Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2015

Dystans całkowity:966.96 km (w terenie 158.55 km; 16.40%)
Czas w ruchu:62:26
Średnia prędkość:15.49 km/h
Maksymalna prędkość:42.00 km/h
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:50.89 km i 3h 17m
Więcej statystyk
  • DST 5.18km
  • Czas 00:19
  • VAVG 16.36km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Zus

Środa, 13 maja 2015 · dodano: 13.05.2015 | Komentarze 0

Jak co miesiąc do ksero i z papiórem dalej.

  • DST 42.05km
  • Teren 0.50km
  • Czas 02:19
  • VAVG 18.15km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Szymanowa po raz drugi

Wtorek, 12 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 8

Jeszcze raz po choleryczną skrzynkę Werrony, co jej żeśmy nie mogli podjąć (finału) z powodu tłumów w pobliżu. Dziś cmentarz bardziej bezludny, jakiś pan się kręcił, ale dużo dalej.
Powrót podobnie, przez kapliczkokrzyż pod modrzewiem, jedno z niewielu przyjemnych miejsc rozwałkowych w okolicy. A potem nawrót na Baranów i mały skok w bok na tamtejszy cmentarz, który wypatrzyłam na alianckich mapach z drugiej wojny. Zatem pewno są stare groby. Starych grobów mało, nowe zastępują je znakomicie, bo cmentarz mały i ciasny. Ale kilka się zachowało, nawet niektóre mają nowe tabliczki. Wiele starszych nie miało nic prócz krzyża, skoro nie mogłam datować, to odpuściłam. Biedny Tomi stał pod płotem i się nudził, bo on lubi ostatnio tylko mogiły z żołnierzami.
Najstarszy grób, jaki znalazłam, był z 1918roku, ale może jest ich więcej, tylko nie są opisane, albo są nieczytelne. Grób pana Puchały jest raczej z 1918, na dole odcyfrowałam ósemkę, jest też grób Jana pod płotem. To sa groby najczęściej dość młody ludzi, może cywile, którzy zmarli pod koniec wojny. Jest też trochę grobów z lat 30, ale pomniki już współczesne, grobowce rodzinne.


  • DST 8.66km
  • Czas 00:29
  • VAVG 17.92km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Myk na wybory

Niedziela, 10 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 3

Na Wybory, do Werrony podrzucić to i owo i pożyczyć śpiwór dla Kluski. Powrót nieco dookoła, a tu zupa stygnie. Okazało się, że wcale nie stygła, tylko się dopiero zaczęła gotować.


  • DST 61.75km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 16.11km/h
  • VMAX 32.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Radioaktywna wycieczka

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 1

Chyba nas trochę napromieniowało, ale niegroźnie, bo się nam zabarwiła fiolka na różowo ze skrzynki. Ale ona tam leżała dwa tygodnie, inaczej byśmy pewnie mieli chorobę popromienną. Swoją drogą ciekawe, co tam promieniuje. Skrzynka, kamienie, mur, piwnica Werrony? Śledztwo trwa. :)
Wycieczka pod patronatem świętej biedronki dwukropki, którą spotkałam po drodze. A potem to już normalnie, pokrzywy, krzaki, mostek kolejowy (nieczynny), kościół, klasztor, cmentarz i wylegiwanie pod kapliczką. Niestety większość trasy mordewindem, czasem bocznym, przez co nieco się zmęczyłam. Wreszcie dojechaliśmy też do rastakapliczki, która jednak podczas budowy zmieniła swe położenie na mniej malownicze, i w ogóle żal i stos beretów.





















  • DST 60.36km
  • Teren 7.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 14.78km/h
  • VMAX 37.10km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W Krainie Kwitnącej Czeremchy - Podlasie 2015 - Dzień 5 - "My tylko pod szlabanik"

Wtorek, 5 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 9

Noc była wyjątkowo cieplejsza, ale nadal przydałoby się dwa, trzy stopnie więcej. No ale już nie narzekam. Poranek słoneczny zapowiadał upalny dzień. I rzeczywiście, przydały się sandałki, a niedługo później trzeba było się rozdziewać z babetli. Chłodniej zrobiło się dopiero u kresu podróży, przed wsiadaniem do ciapągu w Czeremsze.

