Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2014

Dystans całkowity:676.24 km (w terenie 88.50 km; 13.09%)
Czas w ruchu:42:14
Średnia prędkość:16.01 km/h
Maksymalna prędkość:35.00 km/h
Suma kalorii:14283 kcal
Liczba aktywności:31
Średnio na aktywność:21.81 km i 1h 21m
Więcej statystyk
  • DST 13.03km
  • Teren 4.00km
  • Czas 00:52
  • VAVG 15.03km/h
  • VMAX 22.50km/h
  • Kalorie 277kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

101/365 Wycieczka z Meteorem i Kluską

Piątek, 11 kwietnia 2014 · dodano: 11.04.2014 | Komentarze 5

Rano była lodówka, ale do wieczora powietrze się na tyle ogrzało, że postanowiliśmy się przewietrzyć w trójkę. Udało się to też dzięki temu, że Klu obudziła się o 16tej i mieliśmy więcej czasu do zmroku. Spontanicznie, bez planu, więc wybraliśmy standardową wycieczkę do lasu, po kwiatki i liście. Kwiatków co niemiara, Klu była zachwycona. Potem zawróciliśmy, ale że było nadal jasno i ciepło, zrobiliśmy jeszcze rundkę po mieście. Pod koniec zrobiło się ciut chłodniej, małej chyba ciut marzły paluszki, ale była tak szczęśliwa, że nie protestowała, tylko czasem kwękała o wafelki.
Już mieliśmy wchodzić do klatki, gdy dziecię zaczęło mi się wyrywać i w ten oto sposób miałam pieszą karną rundkę na plac zabaw, a Meteor zbierał rowery do kupy z klatki schodowej. Karną, bo Klusię przegoniło mnie po piaskownicy (w dobrym kolorze kupiłam wyjściowy płaszczyk), wozie z kierownicą i tym najgorszym czymś. Po budowli ze zjeżdżalniami, taki mini małpi gaj. W tym jeden pomost bez barierki z jednej strony. Zatłukę projektanta. Łaziłam na poziomie +1 razem z nią tam i z powrotem. Nawet starsi chłopcy z podstawówki patrzyli na Kluskę z respektem. W końcu razem zjechałyśmy ze zjeżdżalni i nie bez protestów wróciłyśmy zmarznięte do domu :)

Trasa wyszła w kształcie pieska na smyczy. Kluska na pieski woła "baba". Na kotki i misie też.






  • DST 3.54km
  • Czas 00:13
  • VAVG 16.34km/h
  • VMAX 19.00km/h
  • Kalorie 74kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

100/365

Czwartek, 10 kwietnia 2014 · dodano: 10.04.2014 | Komentarze 2

Żałuję że setna wycieczka w tym roku nie zbliżyła się do dystansu 100km. Pechowo wypadła w czwartek, kiedy mamy zawsze Kluskę na głowie, a poza tym nadal napływają jakieś drobne zlecenia, które dłubię w międzyczasie. Więc tylko kółko po mieście. Łatwo się jechało, bo asfalt mokry od wiosennego deszczu, który zlał Żyrardów kilka godzin wcześniej.
Trasa w kształcie mało pacyfistycznym ;)
Nie obyło się bez przygód, z domu zabrałam się z pieluchami Kluski w worku, któe rozsypały mi się w przedsionku. Na szczęście udało mi się je pozbierać bez świadków ;)


  • DST 5.07km
  • Czas 00:18
  • VAVG 16.90km/h
  • VMAX 23.00km/h
  • Kalorie 107kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

99/365

Środa, 9 kwietnia 2014 · dodano: 09.04.2014 | Komentarze 4

Lajcik po mieście, praca nadal zajmuje mi większość dnia.


