Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2013

Dystans całkowity:343.35 km (w terenie 85.00 km; 24.76%)
Czas w ruchu:21:24
Średnia prędkość:16.04 km/h
Maksymalna prędkość:32.50 km/h
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:42.92 km i 2h 40m
Więcej statystyk
  • DST 4.22km
  • Czas 00:20
  • VAVG 12.66km/h
  • VMAX 24.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Szybki myk na dworzec z Kluską i Meteorem

Środa, 27 listopada 2013 · dodano: 27.11.2013 | Komentarze 6

Kluska obudziła się niewiele po 16tej, dostała jeść, jadła ze średnim apetytem, a tu meteor rzuca, że może byśmy za 20 minut wyszli. Aaaa. Szybkie ubieranie, ale i tak wyszło, że za długo się grzebaliśmy. Potem jazda ciut dłuższą, ale bezpieczniejszą trasą, wooolno, żeby było bezpiecznie, bo Klusce na zimowej czapce nie trzyma się kask, więc bezkaskowo... i dotarliśmy na peron w momencie, gdy ruszał pociąg z Huannem. Mamy jakiegoś pecha, od tylu lat ciągle coś nam wypada, a to Huann wsiądzie w zły pociąg, a to my się nie wyrobimy na dworzec.No kurczę!


  • DST 70.18km
  • Teren 23.50km
  • Czas 04:23
  • VAVG 16.01km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do lokomotywowni w Skierniewicach

Sobota, 23 listopada 2013 · dodano: 23.11.2013 | Komentarze 20

Opcje były dwie. Pierwsza to jadę do Skierniewic, oglądam ciuchcie a potem wracam do domu pociągiem i byczę się (pardon, pracuję) przez resztę dnia. Druga opcja to wracam dookoła przez Puszczę Bolimowską, żeby pracować dopiero jutro, a dziś być za bardzo zmęczona do pracy.
Spontanicznie wybrałam wariant drugi. Dzięki temu udało mi się zobaczyć kapliczkę zrobioną z lufy działa przeciwpancernego. Ale o tym później.
Jazdę zaczęliśmy od zbiórki pod dworcem, bo ja się trochę dłużej szykowałam i Meteor skoczył po bułki na rynek. Spotkaliśmy się na skrzyżowaniu niedaleko od dworca. Meteor dzwonił do Werrony, jak jej idzie szukanie skrzynek i czy uda się wpaść na siebie po drodze. Werrona pierwotnie miała zrobić sobie krótką poranną wycieczkę, ale utknęła przy quizach. Meteor pół drogi żartował, że ziewanie zwiększa opory powietrza i dlatego za wolno jadę. A kto mnie obudził przed dziewiątą i kazał wstawać????
No.
Pierwszy postój zrobiliśmy w Radziwiłłowie. Kawa, kawa, kawa i kanapki. Zadzwoniliśmy do Werrony spytać jak jej idzie. Była po drodze do moich bocznic. Jako że trochę tam krzaków, a i gieps pływa, to postanowiliśmy ją złapać przy następnej skrzynce, blisko skrzyżowania Wiedenki z SŁką. I rzeczywiście, niemal wpadliśmy na siebie przed skrętem w boczną drogę prowadzącą do obiektu keszowego.

Trochę się zeszło na pogadankach i w efekcie do lokomotywowni dotarliśmy grubo po 12tej. A tam niespodzianka, Rubin i Nanette też zwiedzali i jeszcze się odgrażali, że będą szukać nowych skrzynek. Trochę połaziliśmy po lokomotywowni, ale na zewnątrz, do środka wchodziły tylko wycieczki z przewodnikiem, ale jak przewodnik utknął 20m od wejścia i stał ponad kwadrans ględząc, odpuściliśmy i pojechaliśmy obejrzeć krzyż wetknięty w lufę działa przeciwpancernego. Ponoć jest jeszcze gdzieś druga taka kapliczka, ale musimy poszukać.
Trochę mżyło, ale po wjeździe do lasu przestało przeszkadzać. Podjechaliśmy do jednego cmentarza wojennego i wesołej leśnej ścieżki przyrodniczej, którą bardzo lubimy. Niestety w okolicy wycięli drzewa do przytulania! No trudno.

Wracaliśmy gruntowo po ciemaku na skróty, bo wolałam w miarę niezły wertep (mam nowe bakterie w lampce) niż ciągłe oślepianie przez samochody z naprzeciwka. Niestety i tu się jakieś plątały, na szczęście sporadycznie. A potem już standardowo przez Sokule i Działki do domu.

Wróciłam i padłam, nie miałam nawet siły wnieść roweru po schodach, więc wtargałam tylko jedną sakwę, a Meteor wniósł resztę. Kochany jest <3




  • DST 83.92km
  • Teren 17.00km
  • Czas 05:06
  • VAVG 16.45km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Historia miłosna w trzech aktach czyli zakopałam się w Kampinosie

Niedziela, 17 listopada 2013 · dodano: 17.11.2013 | Komentarze 15

Akt pierwszy: Droga do lasu, zygzakiem głównie z wiatrem lub lekko bocznym. Zimno, ale podczas jazdy za gorąco. Za Błoniem zdarłam z siebie mokra od środka kurtkę i równie mokrą bluzę z włókien naturalnych by przywdziać na się tradycyjny czerwony polar z Decathlonu. Technologia wygrała z naturą.

