Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2015

Dystans całkowity:405.81 km (w terenie 57.20 km; 14.10%)
Czas w ruchu:24:48
Średnia prędkość:16.36 km/h
Maksymalna prędkość:40.00 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:33.82 km i 2h 04m
Więcej statystyk
  • DST 5.09km
  • Czas 00:22
  • VAVG 13.88km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Jordanka po Meteora i Klu, a potem razem na koncert w parku

Niedziela, 28 czerwca 2015 · dodano: 28.06.2015 | Komentarze 2

Plan był taki: Meteor z Kluską jadą do parku na plac zabaw, a ja dołączam do nich o 16tej, by posluchać koncertu muzyki symfonicznej "Smyczki - filmowo". Racja, były nawet tematy z kreskówek, to przy nich Kluska zaczęła tańczyć. Ale od początku. O 15.45 czytam sms, że są w Jordanku. WTF? Mieli być w parku! Co jest? Po otrzymaniu sensownego wytłumaczenia ruszyłam do Jordanka, zajrzawszy przez płot w parku, czy nie zaczyna się koncert. A i owszem, ludzie się zbierali (była opcja przeniesienia do Resursy w razie złej pogody). W Jordanku znalazłam ich rower, ale ani widu właścicieli. Dopiero po dłuższej chwili ich wypatrzyłam. Jorgnęłam się, dlaczego. Ludzie ich zasłaniali. Ostatnio moja fobia społeczna przejawia się wesoło, mój mózg działa jak adblock, dużo-ludzi, nie widzę nikogo, tylko zjawy. Dopiero z bardzo bliska ich zauważam, najczęściej dopiero wówczas, gdy się odezwą.



Kluskę z lekkim rykiem zapakowaliśmy wespół w fotelik i już bez ryku pognaliśmy do parku. Potem jeszcze chwila przy karmieniu kaczek (dziecko które karmi musi karmić, inaczej jest nieszczęśliwe) i siup pod amfiteatr. Tam umieściliśmy się na murku granicznym przy krzaczkach i wydeptanej uprzednio ścieżce. Dzięki temu mogliśmy zeskakiwać do rowerów po jadło i napitek. Pierwszych utworów Kluska słuchała jak zaczarowana, w międzyczasie przesiadła się od nas staruchów do dwóch dziewczynek, a potem nogi sobie przypomniały, że lubią biegać. Powiedzieliśmy jej, że może tańczyć, to tańczyła, a my z nią, bo nam kazała. Tylko jakaś pani była niezadowolona, że jej sandałki Kluski stukają za plecami, to poszliśmy klapać dwa metry dalej.


A na koniec pani dyrygent (Milenna Kamińska) zrobiła sobie z całą publicznością selfie. No a ja nie wiem, gdzie ono jest, buuu!

Po koncercie Kluska wbiła na scenę, zainteresowała się spinaczami do bielizny, których używali muzycy, żeby im kartki z nutami nie fruwały, ale jej wytłumaczyliśmy, że to są cudze spinacze i że nie można ich brać. Może by była awantura, ale na szczęście Kluska odkryła schody i biegała po nich z godzinę. Dołączył do niej chłopiec w podobnym wieku, ale nie chciała się z nim bawić i chłopiec był trochę zdziwiony (jej niemówieniem i niechęcią do wspólnej zabawy) i zmartwiony, bo musiał bawić się sam. Na dodatek naśladując Kluskę kilka razy się wywrócił i rozbił sobie do krwi kolano. Ups.

p.s. Mam nowe hobby. Bawię się kolejką elektryczną, niestety dziecko miewa inne koncepcje ustawienia torów i wiaduktów i chyba muszę kupić jeszcze więcej torów, wagonów i lokomotyw. Zwłaszcza komplet ze zwrotnicami. ;)







  • DST 72.48km
  • Teren 1.20km
  • Czas 04:40
  • VAVG 15.53km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Na ognicho z Klu i Meteorem

Piątek, 19 czerwca 2015 · dodano: 20.06.2015 | Komentarze 7

Dostaliśmy zaproszenie na ognisko kołowe SKPB, impreza wewnętrzna, więc nie było jej w mediach ogólnych. Sami swoi (ale przecież nie wszyscy się znają). Jako że odpuścicliśmy sobie czwartkowe śpiewanki, tu chcieliśmy przybyć z wielką pompą. I zdziwko, bo na polanie była horda nastolatków kończących szkołę, a nie nasze stare zgredki. Hm. Pomyliśmy dzień? Godzinę? Polanę? Co prawda przyjechaliśmy godzinę wcześniej, ale o 19tej i tak chyba nikogo nie było. W każdym razie nikogo próbującego rozpalić ognisko.