  • DST 3.61km
  • Czas 00:14
  • VAVG 15.47km/h
  • VMAX 20.00km/h
  • Kalorie 77kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

98/365 Kwadrans na rowerze

Wtorek, 8 kwietnia 2014 · dodano: 08.04.2014 | Komentarze 2

Trochę jeszcze jestem zmęczona po weekendowej wyprawie, na dodatek zlecenia rzuciły się na mnie jak głodne psy na kości... cierpię więc na permanentny niedoczas. A tu relację trza robić, zdjęcia zgrywać, kesze logować. Trasa wieczorna w kształcie imbryczka.
Wracając spotkałam sąsiadkę z drugiego piętra, która się śmiała, że chodnik pod naszym blokiem to jakaś autostrada rowerowa, co chwila ktoś przejeżdża. Faktycznie, w samym bloku kilku cyklistów, na dodatek pod naszym blokiem przebiega skrót rowerowy do śmietnika i dalej w osiedle. Nawet nasz listonosz jeździ na rowerze. Czasami bywa tu tłoczno ;)



  • DST 143.86km
  • Teren 7.00km
  • Czas 08:29
  • VAVG 16.96km/h
  • VMAX 35.00km/h
  • Kalorie 3144kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

97/365 Wrześniówka w kwietniu (dzień 3)

Poniedziałek, 7 kwietnia 2014 · dodano: 10.04.2014 | Komentarze 5

Pobudka nadal była średnio przyjemna, bo bym sobie pospała do południa, gdybym mogła. Ale mimo wszystko wstawało mi się łatwiej niż dnia poprzedniego. Tomi coś tam grzebał w sakwach, więc ja po upakowaniu części dobytku zajęłam się społecznościówką korzystając z zasięgu 3g. Zrobiłam dzięki temu fajną fotkę pt. "Cafe Tomi poleca kawunię prosto z kubeczka". Potem spacer dookoła namiotu i focenie brzózek i kwiatków. Z zachodu nadciągałą mokra chmura. Oj, będzie dziś padać, rzekłam czując wilgoć w nozdrzach. Na szczęście póki co pogoda była niezła. Chmury się rozwiały częściowo i słońce przyświecało. Ale nic, trza pakować manele i w drogę

Najpierw szukaliśmy w lesie mogiły i cmentarza. Mogiła w zasadzie znalazła się sama, bo była tuż przy drodze. Z cmentarzem trudniej, bo Tomi nie miał mapek. Złaziliśmy las i nic, już mieliśmy odjeżdżać, gdy na wszelki wypadek odpaliłam giepsa. A na mapie cmentarz jak wół. No to podjechałam za nawigacją i okazało się, że cmentarz jest, nawet z drewnianym krzyżem. Ale byłam z siebie zadowolona, technika wygrała! No dobra, koniec tej radości, trza jechac dalej. Oczywiście znowu wylądowaliśmy w krzakach z ruinami. Tym razem gospodarstwa. Trochę zgłodniałam, więc dożarłam co tam miałam skitrane na czarną godzinę w sakwach (Tomi mnie ostatnio głodzi kanapkami) i przy okazji powalczyłam z obiektywem na tyle, by robił jakie-takie zdjęcia. Trochę rozmazuje dalsze plany, ale daje radę.
Kolejny przystanek przy pięknych ruinach zamku. Jako że marudziłam, że mi w brzuchu burczy, Tomi zrobił zakupy w pierwszej napotkanej Biedronce i dzięki temu nażarłam się jogurtem. Na jakiś czas starczyło. Apetyt miałam wilczy.

No a potem standardowo kościółki, tory, kościółki. Tomi się strasznie wkurzył kolegiatą w Tumie zamkniętą na cztery spusty. To znaczy teren wokół kościoła był nawet zamknięty. Potem okazało się, że nie tylko tu, ale większość kościołów w okolicy jest zatkana na kłódę, turysty won. No to pojechaliśmy won na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja. I faktycznie, im bliżej domu, tym bardziej robiło się przyjaźnie, choć parę razy przelotnie zmoczył nas deszcz. W sumie taki mały kapuśniaczek. No i w poniedziałek byliśmy w Piątku. :)
Przejechaliśmy tez przez Łęczycę, gdzie zeżarłam pierwsze w tym sezonie lody. Ale nie byle jakie, z automatu. Zawsze je biorę, bo przypominają mi dzieciństwo.