Najpierw z rana podjechaliśmy na górę, gdzie pierwotnie przechowywano ikonę z Góry Grabarki, zanim wylądowała na Grabarce. Dziś to ledwo co odwiedzane miejsce, ale rano spotkaliśmy tam staruszkę. Czasem nazywana jest górą Bazylka, a tak naprawde jest Górą Prowały. Później udaliśmy się na wschód (tam musi być jakaś cywilizacja!), do uroczej błękitnej cerkiewki. Miejscowość Tokary, którą po wojnie podzielono na pół. Ludność katolicka przeniosła się na ziemie polskie, a prawosławni zostali w większości po dziś białoruskiej stronie. Droga między nimi została przerwana. Nie ma też przejścia granicznego, a szkoda, bo mogło by być pieszorowerowe-turystyczne, z jednodniową wizą czy czymś w tym rodzaju, tak by można było dojechać do puszczy białowieskiej od południa, zwiedzić Kamieniec, wzdech, jak długo jeszcze w tym miejscu będą trwały te dziwne, małe wojenki?

W tym miejscu zlokalizował nas strażnik od pogranicza i wylegitymował, wypytał i się wręcz zdziwił, że nie poszliśmy na Białoruś, bo w długi weekend podobno im brakowało ludzi, żeby turystów wyłapać i przyprowadzić z powrotem do Polski. Zwłaszcza niemieckich, którzy nie rozumieli, że tam za szlabanem ludziska są mniej przyjaźni i nie mandatem, ale przesłuchaniem i aresztem może się skończyć wycieczka. Miło pogawędziliśmy i rozstaliśmy się w przyjaźni.

Tym razem nie pchaliśmy się do Puszczy Białowieskiej, może innym razem, zwłaszcza że odkryliśmy, iż z Czeremchy jeździ do Hajnówki szynobus. Mieliśmy własne atrakcje na trasie, na przykład grodzisko w polu czy górę z niemieckich (wojennych) mydełek w lesie, przy pozostałościach ziemnych trasy kolejowej (bocznica jaka, czy coś, został rów). Do Czeremchy zawitaliśmy dość wcześnie, mieliśmy z dwie godziny zapasu do pociągu, może ciut mniej, więc na spokojnie udaliśmy się na zakupy do sklepu, a potem jeszcze pokeszowaliśmy po okolicy, by na koniec na spokojnie wbić się do szynobusu jadącego do Siedlec. W Siedlcach za to nerwowo, bo szynobus z racji remontu zatrzymuje się wcześniej i parę kilometrów trzeba przejechać rowerem, bo autobusem rowerów wozić nie pozwalają. A tu tylko 9 minut do odjazdu naszego pociągu. Sprężyliśmy się i zdążyliśmy, choć jeszcze długo miałam słodką ślinę z wysiłku (na prostej wyciągałam 35km/h, na lekkich zjazdach szybciej). Do Warszawy Wschodniej dojechaliśmy bez większych opóźnień, choć ruszyliśmy z poślizgiem. 

A w Warszawie jakieś awarie, skmki jeżdżą na zachód co 5 minut, niektóre pociągi poopóźniane godzinę, ciekawe kiedy nasz przyjedzie i czy w ogóle? Ten ze Skierniewic przyjechał 20 minut później niż powinien, zatem nasz na starcie złapał 15 minut opóźnienia. Ale o dziwo nie złapał po drodze więcej, a nawet trochę nadrobił i byliśmy w domu niedługo po 22.

Linka do wszystkich zdjęć z weekendu

Przejechane 332 kilometry w pięć dni, acz pierwszy i ostatni nieco urwane.






























































  • DST 70.96km
  • Teren 14.00km
  • Czas 04:53
  • VAVG 14.53km/h
  • VMAX 42.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W Krainie Kwitnącej Czeremchy - Podlasie 2015 - Dzień 4

Poniedziałek, 4 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 23

Tego dnia prognozy zapowiadały się pochmurne. Każdy na wakacjach marudzi, ale nie fotoamator, wiadomo, że w lekkim cieniu super wychodzi architektura i młoda zieleń, nie ma problemu ze zdjęciami pod słońce i inne takie. Między innymi dzięki pochmurnej pogodzie tak cudowne wyszły mi zdjęcia koni. Ale od początku.