Wreszcie po "kwadransie studenckim" nadjechał rowerzysta z dużym plecakiem i wysłałam Meteora na przeszpiegi. A jużci, nasi się czają po krzakach. W końcu przybyła reszta i ognisko się zaczęło robić. Przy okazji rozpalania nawet Kluska dorzuciła swoje trzy grosze, oczywiście chciała wrzucić metrówkę, ale nie było, więc zadowoliła się długim kijem.




Większość czasu spędziła jednak w domku ze zjeżdżalnią i na drodze. Trochę pobawiła się prezentem, czyli balonem w kształcie serca i wspólnie puszczaliśmy bańki mydlane. Wreszcie z powrotem do ogniska skusił ją dopiero widok kiełbasek. Podeszła do koca z jadłem i oniemiała. Tyle kiełbasy i chleba naraz chyba w życiu nie widziała. Zrobiła swoje kocie oczy ze Shreka i dostała, co chciała. A potem jeszcze z przejęciem trzymała mój kijek z kiełbasą siedząc przy ognisku. I zjadła sporo kiełbasy z kethupem, pokrojonej przez tatę (szacun za pamiętanie zabrania miski z widelcem, ja na to nie wpadłam). Pakowaliśmy się przy dźwiękach małej gitarki, dzięki temu Klu wrzeszczała tylko podczas niesienia z placu zabaw do roweru. ;)


Powrót o zachodzie słońca. Mieliśmy jechać do Brwinowa do pociągu, ale było późno, mała i tak mało spała w drodze na polanę, postanowiliśmy zaryzykować i machnąć się drugie trzydzieści parę kilometrów do domu. Ze 3/4 trasy Klu wygodnie przespała obłożona kocami, ale niestety wraz z nastaniem zmroku zrobiło się upiornie zimno i trochę nam zmarzła. Ale to eskapebolskie dziecko, co tam zimno. Trochę się trzęsła i tyle, w domu obłożyłam ją kocami i kołdrą, daliśmy ciepłe picie (wróciliśmy nieco po północy), puściliśmy piosenki z płyty cd, jak zażądała i zasnęła ponownie trochę przed pierwszą. I spała jak zabita do 10tej. Jakiś katar? Cokolwiek? Dziecię się tak zahartowało, że z rana wbiło na balkon w samym bodziaku z pieluszką i nie chciało się ubrać w nic innego. W końcu ją obłożyłam kocem, bo jednak trochę wiało. Zimny chów level hard ;)


  • DST 40.00km
  • Czas 02:53
  • VAVG 13.87km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyplawa do Falsiafy.

Wtorek, 16 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 8

Seplenię, bo powodem "wyplawy" była wizyta u logopedy. Kluska nie chciała seplenić, w ogóle się nie odezwała ani słowem przez godzinę, więc spotkanie było sympatyczne, ale nic poza tym. Za to zwiedziliśmy sobie sporo DDRek, przejechaliśmy przez Włochy (płacz, że nie skręcamy do wujka), dworzec Zachodni, opłotkami do DDRki przy Prymasa i myk na Bielany/Wawrzyszew przez kawałek Bemowa i Chomiczówkę. Tam oglądanie babci El i wujka Finia, oraz opędzanie się od nich (wolno się bawić, ale bez dotykania mi tu, to wolno tylko mamie i tacie), wreszcie długie zapędzanie Klu z powrotem do Weehoo, szpanowanie przed staruszkami spod bloku, na jakie dystanse jeździmy i siu tą samą trasą do Alej Jerozmolimskich.

Z mieszkania pani logopedki Kluska wyniosła drewnianą marchewkę na rzepy do krojenia i plastikowy nóż. Ona zawsze coś ludziom wynosi i ludzie nie mają pretensji. Też tak chcę!

