Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48819.95 kilometrów w tym 8106.56 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 67.49km
  • Teren 7.00km
  • Czas 04:57
  • VAVG 13.63km/h
  • VMAX 40.00km/h
  • Kalorie 1396kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

284/365 Nad pięknym mokrym Dunajem dzień 3

Poniedziałek, 10 listopada 2014 · dodano: 16.11.2014 | Komentarze 3

Czas opuszczać nasz ulubiony statek i jechać w jakieś porządne góry. Ale najpierw jedziemy wzdłuż Dunaju do miejscowości Szentendre (w węgierskim s czyta się jako sz, a sz jako s, strasznie mnie to gubi). Piękne miasteczko przytulone do Dunaju, jeszcze w ludzkiej skali, czyli możliwe do przejścia piechotą w kilka godzin. My mieliśmy rowery, więc poszło jeszcze szybciej. Tylko foto-stopy nas opóźniały. W krętych uliczkach można było zabłądzić, ale też odnaleźć śmieszne skróty, np. do placu przed kościołem. Z żalem opuszczałam to miejsce, ale nocować mieliśmy na Słowacji, a to jeszcze daleka droga przez góry. Nie chcieliśmy jej pokonywać nocą, więc trzeba było się śpieszyć.

Wyjeżdżając z miasteczka natrafiliśmy przypadkiem na kirkut i piekarnię, gdzie nabyliśmy same dobre rzeczy, w tym sprawdzone już przeze mnie pierwszego dnia okrągłe ciacho z makiem. Mniam. Tomi kupił takie fioletowe coś, ale nie dało się tego jeść, mdliło od słodyczy (dał mi spróbować). Tym razem nie było problemów z porozumiewaniem się z panią w piekarence, po prostu od razu pokazywaliśmy paluchami, co chcemy. Chcieliśmy to, owo, oraz banany. Dwa. Przydały się tego dnia i następnego.

Po wyjechaniu z Szentendre spotkaliśmy polanę pełną owiec oraz skansen za płotem. I jedno i drugie sprawiało wrażenie niedostępnego, toteż nie zawarliśmy bliższej znajomości, tylko pojechaliśmy dalej, bo chmury coraz gęściejsze, a dzień niezadługi. Wreszcie wjechaliśmy po ciężkim podjeździe na trasę bez samochodów, za szlabanem. Pięknie, rudo, żółto, brązowo czyli złota jesień jak się patrzy, jeno węgierska, nie nasza. U nas już szaruga, tu jeszcze trwał nasz październik. Bardzo mi się to podobało. To takie cudowne wydłużyć sobie ulubioną porę roku o kilka dni. Pogoda była nadal lekko mglista, ale po wyjechaniu na mniej zalesiony teren dało się obejrzeć majaczące w oddali co wyższe szczyty. Bardzo fajne miejsce do pieszego trekingu. Może kiedyś?

Jedziemy, jedziemy, wreszcie za zakrętem spotkało nas mleko. Taka ściana białego powietrza. Wjechaliśmy w chmurę. Zrobiło się zimno, wilgotno, ale tak pięknie, że wyobraźnia zaczynała mi intensywnie pracować podpowiadając widoki smoków, krasnoludów i walecznych rycerzy. I oczywiście elfów czy innych leśnych stworów ;) No i niestety mgła pochłonęła światło. Udało się jeszcze zjechać z jednego szczytu o szarówce, ale zmrok dopadł nas na głównej drodze prowadzącej do Esztergom, czy raczej słowackiego Sturova. Raz nawet zgubiliśmy drogę, bo po ciemku główna wydawała się boczną. Wreszcie podjechaliśmy po skrzynkę, błądząc po lesie po ciemku musieliśmy wyglądać upiornie. Skrzynkę znaleźliśmy, obiektu keszowego nie, ale to raczej przez brak pomysłu, gdzie się znajduje. W domu Tomi odkrył, że był bardzo daleko od kesza i prowadziła doń inna droga. Nie mieliśmy szans. W podobny sposób przegapiliśmy sąsiedzką opuszczoną bazę wojskową. Raz, że o niej nie wiedzieliśmy, dwa, że była położona bardzo wysoko i pewnie też nie chciałabym tam pojechać. Byłam bardzo zmęczona. A tu jeszcze zjazd.