Wstaliśmy rano, żeby złapać jeszcze trochę słonecznego ciepła, którego wcale się nie czuło, bo wiał chłodny wiatr. Pierwsze swe kroki, a raczej pedały skierowaliśmy w stronę sklepu z żywnością. Ale najpierw natrafiliśmy na uroczą cerkiewkę (zapewne przerobioną na kościół) z grobem secesyjnym na zapleczu. Ciekawostka. Niestety napis na kamieniu był słabo czytelny. Za to pod sklepikiem bytowała miejscowa ferajna i bohema, aż prawie dla nas, meneli podróżniczych, nie starczyło miejsca. Pozbyliśmy się śmieci, kupiliśmy wodę, bułki i jeszcze jakieś rzeczy do jedzenia, pognaliśmy dalej mijając co jakiś czas piękne, drewniane chałupiska.

Wreszcie dojechaliśmy do stadniny koni arabskich w Janowie Podlaskim. Za czasów dzieciństwa to była moja mekka, kochałam araby, fantazjowałam na temat ich fruwajacych i niepokornych dusz, no cuda wianki. Ale z tego wyrosłam i przez to nie miałam aż takiej frajdy, jaką mogłabym mieć. Ale i tak czułam się wspaniale, tym bardziej, że wypuścili część koni bliżej barierek i mogłam je lepiej sfocić. Z bliska głównie kuce, albo jakąś specjalną mniejszą beżową rasę (nie znam się, ale mi się bardzo podobała- edit: po zasięgnięciu jezyka w sieci doszłam do wniosku, że to mogły być konie biłgorajskie, ale stu procent pewności nie mam, po stadnina tych koni owszem jest, ale zupełnie gdzie indziej, może były z wizytą). Po drobnym błądzeniu znaleźliśmy też cmentarz koni.

A potem znów nadbużańskimi klimatami, wzdłuż falujących wzgórz, bo byliśmy już na Podlasiu północnym w południowej części, dotarliśmy do prawdziwych gór w Mielniku. Najpierw jednak dotarliśmy do przegrody o wilgotności 100%, na szczęście był prom kursujący do 18tej, więc mieliśmy trochę czasu. Myknęliśmy więc na punkt widokowy na styku trzech województw, podlaskiego, lubelskiego i mazowieckiego. Miłe miejsce. Przeprawa promowa tuż przy granicy z Białorusią, w Niemirowie, ale żadnego pogranicznika nie spotkaliśmy. Wioski wyglądały na wymarłe, albo leciała akurat wtedy jakiś serial. ;) Zanim wjechaliśmy do Mielnika, udaliśmy sie do małego bukra w iglastym zagajniku. Co ciekawe, jego konstrukcja nie była typowo żelbetowa, ale składała się z kamieni - rzecznych otoczaków. Ogromnych!

Czułam się tutaj, jakbym wyjechała za granicę, przyzwyczajona do płaskiego Mazowsza. W Mielniku odwiedziliśmy odkrywkową kopalnię kredy (naprawdę można nią rysować, tylko trochę się kruszy) i przypadkiem pozostałość starego cmentarza, sądząc po charakterystycznych krzyżach - prawosławnego. Byliśmy też przy ruinach kościoła na górze zamkowej i wdrapaliśmy się na zarośnięty punkt widokowy (tylko ze schodów widać rzekę). Na koniec wjechaliśmy, a raczej wpełznęliśmy przez wał morenowy na nieco wyżej położony punkt widokowy, z którego dla odmiany widok był taki sobie, ale sama drewniana konstrukcja ze schodami - bajeczna. Jak się lubi konstrukcje drewniane i potrafi docenić kunszt autora ;)

Nocleg odbył się niedaleko świętego źródełka bijącego u stóp kilku krzyży i niedaleko od pierwowzorru góry Grabarki. Mało znane miejsce i dobrze, bo nikt się nie kręcił i mogliśmy w spokoju zjeść kolację. Przy krzyżach i źródełku (które wyglądało trochę jak dół na deszczówkę) rośnie sobie cudownej urody drzewo kubeczkowe.




















































































  • DST 74.37km
  • Teren 11.00km
  • Czas 05:18
  • VAVG 14.03km/h
  • VMAX 31.20km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W Krainie Kwitnącej Czeremchy - Podlasie 2015 - Dzień 3

Niedziela, 3 maja 2015 · dodano: 09.05.2015 | Komentarze 5

Icm zapowiadał zimną noc, ale natura przesadziła. Ja rozumiem, że jak wiosną nie ma chmur, to jest zimno, ale poniżej pięciu stopni to jest draństwo. Byłam soplem lodu, nawet słońce mnie nie rozgrzało i jechałam w polarze marząc o kurtce schowanej w sakwie. Może nie szczękałam zębami, ale rozgrzałam się dopiero około południa, na rozgrzanej słońcem ławce. Nawet trochę pokasływałam, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni. Miejscowość Kodeń jest ciekawym miejscem dla osób lubiących architekturę sakralną. Tu tego w bród, kilka dróg krzyżowych, ogrody maryjne i inne dewocjonalia w plenerze. A wszystko tuż obok granicy na Bugu. Oczywiście poszliśmy nad rzekę, a co.