No i tylko wyszliśmy, to od razu mała do Tomka "niamaj" i jeszcze parę innych zwrotów, ale to później już w domu. W stylu "chonio" (chodź tu) i mnóstwo innych typowych sylabowych zwrotów, których po prostu nie pamiętam. Tia. To mi przypomina historię rodzinną Meteora, który po posłaniu do przedszkola nie odzywał się do nikogo przez pół roku, w związku z czym nikt z obsługi nie wiedział, że sepleni. W tatusia. Moje przedszkolanki marzyły, żebym się nie odzywała, bo gadałam non stop i buntowałam dzieci na posiłkach, żeby nie jadły i opowiadałam, że w kącie jest fajnie i w tej ciemniej komórce też, i że wcale nie jest tak ciemno, bo się po chwili oczy przyzwyczajają do półmroku, i że śnieg jest smaczny, i oczywiście najwięcej gadałam podczas leżakowania ;) No, tu się zgodzę, już widzę Kluskę na leżakowaniu. Chyba przywiązaną do pianina ;)

A zaraz, wycieczka. No więc polansowaliśmy się na ulicy Miedzianej, którą dojechaliśmy do ciągu zachód - wschód i dalej pognaliśmy Prostą/Świętokrzyską/pasem rowerowym na Tamce i pod mostem Świętokrzyskim zrobiliśmy sobie pamiątkową szybką fotkę z syrenką. A portem na dworzec Stadion, gdzie tym razem Tomi kupował bilety (na starcie ja kupowałam i kupiłam złe, a biletu dla Kluski w ogóle nie zdołałam), a przy okazji ja pozwoliłam Klusce niemal wywrócić rower Tomiego razem z nią samą. Mnie to nie można z oka spuścić, bo zaraz coś nawywijam. ;)

















  • DST 5.46km
  • Czas 00:22
  • VAVG 14.89km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sprawdzanie czy da się Weehoo po torach

Poniedziałek, 15 czerwca 2015 · dodano: 16.06.2015 | Komentarze 0

No dało się, zygzakiem i z pomocą, więc następnego dnia wyprawa z dzieckiem. W drodze powrotnej spotkaliśmy Werronę z córeczką. :)

  • DST 78.99km
  • Teren 35.70km
  • Czas 04:52
  • VAVG 16.23km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Chmury much

Niedziela, 14 czerwca 2015 · dodano: 14.06.2015 | Komentarze 5

Pogodynka mówiła o chmurach przez cały dzień. Icm twierdził, że pogodynka kłamie i chmury będą do południa, a potem spadnie deszcz i zrobi się trochę przejrzyściej. Oboje się pomylili. No chyba że pogodynka miała na myśli roje much, które dopadały nas w każdym leśnym cieniu i potem jechaliśmy z brzęczącymi kompanami nad głową.

Pierwszy postój w Radziwiłłowie, skąd zapomniałam wysłać tradycyjnego smsa do Huanna, bo przyjechał nowy ciapąg Kolei Mazowieckich i polecieliśmy go sfocić. Ma fragmenty dla rowerów i jedną poziomą intrygującą półkę obok jednego z nich. Do obadania.

Dalej przez Rawkę do Rawekonu Johnego224 (są już jagody!) i multaka Meteora w Puszczy Bolimowskiej, gdzie dopadł nas upał cholerny. Tu też zużyliśmy resztę mrożonej kawy. O 17tej było najgorzej, ale znaleźliśmy cień w dolinie małej wyschniętej rzeki, no i jakoś dotrwaliśmy do pory, gdy słońce świeci bardziej poziomo i rzuca dłuższe cienie. Wtedy wyjechaliśmy z lasu i dobrnęliśmy turp turp turp skrótem do Guzowa, gdzie multak dla odmiany szpitalny. Powrót małym serwisem obok turp - mogiły w polu i do domu. Z innych atrakcji - po drodze spotkaliśmy dwójkę dzieciaków w pojedynczych Weehoo (piąte koło u wozu robi się popularne na Mazowszu Zachodnim), a z ogrodzenia Domu Opieki w Oryszewie zniknęło tłuczone szkło (pozostałość po domu poprawczym).