Na koniec trasy, niedaleko przed Łowiczem trafiliśmy jeszcze na kwaterę wojenną na cmentarzu. Ot orzełek wystawał zza ogrodzenia i po chwili wahania (czas naglił) postanowiliśmy jednak go obejrzeć z bliska. Przez Łowicz właściwie nie przejeżdżaliśmy, bo DDRka wywiozła nas w pole i musieliśmy z niej kluczyć po opłotkach, by wrócić na zaplanowaną trasę. No a potem myk myk przez Arkadię i Nieborów, dalej Bolimów, Miedniewice i domek. Ostatnie 50km bolały mnie dłonie, bo rękawiczki niestety miałam normalne, bez silikonowych wkładek. A że pozycję na rowerze mam taką, żeby odciążać kręgosłup, to łapy na tym tracą. W pewnym momencie nie miałam już miejsca na dłoniach, które by nie bolało. I tak cierpiąc przejechałam ostatnie 20 kilometrów. Nawet bardzo nie narzekałam, taki dystans, że nawet nie trzeba, od razu widać, że mnie zniszczy.

Po powrocie do domu dostałam pyszne spaghetti i poszłam spać. Obudziłam się opuchnięta na twarzy, podejrzewam że to z wysiłku i odwodnienia. Ale po kilku godzinach doszłam do siebie, zwłaszcza że praca się zwaliła i nie można było przełożyć, bo deadline "wczorajszy".

Wszystkie fotki z albumie
"> Wielkopolska




  • DST 87.18km
  • Teren 17.50km
  • Czas 05:46
  • VAVG 15.12km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Kalorie 1913kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

96/365 Wrześniówka w kwietniu (dzień 2)

Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 09.04.2014 | Komentarze 5

Poranki bywają trudne. Zwłaszcza te zaczynające się o siódmej, po średnio przespanej nocy. Nie dawały mi spać liście poruszane wiatrem (wydawało mi się, że wokół namiotu chodzą dzikie zwierzęta, których bardzo się boję, a choćby i sarenki), jeździły pociągi, latały samoloty, w śpiworze raz mi było za gorąco, raz za zimno, bo suwak się spsuł i mi wiało. Najbardziej wiało oczywiście rano. Mata uwierała, bo wyleciało z niej powietrze. No źle. A tu Meteor podstawia pod nos kawę, kanapki z serem i każe się pakować. Oj jak ja go wtedy nie lubiłam. Chyba nawet kilka razy użyłam słów uważanych powszechnie za obraźliwe.

W końcu przekonały mnie zapewnienia o pięknej pogodzie. Zaiste, słonko świeciło, wiatr ustał, sielanka. Jakoś się zebrałam, jakoś upakowałam klamoty na rower, zieeeewaaaaając podjechałam za Meteorem do kesza przy starych dębach, a potem pod klasztor. Obudziłam się dopiero przy źródełku św. Barnaby, gdzie zjadłam drugie śniadanie. Od razu i humor się polepszył i żołądek przestał domagać się kalorii.

Potem wjechaliśmy do Konina i zwiedziliśmy park wokół jeziora i bulwary nad rzeką. Dziiiwne te bulwary, zwłaszcza fragment przy amfiteatrze. Ale i tak mi się podobało. Potem park miejski, gdzie wlazłam na ogromnego drewnianego wieloryba. I jeszcze kościół z prapionkiem do szachów. Wiało z boku lub w plecy, nie było źle nie licząc zacinającego się obiektywu. Chyba mu nie służy jazda rowerem.

Wyjazd z Konina, lampa totalna, na szczęście mamy krem z filtrem. Niedziela, tłok samochodowy, wszak piechotą wstyd do kościoła. A my sobie jedziemy dalej, do przepięknego ceglanego kościółka w Krzymowie. Krótki fotostop i pędzimy do gwoździ programu dzisiejszego dnia, czyli bunkrów i jednego cmentarza gratis. W międzyczasie napadam na delikatesy centrum i wykupuję pół sklepu. Puszkę sardynek, jogurty, serek pleśniowy, serek do smarowania pieczywa, kilka bułek i butelkę sztucznego soku herbacianego. Większość z tego pochłaniam kilka km dalej, na rozwałce pod bunkrem.