Później pojechaliśmy do cerkiewki przerobionej na kościół, ale na finiszu wyprzedziła nas autokarówka ze staruszkami. Zrobili niezły tłum, poza tym trwała msza, daleko tu było do ciszy i spokoju, jakie lubimy podczas zwiedzania. No trudno, bywa i tak. Posiedzieliśmy tyle o ile i pognaliśmy dalej wzdłuż wałów na Bugu i łąk pełnych mleczy. Nawet dwie sarny się dały, jedna zobaczyć, druga usłyszeć. Tu też trafiliśmy na pierwszy fort ziemny, zaczątek twierdzy na północy. 

Wreszcie znów cywilizacja, cyklogrobbing jak się patrzy, utknęłam na foceniu krzyży na jednym cmentarzu, a potem kamieni na mizarze. Ale to nie koniec, musimy zaliczyć jakieś bunkry, to zaliczamy. Częściowo fort wysadzony, ale jest co oglądać. Niestety skrzynki nie ma. Za to trochę dalej zakładam swoją, w koszarach na przedpolu Terespola (o jego ciekawej historii, jak i rodzinie Flemmingów, tych od tatusia księżnej Izabeli Czartoryskiej, warto poczytać). Wjeżdżamy na trochę do Terespola, kręcimy się po opłotkach po bunkrach i zawracamy jadąc drogą fortową. Dookoła asfaltem byłoby szybciej i przyjemniej, ale Tomi się uparł. Sadysta.

Mijamy jeszcze jeden ceglany kościółek i spać. A raczej żryyyć i spać. Niestety nocujemy w korzennym liściastym lesie, więc mimo że cieplej, to mniej wygodnie (tak to jest, jak z lenistwa bierze się zwykłą karmiatę zamiast nadmuchiwanej, z której co prawda i tak schodzi powietrze, ale chyba jest bardziej korzenioodporna). Zmęcz.































































  • DST 97.99km
  • Teren 17.50km
  • Czas 06:17
  • VAVG 15.60km/h
  • VMAX 23.80km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W Krainie Kwitnącej Czeremchy - Podlasie 2015 Dzień 2

Sobota, 2 maja 2015 · dodano: 09.05.2015 | Komentarze 3

Poranek zachwycił błękitnym niebem i lekką mgłą, która tak naprawdę była parującym od ciepła młodym iglastym lasem. Zdjęcia opisują ułamek tego piękna. Wstaliśmy wcześnie, ale że byłam nawet wyspana (nieprzytomna jak zwykle, powiedzmy, jakbym wstała o 10 a nie o 7), to nawet nie zauważyłam, jak niedaleko jest od świtu. W drogę ruszyliśmy tuż po ósmej.

Zaczynamy od razu podlaskimi klimatami, choć w województwie lubelskim, czyli w dość płaskiej części tej kwitnącej czeremchą i mleczem krainy. To jest drewnianym kościółkiem w pobliżu drewnianych chat. Większość zabudowań w okolicznych miejscowościach jest już nowsza, murowana, ale czasem można spotkac takie perełki. Wreszcie dojechaliśmy do Międzyrzeca Podlaskiego i pokręciliśmy się po okolicy. Największym zaskoczeniem okazał się pomnik zrobiony z fragmentu muru berlińskiego. Nie wiedziałam, że cały kawał przywieziono do Polski. Potem okazało się, że pod Terespolem stoi drugi.

W Międzyrzecu zwiedziliśmy resztki po gorzelni przyklejone do parku, czyli urbex zaliczony, a potem mały piknik na rurze przy okazji szukania skrzynki parkowej. Wreszcie podbijamy do Biedronki po zakupy żarciowe, Tomi znika w sklepie, ja zaś pilnuję suszącego się na wietrze i słońcu namiotu, by nie odfrunął. Podjeżdżamy też pod stację kolejową, nowiuśka, w sensie: wyremontowana, przejścia na perony jeszcze się robią, jeden tor nawet nie ma gotowych podkładów, ale cudownie tu się będzie jeździć, jak wreszcie skończą.