A w ogóle to Meteor wisi mi pomarańczowy breloczek, który mi zgubił przy Rawekonie i musiałam zamiast niego wrzucić zająca. Próbował też zgubić etap własnego multaka, ale go w końcu znalazł. Potem mu już nie pozwalałam się do żadnych moich rzeczy dotykać. ;)


  • DST 72.77km
  • Teren 0.20km
  • Czas 03:46
  • VAVG 19.32km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka do Muzeum Sromów

Piątek, 12 czerwca 2015 · dodano: 12.06.2015 | Komentarze 9

Po multaka Werrony. Pierwszy etap bezproblemowo, przy drugim za bardzo Tomi spadał i postanowiliśmy wrócić ze sprzętem. To znaczy liną i hamakiem. :)

Przejeżdżaliśmy przez rejon ataków bojowych z pierwszej wojny, więc Tomi na wszelki wypadek założył maskę ochronną. ;)

Powrót ścigając się z burzą. Krótkie postoje, żadnego łażenia po krzakach i od razu lepsza v średnia (to znaczy rzeczywista, łażenie skutecznie ją obniża).

Więcej fotek w albumie mazowieckim




  • DST 4.98km
  • Czas 00:17
  • VAVG 17.58km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Zusu

Czwartek, 11 czerwca 2015 · dodano: 12.06.2015 | Komentarze 6

Przez ksero. Pod ksero kręcą film o Eugeniuszu Bodo, a raczej na przeciwko za parkiem, przy urzędzie miejskim.

  • DST 49.63km
  • Czas 02:44
  • VAVG 18.16km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Bajki w Błoniu z Klu i Meteorem

Środa, 10 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 0

Najdłuższy dystans w tym roku, można powiedzieć rekordowy i chyba jeden z najdłuższych w życiu Klu (na początku zrobilismy parę dłuższych tras z przyczepką, być może któraś dobijała do tego dystansu, do sprawdzenia). Najważniejsze, że bezpostojowo, czyli ok. 25km tam i 25km z powrotem. Meteorowi wyszło 50, mnie 49 z hakiem, kwestia ustalenia czyj licznik mniej.bardziej zawyża. ;)

Trasa optymalna przez Baranów i łany maków i chabrów, a i czarny bez się trafił w formie białych kwiatów. Krótki stopik przed sklepem w Baranowie po chleb, bułkę i drożdżówki, ale bez wyjmowania Klu z ustrojstwa, zresztą grzecznie czekała na żarcie. 

W parku Bajka szaleństwa wszelkie na ogromnym terenie, ja spaliłam sobie plecy, Kluska zamoczyła się przy parku fontann, chrzest letni zaliczony. Powrót z płaczem, no bo jak to wracamy, ja tu mieszkam! No ale obiecaliśmy, że jeszcze tu przyjedziemy, daliśmy marchewkę i wafla i pojechaliśmy. Kluska zasnęła kilkanaście minut później, musieliśmy jej zdjąć kask. Chwilę jechała w kapeluszu, ale potem jej zaczęło go zwiewać i w końcu jechała z gołą głową opatulona w kocyki. Po drodze ktoś do nas zawołał, na bank geokeszer, chyba Tygryskris? To było tak nieoczekiwane, że Meteor nawet się nie zatrzymał, a ja tylko uśmiechnęłam się, rzekłąm część i musiałam dalej jechać... no i znowu wyszliśmy na odludne źle wychowane stwory ;)





























  • DST 26.23km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:35
  • VAVG 16.57km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Weehoo we am. Nam niam u wujka dziadka i cioci.

Wtorek, 9 czerwca 2015 · dodano: 09.06.2015 | Komentarze 11

Ubogie kręgi rodzinne wymagają odwiedzenia raz na jakiś czas. Wpadalibyśmy częściej, ale jakoś tak albo pogoda nie taka, albo ktoś ma co innego w tym terminie, albo albo. No ale w czerwcu musowo trza się z wujkiem i ciocią zobaczyć. I podeżreć im coś z lodówki ;)

Pora wczesna, więc Klu nie zapowiadała się na żrącą, ale po zjedzeniu czekoladki i ciasta naszedł ją apetyt na dania obiadowe, czyli zupę koperkową (a la żurek) z klopsikami i białą kaszę gryczaną z kurczakiem. Same zdrowe rzeczy, bo ciocia Ninka tak jak ja ma chory żołądek i każde mniej zdrowe jedzenie jej bardzo szkodzi i dość szybko kładzie do łóżka. Dlatego wiem, że cokolwiek Ciocia Ninka ugotuje, może nie będzie mi smakować, ale na pewno nic mnie po tym nie rozboli, żadnych rewolucji czy innych niepowołanych reakcji. A tu się okazało, że było przepyszne! Okazuje się, że można lubić białą kasze gryczaną nie lubiąc ciemnej. Nigdy białej nie jadłam, zostałam siłą nakarmiona przez Kluskę (na równi z klopsikami, których nie lubię, a te też mi smakowały). No naprawdę się obie najadłyśmy. Może to te czekoladki przed obiadem ;)