Akt drugi: Kampinos. Wielokrotne keszowanie z różnym skutkiem, ale jednak na plus. Po drodze minęłam kilku spacerowiczów w okolicy szkoły cyrkowej w Julinku, potem piochy, potem dwójkę jeźdźców, bagna, rowerzystę, Karpaty, pomnik, tego samego rowerzystę, jakiś samochód przy wyjeździe z lasu

Akt trzeci: Mżyło od jakiegoś czasu, ale dopiero w drodze powrotnej mokra rzeczywistość dała się we znaki. Na początku była to miła kuracja nawilżająca (mam suchą cerę, więc mżawka zawsze dobrze jej robi), ale potem miałam już dość, zwłaszcza że kwadrans od domu zaczęły przemiękać rękawiczki (jednopalczaste polarowe z dodatkową warstwą wełny na wierzchu).

Epilog: Padłam na pyszczek i mimo że dziecko próbowało mnie zagonić do zabawy tarzając się po mojej głowie - nie odpuściłam i umarłam na dwie godziny.


Zdjęcia z wycieczki pod tym linkiem

Wybór poniżej.


  • DST 26.85km
  • Teren 14.00km
  • Czas 01:38
  • VAVG 16.44km/h
  • VMAX 24.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kto się śpieszy, ten dwa razy jeździ

Sobota, 16 listopada 2013 · dodano: 16.11.2013 | Komentarze 6

Tego dnia postanowiłam się wyspać, więc Meteor pojechał skoro świt sam, a mnie obudził kogut w budziku o 9. Do południa zdążyłam zjeść śniadanie i spakować się do drogi. Mniej więcej, bo dosprejowałam przykrywkę skrzynki do zamontowania i postawiłam w kuchni zamiast włożyć do sakwy. Jak łatwo się domyślić odkryłam to dopiero na miejscu przy chałupce. Na szczęście znalazłam krótszą trasę, by się doń dostać i szybko byłam w domu z powrotem. Skrzynka do sakwy i znów plątanie się po wielkim Nigdziu. Trochę za ciepło się ubrałam i dokuczał mi katar, najgorsze że lekko krwawy, bo pękło mi naczynko. Ale potem się zagoiło, a ja postanowiłam wrócić dookoła przez Feliksów (padło wmordewindem, ale trudno), żeby przyzwoitszy dystans wyszedł. Przy okazji sprawdziłam, czy fajny stary drewniany krzyż nadal nie został odnowiony, na szczęście nie został.


  • DST 5.89km
  • Czas 00:25
  • VAVG 14.14km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Zusu

Środa, 13 listopada 2013 · dodano: 13.11.2013 | Komentarze 18

Norma dzienna wyrobiona. Trochę popadywało, ale to zdrowo dla cery. Zresztą szybko przestało, a to co padało to tylko zwykła mżawa. Nie wiem czy 5 minut, nie więcej. Czas podaję orientacyjny, bo gdzieś posiałam na biurku licznik, a ten od Pradziadka jest niekompatybilny (bo ciągle jeżdżę na pożyczonym od Tomiego, zamiast kupić własny).

  • DST 71.60km
  • Teren 8.50km
  • Czas 04:15
  • VAVG 16.85km/h
  • VMAX 31.10km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Krzaki i bocznice w Skierniewicach

Wtorek, 12 listopada 2013 · dodano: 12.11.2013 | Komentarze 25

Tomi ostatnio jak gdzieś jedzie, to na esełkę, więc tym razem też pojechaliśmy. Różnica polegała na tym, że tym razem byliśmy tam, gdzie on już był i w ten sposób było mniej przedzierania się krzakami, ale normę oczywiście się wyrobiło. Pojechaliśmy przez Radziwiłłów, postój przed stacją na placu zamienionym w dziki parking (kompletnie bez głowy go zaprojektowali), przy okazji zajrzałam do środka, nie oglądałam wnętrza po remoncie. Całkiem ładnie wyszło. Potem granica mazowiecko-łódzka i pilnujące jej prastare Enty.
W Skierniewicach nastąpił montaż paru skrzynek oraz rozpoznanie na kolejne w kilku ciekawych miejscach. Dopóki świeciło słońce, było miło i przyjemnie. Niestety nagle zaszło za chmury i zrobiła się lodówka. Na szczęście rozgrzałam się podczas jazdy, akurat wyjechaliśmy ze Skierniewic i podjechaliśmy do wiaduktu, a Tomi wlazł na słup. Nie myślałam, że wejdzie tak wysoko...
No i na koniec wizyta przy moście kolejowym na Rawce (jedna kratownica już odmalowana, niestety na jasno szaro, a może nawet biało), druga jeszcze ruda, ale to już niedługo. A potem krótki pobyt na plaży. I do domu! :)

O dziwo tym razem nie miałam żadnego kryzysu, nie marudziłam, nie chciałam co chwilę postoju ani rozwałki, nie jęczałam że jestem głodna. Niesłychanie dobrze mi się dziś pedałowało. Może dlatego, że nie było wiatru.