Wydawałoby się, że zjeżdżanie w dół jest łatwe. Ale nie po nocy, z mijającymi człowieka samochodami, z kurczowo zaciśniętymi marznącymi i mokrymi paluchami na klamkach. Bolały mnie dłonie. Nagle wyjechaliśmy z chmury i nad naszymi oczami ukazało się rozgwieżdżone niebo. Nie mogłam uwierzyć, tak szybko to się stało. Szkoda, że nie byliśmy tu kilka godzin wcześniej, zachód słońca w tej scenerii musiał być niesamowity. No trudno. Zawsze po wyjeździe czuję niedosyt i chciałabym pojechać w dany rejon jeszcze co najmniej raz. Tyle rzeczy zobaczyliśmy, drugie tyle zostało do obejrzenia.

Do Esztergom dotarliśmy ok. godziny 18 i pojechaliśmy do bazyliki na wzgórzu zamkowym. Niestety nie była oświetlona, więc Tomi jej w ogóle nie zauważył, a ja usłyszałam po dźwiękach dzwonów i dzięki temu wiedziałam, w którą stronę patrzeć. Była ogromna. To z całą pewnością największy kościół, jaki dane mi było oglądać. Pewno nie najwyższy, kościoły toruńskie i krakowskie mogą być wyższe, chodzi mi o samą kubaturę bryły. No i trochę "licheńska" w formie, ale na szczęście niezłota, więc następnego dnia oglądało się ją z przyjemnością. Po ciemku nie było widać prawie nic, za to znaleźliśmy miejscowy rower miejski przy tunelu pod wzgórzem. Potem przejechaliśmy przez śliczny metalowy most i dotarliśmy na nocleg. Cisza, spokój, tylko właściciel trochę wkurzony, bo spodziewał się jednej grupy w całości, a mu co kwadrans przyjeżdżała grupka 2-3 osób i chciała klucze do pokojów. Biedak nie miał chwili spokoju i trochę się zaczęłam denerwować, czy da nam wreszcie te klucze. Bo byłam mocno padnięta. W końcu się udało, zalegliśmy, dostałam budyń czekoladowy, wykąpałam się i chyba dopiero wtedy, po kąpieli - moja twarz zaczęła wyglądać normalnie. Przedtem była szaro-biało-czerwona. Ja jednak wolę slow cycling.



Komentarze
meteor2017
| 07:32 poniedziałek, 17 listopada 2014 | linkuj Z panią w piekarence poszło dosyć łatwo, bo parlała trochę po angielsku i nie wpadła w panikę po pierwszym angielskim słowie :-)
lavinka
| 23:14 niedziela, 16 listopada 2014 | linkuj @Jurek57: Tu akurat wkurzony był Słowakiem, bo nocowaliśmy po drugiej stronie Dunaju. Zwyczajnie oderwaliśmy go od laptopa, a że byliśmy chyba z czwartą półgrupką, która go oderwała - skończyła mu się cierpliwość ;) Widok z tarasu był rzeczywiście niezły, ale byłam tak zmęczona, że nie zdołałam go właściwie docenić, tak myślę. Tego dnia byłam przesiąknięta widokami z gór i mgły.
Jurek57
| 23:10 niedziela, 16 listopada 2014 | linkuj Rzeczywiście bazylika w Esztergom robi wrażenie , w środku pod kopułą ma chyba ze 40 metrów.
Ma też taras widokowy.Zakole Dunaju robi wrażenie.
A co do wkurzonych Węgrów to potwierdzam ! Robią się tacy po zmroku ... :-)
pozdrawiam
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa edyni
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]