Potem długie zabawy dużą czerwoną piłką, koralikami na sznurkach przy wejściu i konewką. Kluska zużyła chyba całą wodę i utopiła wszystkie rośliny doniczkowe. I trochę cioci podeptała rabatki, za bardzo wujek małą zachęcał, by na nią wlazła ;)

Szałem była huśtawka na tarasie na piętrze, prawie tak fajnie jak w hamaku. Obmacano też kilka urządzeń elektronicznych. Kot z sąsiedztwa zawczasu dał nura w krzaki i się nie pokazał. Może się bał, że zostanie zjedzony?

Początek powrotu na syrence, bo się okazało, że w ogóle trzeba wracać, a poza tym piłka zostaje o cioci i wujka. Allllleeeeeeee maaaaaamoooo. W końcu Klu dostała kwiatek koniczyny i się dałą nieco udobruchać wafelkami. A potem odleciała i usnęła. Trochę walczyliśmy z jej majtającą się głową, ale jakoś się udało przy pomocy dwóch kocyków i nawet zrobiliśmy dłuższą pętelkę, by dłużej pospała. Stąd dystans o kilka km dłuższy niż zakładany. W pewnym momencie kask poleciał do sakwy, za bardzo się małej glowa majtała na boki i baliśmy się, że sobie uszkodzi szyję.

Ja zaś przywiozłam wiecheć jaśminu na bagażniku, by go w domu ususzyć i zrobić herbatę. :)

Na klatce schodowej kolejna mikroawantura, bo tatuś ŚMIAŁ wnosić swój rower przed Weehoo, a doczepka została w przedsionku. Na szczęście z góry przyszła babcia, bo już prawie Meteor musiał porzucić swój rower, bo byśmy chyba nie weszli na górę. Dziecię tak pokochało "piąte koło u wozu", że płacze, gdy ją pakujemy do zwykłego fotelika rowerowego.

Do abordażu!














  • DST 16.43km
  • Teren 8.50km
  • Czas 01:05
  • VAVG 15.17km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do lasu na 3/4 dnia z Klu i Meteorem

Niedziela, 7 czerwca 2015 · dodano: 07.06.2015 | Komentarze 9

Miała być standardowa wycieczka przedpołudniowa, ale dziecię nie wykazywało senności w żadnym stopniu, to po małej turze ze zbożówką podjęliśmy decyzję zostania w lesie, dopóki temperatura otoczenia nie zrobi się możliwa do wytrzymania w bloku. Czyli do wieczora. Meteor odpiął pałąk i pojechał po prowiant i kawę mrożoną, a ja zostałam z Klu w hamaku. W miarę spokojny czas sam na sam umożliwił mój telefon, wyżebrany na oczy ze Shreka. Po jakimś czasie musiałam hamak przepiąć, tak ze dwa razy, bo goniły nas plamy słońca. W końcu telefon się rozładował, wrócił Meteor i dopiero się zaczęło. Uważam, że Kluska powinna zostać piłkarzem. Ona tak kopie piłkę do nogi, no wręcz profesjonalnie. Pele-Kluska!

Z Kluską jest tak, że nawet jak się z nią siedzi w hamaku, to się nie odpoczywa. Bo ona cały czas wychodzi lub wchodzi, to wskakuje, to każe sp... znaczy wygania nas i każe zamknąć jak w kokonie i szaleje poruszając się wzdłuż od końca do końca - i wystawia głowę. Albo trzeba ją bujać. Albo nie można minuty w hamaku posiedzieć, bo nas wyciąga na bieganie za piłką, bieganie zwykłe lub tańczenie. Z nią to ja nie utyję, nie w najbliższym dziesięcioleciu. ;)

A wieczorem krokodylek i foczki miały popijawę na osiem kielonków! Laaaa laaa la la la la la. Laaaaa laa laa la la la la.