Wyjeżdżamy kierując się na wschód, po drodze mijamy oznaczone cyframi lokalne szlaki rowerowe, niestety najczęściej prowadzone leśnymi ostępami, które są nam wybornie nie po drodze. Ale czasem przypadkiem się załapiemy na planowaną trasę którejś ze ścieżek. Po wyjeździ z lasu jak zwykle kościoły (czasem cerkwie zamienione w kościoły), kapliczki i cmentarze. Nakirkut trafiamy przypadkiem, bo słabo go widać. Nie ma macew, jest za to pomnik i liczba ofiar. Dwa tysiące. Straszne. Niedaleko znajduje się mizar - stary cmentarz tatarski. Mijając pobliskie wsie czasem widzimy ludzi o ciemniejszej karnacji, pewnie potomkowie onych Tatarów. Ciekawa okolica. Pod którąś z kolei cerkiewką zapominam zabrać rękawiczek, co odkrywam dopiero wieczorem. Kuuurczęęę, gdzie ja takie fajne dostanę. 

Wieczór spędzamy na leśnej polance, gdzie grzejemy sobie kiełbasę i zagryzamy ją czym popadnie. Ciepły wieczór, ale noc już niestety zimna, marznę owinięta w koc. Ale przynajmniej nie jest już tak twardo.




































































  • DST 28.33km
  • Teren 0.75km
  • Czas 01:45
  • VAVG 16.19km/h
  • VMAX 25.90km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

W Krainie Kwitnącej Czeremchy - Podlasie 2015 Dzień 1

Piątek, 1 maja 2015 · dodano: 09.05.2015 | Komentarze 6

Wyprawa na wschód chodziła za nami od ponad roku. Ale a to trwał jakiś remont, a to nagle wyskakiwał nam inny wyjazd, a to w jedynym wolnym terminie okazywało się, że nie mamy z kim zostawić Kluski, a robienie długich dystansów z nią w foteliku odpadało. No i wreszcie udało się, Kluska pojechała z babcią do Warszawy, a my mieliśmy pół następnego dnia na dopakowanie ostatnich gratów i ruszenie w dal. Pogoda okazała się łaskawsza, niż w zapowiedziach, ale może akurat nie trafiliśmy na większą zlewę. A raczej trafiliśmy jadąc już pociągiem, więc nas niewiele obeszła. Na Podlasie dostaliśmy się z tylko jedną przesiadką, w Warszawie. Stamtąd pojechaliśmy przyśpieszonym długim, lekko pustawym piętrusem (pewnie większość ludzi pojechała rano) przez Siedlce do Łukowa (w pociągach a to spotykaliśmy pana kontrolera, który przyznawał się do łukowskich korzeni, a to innego pana kontrolera, który zaciągał po wschodniemu). W Łukowie stał planowo 20minut, przec co wcale nie byliśmy aż tak dużo wcześniej, ale na pewno zyskaliśmy na braku tyrpania się z manelami po peronie.

Pierwszy dzień to przede wszystkim dojazd jak najdalej na sensowny nocleg (mój pomysł, jak nie stracić piątku, a raczej połowy soboty na jazdę w pociągu). Nocleg odbył się w lesie po drodze do Międzyrzeca Podlaskiego, ale najpierw mogliśmy obejrzeć sobie Miga i klasztor w Łukowie, wesołe witacze w jednej wsi z babą i dziadem oraz przyjemny drewniany kościółek obok burzy. Ajć, burza, uciekamy! W ostatniej chwili wjechaliśmy do lasu i rozbiliśmy w jako tako płaskim miejscu (tak naprawdę to były dziury i doły, ale za to suche). Chwilę później wokół namiotu zrobiło się ciemno i mokro, ale już nie grzmiało. Padało pół nocy, a potem kropiło z choinek, więc hałas podobny, przez co budziłam się co chwila, ale o dziwo obudziłam się wyspana. Pewnie z nadmiaru tlenu. 

Wpadajac wieczorem do namiotu Tomi zgubił licznik, ale go na szczęście następnego dnia znalazł. W trakcie przygotowywania się do posiłku wymyśliłam grę w zgadywanie, Tomi mógł odpowiadać "tak", lub "nie", ale bawił się niesportowo i często odpowiadał "i tak i nie", co mnie doprowadzało do furii. A na koniec się okazało, że wymyślił kolację, którą zresztą przygotowywał. Bardzo szybkie i niezdrowe dania, ale w deszczu pod namiotem człowiek nie marudzi, tylko je. :)