Czas się zbierać. Mijamy tirówki na drodze do Warszawy i lecimy chwilę główną, by dobić do świeżo wyremontowanego pałacyku z parkiem angielskim ze sztucznymi ruinami i mauretańską miniaturką świątyni. ale to nie koniec atrakcji, choć ciężko było go opuszczać. Gruntówą za pałącem lecimy do wałów, a tamtędy podjeżdżamy do ruin prawdziwego zamku. A dalej do Koła. W przerwie na siusiu odkrywamy mały Tobruk, gdzie oczywiście następuje sesja foto. Jeszcze nie dojedziemy do miasteczka, gdy odkryjemy drugi, blisko pomnika ofiar i bohaterów o Polskę przeróżnych. Koło zwiedzone po łebkach, bo się robi wieczór, a tu trzeba na nocleg zajechać. Zwiedzamy więc tylko piękne osiedle po łuku. Nie wiem dlaczego, ale poczułam się trochę jak w Europie zachodniej.

Wreszcie pędzimy na zachód i mijamy kościółek podobny do tego z dnia wczorajszego, ale tym razem nieplanowany. Meteor z rozpędu pojechał inną trasą i za późno się zorientował. Po drodze do lasu mijamy jeszcze linię kolejową z pociągiem. Rozbijamy się o szarówce, mało brakowało by na kwiatkach, ale na szczęście na łączce było nierówno i wybieramy kawałek wolnej przestrzeni wśród młodych brzózek i modrzewi.

Fotki dorzucone do albumu Wielkopolska

  • DST 66.18km
  • Teren 5.00km
  • Czas 04:26
  • VAVG 14.93km/h
  • VMAX 27.00km/h
  • Kalorie 1449kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

95/365 Wrześniówka w kwietniu (dzień 1)

Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 08.04.2014 | Komentarze 6

Link do trasy

Pomyśleć, że wiele nie brakowało do tego, żeby wyprawa się nie odbyła w ogóle. Pierwszy powód, mogłam nie powiedzieć Meteorowi, że Bobiko sprzedaje rower. Wśród moich znajomych w kółko ktoś sprzedaje albo kupuje rower, żadna nowina. Drugi powód, wirus toczył nas przez dwa tygodnie. To znaczy głównie mnie, co opóźniało wyjazd. Inna sprawa, że z pogodą też było różnie i zniechęcająco. Wreszcie udało się zgrać terminy mego wyzdrowienia, możliwości podrzucenia Kluski na trzy dni babci i na dwa dni wujkowi no i oczywiście w miarę sensownej pogody. W miarę, to znaczy przede wszystkim bezdeszczowej i w miarę bezwietrznej. Najtrudniej było z ostatnim, bo jak wiadomo wiosny w Polsce należą raczej do wietrznych. Pierwszy dzień zapowiadał się koszmarny, ale w końcu połowę przejechaliśmy pociągiem, więc nie było źle. Po drodze wreszcie mogłam na własne oczy obejrzeć odnowiony dworzec w Kutnie, nie powiem, całkiem do rzeczy. Choć nie rozumiem, dlaczego zostawiono starą wiatę nad schodami, a dorzucono nową z blachy samordzewiejącej, która schodów na perony nie zadasza. W końcu dotarliśmy na dworzec we Wrześni i musieliśmy trochę poczekać na Bobiko i rower dla Meteora (który jechał w samochodem taty Bobiko). Z rowerem trochę się zeszło, tu coś dokręcić, tu coś dostosować do wymiarów meteorowych, tu pogawędzić, tu poczekać. Na koniec dołączył do nas kolega Uziel, który założył kilka fajnych skrzynek geocache w okolicy. Za co jesteśmy bardzo wdzięczni, okolica Wrześni jest bardzo niedokeszowana i dobrze, że choć parę osób stara się to zmienić.

