Info

Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Marzec2 - 1
- 2024, Wrzesień2 - 5
- 2024, Sierpień2 - 5
- 2024, Lipiec1 - 0
- 2024, Czerwiec1 - 0
- 2024, Maj3 - 5
- 2024, Marzec3 - 6
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń1 - 3
- 2023, Październik1 - 0
- 2023, Sierpień3 - 0
- 2023, Lipiec1 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj4 - 0
- 2023, Kwiecień6 - 0
- 2023, Marzec2 - 0
- 2023, Luty2 - 0
- 2023, Styczeń6 - 1
- 2022, Grudzień3 - 2
- 2022, Listopad7 - 10
- 2022, Październik16 - 2
- 2022, Wrzesień7 - 3
- 2022, Sierpień14 - 10
- 2022, Lipiec13 - 17
- 2022, Czerwiec16 - 7
- 2022, Maj14 - 0
- 2022, Kwiecień9 - 5
- 2022, Marzec13 - 11
- 2022, Luty9 - 3
- 2022, Styczeń12 - 4
- 2021, Grudzień7 - 0
- 2021, Listopad16 - 0
- 2021, Październik23 - 21
- 2021, Wrzesień15 - 16
- 2021, Sierpień16 - 13
- 2021, Lipiec20 - 6
- 2021, Czerwiec21 - 14
- 2021, Maj19 - 21
- 2021, Kwiecień19 - 10
- 2021, Marzec16 - 29
- 2021, Luty4 - 1
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Grudzień6 - 12
- 2020, Listopad9 - 24
- 2020, Październik14 - 18
- 2020, Wrzesień13 - 26
- 2020, Sierpień15 - 35
- 2020, Lipiec23 - 18
- 2020, Czerwiec18 - 16
- 2020, Maj17 - 28
- 2020, Kwiecień22 - 101
- 2020, Marzec27 - 52
- 2020, Luty20 - 27
- 2020, Styczeń22 - 7
- 2019, Grudzień18 - 23
- 2019, Listopad21 - 33
- 2019, Październik28 - 26
- 2019, Wrzesień20 - 34
- 2019, Sierpień10 - 35
- 2019, Lipiec17 - 32
- 2019, Czerwiec8 - 3
- 2019, Maj10 - 17
- 2019, Kwiecień12 - 27
- 2019, Marzec5 - 29
- 2019, Styczeń1 - 4
- 2018, Grudzień1 - 7
- 2018, Październik14 - 29
- 2018, Wrzesień30 - 52
- 2018, Sierpień12 - 14
- 2018, Lipiec14 - 56
- 2018, Czerwiec24 - 24
- 2018, Maj30 - 66
- 2018, Kwiecień31 - 98
- 2018, Marzec23 - 57
- 2018, Luty27 - 56
- 2018, Styczeń18 - 36
- 2017, Grudzień26 - 62
- 2017, Listopad15 - 30
- 2017, Październik31 - 60
- 2017, Wrzesień30 - 89
- 2017, Sierpień18 - 64
- 2017, Lipiec15 - 36
- 2017, Czerwiec26 - 80
- 2017, Maj29 - 112
- 2017, Kwiecień21 - 47
- 2017, Marzec28 - 98
- 2017, Luty24 - 31
- 2017, Styczeń14 - 40
- 2016, Grudzień22 - 92
- 2016, Listopad19 - 64
- 2016, Październik24 - 55
- 2016, Wrzesień27 - 68
- 2016, Sierpień18 - 63
- 2016, Lipiec17 - 58
- 2016, Czerwiec8 - 22
- 2016, Maj24 - 82
- 2016, Kwiecień18 - 42
- 2016, Marzec20 - 66
- 2016, Luty5 - 3
- 2016, Styczeń8 - 26
- 2015, Grudzień8 - 45
- 2015, Listopad15 - 41
- 2015, Październik15 - 71
- 2015, Wrzesień15 - 67
- 2015, Sierpień11 - 41
- 2015, Lipiec15 - 72
- 2015, Czerwiec12 - 67
- 2015, Maj19 - 154
- 2015, Kwiecień9 - 37
- 2015, Marzec9 - 67
- 2015, Luty5 - 28
- 2015, Styczeń3 - 27
- 2014, Grudzień6 - 80
- 2014, Listopad15 - 50
- 2014, Październik19 - 193
- 2014, Wrzesień23 - 87
