechał jak zwykle, zero problemu. Doszłam do wniosku, że zakwasiłam sobie mięśnie. Nie miałam siły pedałować nawet po płaskim. Z trudem przejechałam pierwsze kilkanaście kilometrów, po w miarę równej i łatwej drodze, a potem zaczął się odcinek górski. I się okazało, że mogę tylko pchać, jakie tam podjazdy. Niestety zjazdów było mało, głównie na zmianę pod górę i po płaskim. Błeh. Kiedy w półtorej godziny przeszłam 7km i dalej nie miałam siły już nawet iść, zadzwoniliśmy po bus. Czasami takie kryzysy udaje mi się rozjeździć w ciągu dnia, ale tym razem coś nie wyszło. Bus podwiózł mnie i Meteora na obiad, a potem Meteor jechał beze mnie.
Za karę poumierałam na chorobę lokomocyjną w busie, jeszcze kwadrans po zatrzymaniu leżałam półprzytomna na siedzeniach.
Ale za to byłam wcześniej na kempingu i rozbiłam namiot, przygotowałam spanie, także Meteor po powrocie mógł od razu zabierać się za robienie mi kolacji ;)
Po kolacji poszliśmy jeszcze po skrzynkę niedaleko od kempingu i udało mi się do niej wcisnąć największego geokreta, jakiego miałam :)


  • DST 72.40km
  • Teren 15.00km
  • Czas 05:08
  • VAVG 14.10km/h
  • VMAX 51.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień trzeci

Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 2

Na tym wyjeździe w w kółko biłam rekordy prędkości. To przez strome, któtkie zjazdy. Biłam je przez przypadek, bo akurat nie spojrzałam na licznik, inaczej bym na pewno zahamowała.

Dzisiejszy dzień był gorszy, bo w nocy się rozpadało, a potem przelotnie kropiło tak do 14. Na dodatek zaczęłam odczuwać kryzys, to chyba po wczorajszej setce, a płasko nie było. To znaczy średnio było płasko, ale amplituda dość wysoka. Jeszcze ten deszcz, na przykład padający z boku do oka, więc jechałam z jednym okiem otwartym a drugim zamkniętym.

Rano grupą odbyliśmy szybkie śniadanie, a tak naprawdę jedliśmy drugie lepsze pod kanałem. Płatki kukurydziane z mlekiem, pychota! Śluzy na kanale piękne, na jednej z nich minął nas statek. Nie mogłam przestać robić mu zdjęć, zwłaszcza że panowie uruchamiali śluzy ręcznie, kręcąc korbkami. Koniec końców tej skrzyki ze statkiem i śluzą Meteor szukał sam, a ja odwracałam uwagę ;)

Ale, ale, nareszcie jakiś dłuższy tunel, bez samochodów, bo trasa bocznymi szosami. Jeszcze tu działały mi lampki, więc nawet się nie bałam. Potem się to zmieniło, ale to już inna historia. W końcu podjechaliśmy do pięknego górskiego jeziora i Meteor przypomniał mi, że miałam założyć open skrzynkę i to może być dobre miejsce. I owszem, łatwo dojechać, odludzie... no prawie, bo są ślady po ogniskach, ale tu skrzynek nie kradną, więc pożyje lata. Więc instalujemy. A tu nagle dogonili nas Ania i Robert, sławne longinadowe Love - Duo. Zawsze jeżdżą z sakwami, w pełnym rynsztunku z namiotem, no "nigdy nic nie wiadomo". No i po założeniu skrzynki jakiś czas jechaliśmy razem, aż dogoniliśmy grupę. A potem było długie pchanie roweru pod górę, trochę się przegrzałam i Meteor mi pomógł. No a potem zjazd do samego kempingu.

apdejt: Podczas zakładania skrzynki w oddali płynął statek. Myślałam, że to wraca Victoria, dopiero na zoomie w domu wyszło, że to drugi na stałe pływający na szlaku statek - Henrik Ibsen. Mieliśmy szczęście :)

Tam chwila postoju i okazuje się, że mamy domki z saunami! Niesamowite. Co prawda nie skorzystaliśmy, ale to było coś. :)
Grupa się szykowała do jedzenia pizzy, ale że ta najpierw musiała się upiec, mieliśmy chwilę by poszukać skrzynek w pewnym oddaleniu od miejsca noclegu. I podjechaliśmy po trzy (czwartą odpuściliśmy, bo mikrus i późno). Węża Morskiego - okolicznej legendy - nie spotkaliśmy. A potem pizza, nie zdążyłam sfocić, bo za szybko znikła ;)