Kiedy ruszyliśmy w trasę, było już dobrze po trzynastej, chyba z godzinę później niż zakładaliśmy. Na szczęście wiatr jakby nieco zelżał i się wypogodziło. No nie do końca, po prostu w mieście od wiatru osłaniały budynki. Poczułam, że będzie średnio, tuż za miastem. Ale co tam, nogi jeszcze niezmęczone, droga prawie płaska, jakoś na początku dawało radę. Ale że jechałam w gronie wybitnie męskim, robiłam za najsłabsze ogniwo. Musiałam jechać ciut szybciej niż zwykle, co poczułam przed pójściem spać, trochę kolana rwały. Mimo że końcówkę jechałam za Meteorem. Ale jechałam ambitnie, mimo kaszlących przerzutek, co skończyło się małym upadkiem.
Upadek tradycyjnie na pustej drodze, z gatunku "nie wiem jak to się stało". To znaczy wiem. Przerzutka zmieniała się z dużym opóźnieniem, na luzie. To znaczy myślałam, że już przeskoczyła (przeskakiwała co druga), a nie przeskoczyła. A ja akurat goniłam Meteora stojąc na pedałach. No i bach, nagły luz, poleciałam do przodu, ratując siebie i rower spadłam z siodełka na kolana i dłonie. Bardziej zabolało niż się obtarło. W sumie nawet nie miałam siniaków, najadłam się tylko strachu. Kolejna geba w moim życiu, w której kask by mi guzik pomógł. Za to ochraniacze na kolana owszem, przydałyby się czasem ;) Potem jechaliśmy jeszcze wolniej, na dodatek na koniec ciut pomyliliśmy trasę i pojechaliśmy jakąś gruntówką, by w porę się machnąć, że to nie tam. Następna droga okazała się być asfaltowa i prowadziła niemal do samego lasu. W sumie namiot Meteor rozbijał już niemal po ciemku, tak szybko zmierzchało. Na kolację było pyszne spaghetti z sosem pomidorowym, gotowane już we wnętrzu namiotu, w miniprzedsionku na epigazie. A na podwieczorek po kolacji - budyń jak zupa czekoladowa, bo Meteorowi się za dużo wody nalało. Pychota.

Muszę powiedzieć, że podoba mi się Wielkopolska. Opuszczone dwory i zameczki jakoś tak mniej zaśmiecone niż na Mazowszu, często też w lepszym stanie technicznym. Kościółki urokliwe, dużo z mojej ukochanej cegły, często położone na niewielkich wzgórzach, dzięki czemu są widoczne z daleka. No i wiatraki, moja miłość. Mam do nich słabość (do czego ja nie mam słabości, hi hi).

A, no i chyba pierwszy raz w życiu jechałam z tyloma użytkownikami bikestatsta naraz. Co mi przypomina, że muszę poedytować dawne wycieczki z Huannem, wtedy jeszcze nie miał konta, a poza tym nie było technicznej możliwości dodawania uczestników. Inna sprawa, że na mojej obecnej skórce i tak tego nie widać. Chyba czas wrócić do zera i pomyśleć o nowej, bardziej kompatybilnej z obecnymi ficherami.

Fotki z pierwszego dnia do obejrzenia w albumie, a poniżej wybór.



  • DST 5.33km
  • Czas 00:19
  • VAVG 16.83km/h
  • VMAX 23.00km/h
  • Kalorie 117kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