- 2014, Sierpień28 - 17
- 2014, Lipiec32 - 81
- 2014, Czerwiec30 - 77
- 2014, Maj32 - 140
- 2014, Kwiecień31 - 123
- 2014, Marzec31 - 214
- 2014, Luty28 - 296
- 2014, Styczeń31 - 234
- 2013, Grudzień8 - 53
- 2013, Listopad8 - 114
- 2013, Październik12 - 81
- 2013, Wrzesień11 - 40
- 2013, Sierpień17 - 53
- 2013, Lipiec5 - 11
- 2013, Czerwiec6 - 19
- 2013, Maj11 - 45
- 2013, Kwiecień2 - 4
- 2013, Marzec3 - 30
- 2013, Luty2 - 24
- 2012, Kwiecień3 - 15
- 2012, Marzec1 - 5
- 2011, Listopad6 - 31
- 2011, Październik11 - 24
- 2011, Wrzesień13 - 43
- 2011, Sierpień7 - 3
- 2011, Lipiec12 - 22
- 2011, Czerwiec10 - 8
- 2011, Maj7 - 23
- 2011, Kwiecień12 - 27
- 2011, Marzec4 - 7
- 2010, Listopad3 - 20
- 2010, Październik11 - 32
- 2010, Wrzesień9 - 10
- 2010, Sierpień15 - 58
- 2010, Lipiec16 - 27
- 2010, Czerwiec10 - 41
- 2010, Maj13 - 56
- 2010, Kwiecień9 - 39
- 2010, Luty1 - 4
- 2009, Grudzień2 - 9
- 2009, Listopad10 - 31
- 2009, Październik13 - 68
- 2009, Wrzesień13 - 50
- 2009, Sierpień14 - 42
- 2009, Lipiec14 - 53
- 2009, Czerwiec5 - 32
- 2009, Maj9 - 49
- 2009, Kwiecień12 - 47
- 2009, Marzec2 - 10
- 2009, Luty1 - 8
- 2008, Grudzień1 - 10
- 2008, Listopad1 - 5
- 2008, Październik5 - 4
- 2008, Wrzesień3 - 4
- 2008, Sierpień11 - 7
- 2008, Lipiec7 - 12
- 2008, Czerwiec10 - 20
- 2008, Maj7 - 2
- 2008, Kwiecień2 - 0
- 2007, Sierpień8 - 4
- 2007, Czerwiec1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Zupełnie dalekie wyprawy
Dystans całkowity: | 9630.83 km (w terenie 1381.48 km; 14.34%) |
Czas w ruchu: | 629:53 |
Średnia prędkość: | 15.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.20 km/h |
Suma kalorii: | 27101 kcal |
Liczba aktywności: | 166 |
Średnio na aktywność: | 58.02 km i 3h 53m |
Więcej statystyk |
- DST 8.70km
- Czas 00:40
- VAVG 13.05km/h
- VMAX 25.00km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
242/365 Dęblyn - nocny prolog
Piątek, 5 września 2014 · dodano: 06.09.2014 | Komentarze 3
Jazda w zasadzie po północy, ale ruszyliśmy późnym piątkiem. Gdzieś na kuli ziemskiej był jeszcze piątek. Trasa głównie międzydworcowa i międzyperonowa. Za to dużo niezasłodkich drożdżówek mnią z zachodniej. Pociąg do Dęblina zdeczka spóźniony, bo nas wyekspediowali z półSiedlcami na trzeci peron. Kategoria nocnyrower, Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 82.41km
- Teren 9.60km
- Czas 05:21
- VAVG 15.40km/h
- Kalorie 1803kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
186/365 Żyrardów - Mława dzień drugi
Niedziela, 6 lipca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 11
