Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 125.84km
  • Teren 6.50km
  • Czas 07:20
  • VAVG 17.16km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Kalorie 2595kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

250/365 Cyklogrobbing nad Bzurą #2 dzień 1

Sobota, 13 września 2014 · dodano: 16.09.2014 | Komentarze 2

Sporo keszy cmentarnych do złupienia, jedziemy, bo czasu mało. Pobudka wczesna. Miałam 15 minut więcej czasu, bo Tomi pojechał na rynek po chleb i inne wiktuały śniadaniowe. Na szczęście jechaliśmy z wiatrem, ciutkę bocznym, ale dało się wytrzymać. Jednak postój na cmentarzu pod Bolimowem i kawunia poprawiły mi morale i przestałam marudzić. W końcu zaczęliśmy łupić kesze, jeden po drugim, nie pamiętam kolejności. W większości były to kwatery wojenne z 1939 na terenie cmentarzy parafialnych. Chyba tylko ten w Kompinie był zupełnie niezależny i tam zrobiliśmy kolejną rozwałkę.

Wisienką na torcie okazał się pierwszy spawany most na świecie. Nie miał uroku nitowanych kratownic, ale doceniam kunszt, ehem, projektantów, w końcu założenie było takie, by odjąć wagi i potanić produkcję. Anu, ten most zapoczątkował erę brzydkiej konstrukcji drogowej, która trwa po dziś dzień. Tylko podwieszone mosty bywają ładne, ale są drogie i jest ich jak na lekarstwo.

Potem sam tort, czyli skansen w Maurzycach. Pusto, prawie bez ludzi, przyjemnie się zwiedzało i nikt nie właził w kadr ;)

No a potem powrót do zwiedzania cmentarzy i kościółków po drodze. Bardzo ładnych, głównie neogotyckich (lubię cegłę, starą czy nową). Niespodzianką okazał się stary, zrujnowany dom dziecka przy jednym z kościołów. Tym bardziej, że dało się wejść do środka. Ale chodziliśmy na paluszkach, wszystko w środku wyglądało, jakby za chwilę miało się zawalić. Drewniane stropy, dziurawy dach... to jego ostatnie chwile. Wielka szkoda. Zaczepiła nas babcia i próbowała wysondować, dlaczego zachwycamy się tym budynkiem. Przecież taki stary... no właśnie dlatego! Ech.

Pod wieczór trafiliśmy do miejscowości Luszyn, gdzie spotkała nas przygoda turystyczna. Dopadł nas ksiądz proboszcz w trakcie oglądania wnętrza. W pierwszej chwili nie wiedziałam, kto to, bo był zwyczajnie ubrany, pingnęło mi, gdy zaczął opowiadać, ile to czy tamto kosztowało. No i dużo opowiedział nam o remoncie kościoła, obrazów, ołtarzy, wszystkiego. Dużo pracy włożonej i dużo pieniędzy. No i użył bezprzewodowego kropidła, żeby pobłogosławić nas i nasze rowery. Biedny Pradziadek, na stare lata tak go potraktować. Na szczęście ktoś z parafian księdza zajął, bo już schodziło na "śliski" temat naszego bezślubia, zadziecia i ateizmu moich rodziców, przez co nie bardzo wiem, o co chodzi z tymi kościelnymi figo fago. Rozpoznaję jeno style. W Lusinie krzyżuje się gotyk z renesansem, bardzo polecam, bo nawet zgrabnie wyszło. Tylko w środku ołtarze niestety zwyczajne, barokowe. W ogóle w Polsce łatwiej o ołtarz gotycki niż renesansowy, tak mi przyszło do głowy na tej wycieczce. W ogóle śmiesznie wyszło, bo ksiądz myślał, że jesteśmy "młodzi", a nam już bliżej do 40tki niż dalej, khe, khe. A że nie wyglądamy. No cóż, rower odmładza, nie przeczę ;)

Z Pradziadka i roweru Tomiego kropidło zmyliśmy siarką, a raczej siarczanami z wody mineralnej, ale o tym w relacji z dnia następnego.

Luszyna atrakcji nie koniec. Pojechaliśmy do kwaterki 1939 na cmentarzu parafialnym, a wcześniej w pokrzywach odwiedziliśmy pomnik z cmentarza z I wojny, z niemieckimi napisami. Widywaliśmy podobne, ale tak dużego chyba jeszcze nie. Płyt nagrobnych niestety nie było. Szkoda, że taki zaniedbany. Potem wyhaczyliśmy "skrót" do Kiernozi, który szybko zmienił się w malowniczą trasę utykaną kocimi łbami i bardzo starymi wierzbami. Trochę tyrpało, ale nie żałuję, to jedno z piękniejszych miejsc w okolicy. W Luszynie jest jeszcze biały pałac i resztki gorzelni (chyba), z kominem. Urbeks, ale nie wiem czy dostępny. Nie sprawdzaliśmy. Ale to nie koniec. Na cmentarzu parafialnym w Luszynie odkryłam krzyż z... gniazdem owadów kłujących. Chyba opuszczonym (nie sprawdzaliśmy, spore to to było, może szerszenie, może osy, może pszczoły leśne).

W Kiernozi znów cmentarnie, ale tym razem niewojskowo, krypta z trumną pani Walewskiej.

Potem znów od cmentarza do cmentarza, od kesza do kesza, ale było już ciemno i nie mam zbyt wielu zdjęć. Nocleg wypadł przy kolejnym cmentarzu, w lesie, w tak zwanej bezpiecznej odległości. Mogiłka wojenna z I wojny, ale zwiedziliśmy go dopiero rano.

Fotki wrzuciłam do cyklogrobbingu nad Bzurą. Tylko fotki ze skansenu wrzuciłam do osobnego albumu.




Komentarze
lavinka
| 08:20 środa, 17 września 2014 | linkuj A no tak, nawet mam go na ostatniej fotce :)
meteor2017
| 06:35 środa, 17 września 2014 | linkuj Osobny cmentarz z 1939 oprócz Kompiny był jeszcze w Kiernozi - reszta to kwatery wojenne.

Info że gorzelnia nie wzięte z powietrza, tak jest na mapie topo :-) ale raczej niedostępna, bo od strony lasu i cmentarza było ogrodzenie w miarę nowe.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa zasok
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]