Dziś nastukałam sporo zdjęć i nie potrafiłam wybrać rozsądnej liczby na blog. Wiec tu wrzucam tylko kilka poglądowych, a resztę na picasę do albumu SKIERNIEWICE (fotki pomnika z dzieckiem stare, z innej wycieczki).



  • DST 16.21km
  • Teren 7.00km
  • Czas 01:07
  • VAVG 14.52km/h
  • VMAX 21.80km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na totalnym nigdziu

Poniedziałek, 11 listopada 2013 · dodano: 11.11.2013 | Komentarze 16

Tomi z rana zaczął mnie wyganiać na rower. Strasznie mi się źle spało i nie miałam pomysłu dokąd się udać. Tomi oczywiście proponował esełkę, ale zaparłam się, w tym roku głównie tam jeździmy i trochę mi brakuje innych atrakcji. W końcu wyszłam spontanicznie bez planu, Tomi tylko w ostatniej chwili zapakował mi termos z herbatą i dwa placki. Kochany jest prawda?

Pierwsze zadanie: worek śmierdzących pieluch zawieźć do śmietnika. Niestety miałam blisko nie wymyśliłam, dokąd jechać dalej. To pojechałam przed siebie zygzakując, aż dotarłam do kapliczki na granicy Żyrardowa. Doszłam do wniosku, że poszwendam się po tutejszych gruntówach. Oczywiście nie miały dużo wspólnego z mapą, musiałam trochę kluczyć i mędrkować. Ale jakoś dotarłam do przedpola międzyborowskiego lasu. Minęłam psy szczekające dupami nie raz i kiełkujące świeże śrubokręty.

Chciałam pojechać do Jaktorowa i wrócić, ale po drodze zainteresowałam się kapliczką z Madonną i pobliskim gospodarstwem. Krówki na polu, sielska atmosfera, mokre buty od rosy, która z rana nie wyparowała jeszcze. Zrobiło się zimno. Wypiłam kubek herbaty i doszłam do wniosku, że tak się nie rozgrzeję. Więc na rower i do przodu. Objechałam las szerszym kółkiem i wzdłuż torów podjechałam pod stację. Po drodze minęło mnie inter regio do Widzewa Łodzi.

Na koniec jeszcze krótki postój na placki (oraz focenie ekipy malującej szlaban) i po cichu do domu, by nie budzić dziecka. Okazało się, że Tomi też spał, więc co zrobić? Też poszłam się zdrzemnąć. :)




  • DST 64.48km
  • Teren 15.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 15.48km/h
  • VMAX 32.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Urodzinowa esełka

Niedziela, 3 listopada 2013 · dodano: 03.11.2013 | Komentarze 8

Zostaliśmy zaproszeni na nietypowe urodziny, w opuszczonym drewnianym młynie koło wsi Samice nad Rawką. Musieliśmy nawet wjechać rowerami do województwa łódzkiego :) Ale zaproszeni byliśmy na 18tą, a tu jeszcze sprawunie keszowe w okolicy. To wyszliśmy ok.14 tej i pognaliśmy pozwiedzać okolicznej znane i mniej znane zadupia. Jeszcze nie dojechaliśmy na miejsce, a już łaziliśmy po krzakach i opuszczonych chałupach. Zapowiedziane deszcze albo przeszły obok, albo kropiły z dużo mniejszym natężeniem, niż icm zakładał, więc początkowo niepewna wycieczka okazała się doskonałą. Po zmroku dotarliśmy w okolicę młyna, ale było jeszcze za wcześnie, więc podjechaliśmy obejrzeć piaseczek pod nowym mostem kolejowym nad Rawką. Wiedenki. A tam obok na przejeździe szlaban, kamerki, megafony, domofon. I jak Tomi zaczął gadac do domofonu to szlaban zaczął robić pib pib pib i przejechał pociąg :)

Na koniec impreza, było przepięknie, tym bardziej że jubilatka z mężem postanowiła wynieść wszystkie śmieci z młyna, a okazało się to być kilkanaście 250 litrowych worków. Do wiosny (okoliczni zimą imprezowac tam chyba nie będą) można tam jeździć na piknikowe rozwałki albo urządzać inne imprezy rowerowe. Goście dopisali, ale trzeba ich było namawiać (prócz nas), bo zimno! Gdzie tam zimno, w środku było cieplej niż na zewnątrz od świeczek i ludzkich oddechów. Będę to miejsce i te chwile długo wspominać. Jako że nie jesteśmy zwierzętami imprezowymi, po dwóch godzinach postanowiliśmy się zbierać, poza tym wyszły gwiazdy i szkoda było marnować taką piękną noc. Jechało się cudownie, samochodów w świąteczny weekend jak na lekarstwo. Pod Żyrardowem zaczęło kropić, ale się nie rozpadało.

p.s. Wreszcie dobiłam do 3 tysięcy w tym roku. Może uda się wyrównać dystanse z 2009 i 2010 czyli około 3140? Zobaczymy. Powrót do formy trwa :)