94/365 Wyprawka wrześniowa w kwietniu - prolog

Piątek, 4 kwietnia 2014 · dodano: 04.04.2014 | Komentarze 7

Wycieczka wrześniowa, bo do Wrześni jedziemy. Dziś pojechaliśmy z Meteorem kupić bilety i klimat zrobił się mocno wyprawowy. Wydawało się, że sprawa pójdzie w miarę szybko, więc zamiast pchac się rowerami na dworzec, Tomi zostawił mnie przed wejściem, a sam poszedł kupować bilety. Ja sobie siędłam na schodkach i obserwowałam okolicę. A w okolicy grupka żyrardoweskiego neopunk sobie stała nieopodal i coś przedyskutowywała. Ale nic. W końcu obok stał wóz policyjny. Coś się jednak zaczęło dziać, bo wóz policji ruszył i podjechał na parking obok mnie. Ze środka wysiadła pani i pan i weszli na teren budynku dworca. W tym samym czasie z dworca i do dworca kursowały mniej lub bardziej podejrzane typy. Nawet nie bardzo zawiane, za wcześnie było. Jak się później okazało, niektórzy już byli po paru łykach czegoś mocniejszego, ale czuć było tylko z bliska (z relacji Tomiego). A ja coraz bardziej marznę, ze schodków uciekłam już dawno, żeby wilka nie dostać. Wejść na chwilę i zobaczyć co tam u Tomiego nie mogę, bo typki jeszcze by pożyczyły któryś z naszych rowerów. A zapinkę zostawiłam w domu. Mija 10 minut, mija 15, wkurzyłam się i zaczęłam wpychac nasze rowery do środka na raty. Przeziębić się tuż przed wyjazdem nie miałam ochoty, a poza tym ciut się zaczęłam martwić o Tomiego, tam jakas zadyma i może rykoszetem po mordzie oberwać. I raczej nie odda, a ja pilnuje rowerów zamiast go bronić i rozwalać pysk każdemu, kto by go tknął.

Czujecie, wyobraźnia pracuje.

Wbiłam się do holu i oceniłam sytuację jako bezpieczną. Policja dyskutowała sobie z kimś na przeciwko toalet, a Tomi tkwił przy kasie i chyba już nawet płacił za bilet. Kilka minut później podszedł do mnie i zaczął niejasno tłumaczyć skomplikowaną sprawę zakupu jednego biletu na trzy spółki przewozowe. Koleje mazowieckie, przewozy regionalne i wielkopolskie - wg taryfy przewozów regionalnych + bilet na rower. Uff. Ciekawe co na to powie konduktor za Kutnem, bo jedziemy z dwiema przesiadkami. Przez Skierniewice (przesiadka) do Kutna przez Łowicz, a potem z Kutna do Wrześni.


  • DST 4.79km
  • Czas 00:17
  • VAVG 16.91km/h
  • VMAX 20.00km/h
  • Kalorie 101kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

93/365

Czwartek, 3 kwietnia 2014 · dodano: 03.04.2014 | Komentarze 4

Plan popołudniowej wycieczki nie wypalił, to się zrobiło późnowieczorne kółko po mieście.


  • DST 7.71km
  • Czas 00:41
  • VAVG 11.28km/h
  • VMAX 15.00km/h
  • Kalorie 171kcal
  • Sprzęt Veturilo
  • Aktywność Jazda na rowerze

92/365

Środa, 2 kwietnia 2014 · dodano: 02.04.2014 | Komentarze 0

Dziś jazda warszawska z Bielan przez Żoliborz do centrum. W tamtą stronę pogrzałam na szybko metrem, bo wracałam z salonu Plusa z mamą, stamtąd per pedes do banku (na Wawrzyszewie nadal nie ma Veturilo, bo cały czas coś budują) i spod stacji Stare Bielany sympatyczna jazda jezdnią, to DDRką, to chodnikiem (mało pieszych, wzdłuż Mickiewicza było dość tłoczno z samochodami), potem na legalu DDRką wiaduktem i za nim wjazd na jezdnię. Przeżyłam, jakimś cudem nie mijał mnie autobus. Za Bankowcem znowu chodnikiem, bo debile znów traktują plac jak autostradę i ścigają się, kto pierwszy do świateł. Kochana Marszałkowska. W końcu miałam dość i zostawiłam rower na pierwszej napotkanej stacji pod domami centrum i poszłam sobie na rajd po sklepach, w których było za drogo (jak na jakość asortymentu), więc się mocno nie spłukałam. No i spacerek do Centralnego.

Fotki ze spaceru po Bielanach, zrobione zanim wsiadłam na rower. Piękna wiosna, ciepło, prawie mi uszy nie marzły. Trasa w kształcie węża :)