Drugi, krótszy odcinek wycieczki w okolice Mławy. Za młodu uważałam to miejsce za koniec Mazowsza. Potem zaczynały się już warmińskie wzgórza i piękne kolorowe łąki oraz pola. wtedy był jeszcze inny podział województw i regiony znało się geograficznie na oko i ciut na wyczucie. Obecne granice Mazowsza w tym miejscu są dość bliskie mym odczuciom. Pierwsze wzgórza zaczęły się na wysokości Mławy właśnie. Jakaś tam morena i zaczęły się podjazdy. Łagodne, ale w upale dające w kość. Noc była parna, więc wstawało się trudno. Ruszyliśmy grubo po ósmej, bo były chmury i sądziliśmy, że tak będzie do południa. Nie było. Ścigaliśmy się z jedną cienką chmurką, ale wiele cienia to ona nie dawała. Dopiero w ruinach zamku w Szreńsku zrobiło się chłodniej, bo i chmura znalazła się porządniejsza. Wcześniej mieliśmy postoje geokeszerskie, jedna skrzynka założona (zagroda w pokrzywach), druga znaleziona (Drzazga). Próbowałam umyć nogi w rzece, ale wyszłam z niej jeszcze bardziej brudna niż wcześniej. Za dużo mułu.Ruszyliśmy z kopyta do Iłowa na północ od Mławy, by obejrzeć jedną ciuchcię przy stacji. Skrzynki w niej nie znaleźliśmy, ale dodatkowo wjechaliśmy do innego województwa. Od granicy słyszałam ciuchtkie wołanie: "lavinkooo, lavinkooo". To moja ukochana Warmia mnie tak przywoływała. No cóż, długo w niej nie pobyliśmy. Myk do Mławki na cmentarz wojenny, który w zasadzie niby był z II wojny św., ale płyty kamienne mówią, że pochowano tu też żołnierzy niemieckich z I wojny.
Przyszły burzowe chmury, więc uciekliśmy na dworzec w Mławie, by przeczekać. Ale burze poszły bokiem, to pojechaliśmy na bunkry - główny cel wyprawy. Niestety kawałek trzeba było przejechać główną szosą. Nawet jadąc szerokim poboczem czułam się niepewnie. Ludzie wracali z weekendu i było tłoczno i niebezpiecznie. Samochody wyprzedzające sznur samochodów, a nie po jednym - zdarzały się bardzo często. Chwilę później jechała karetka. Nawet nie byłam zdziwiona.
Przy pierwszym bunkrze - pomniku złapał nas kosmetyczny deszczyk, więc korzystając z opuszczonej knajpy w pobliżu, zrobiliśmy sobie mały popas kulinarny i dożarliśmy same dobre rzeczy. Kiedy przestało padać, ruszyliśmy dalej, do kolejnego bunkra. A tam zdziwko, na bunkrze spora rodzina bocianów. Naliczyliśmy ich w sumie z 9, w tym 4 siedziały na bunkrze. Odleciały, gdy się zbliżyliśmy. Mam nadzieję, że sobie nas nie zapisały w kajeciku, bo normalnie chyba zacznę strzelać do tych gadzin z dwururki ;)
Wokół bunkra piękne łąki, na poły przekwitnięte, ale i tak było cudnie. Zrobiło się późno, więc odpuściliśmy jedną ze skrzynek i pognaliśmy do Mławy. Ale od wschodu, więc zahaczyliśmy jeszcze o miasto i znaleźliśmy jeszcze bdzinkę na cmentarzu. Moim zdaniem okolica jest bardzo niedokeszowana, jak na walory turystyczne.
Fotki z całej wyprawy na picasie
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 136.71km
- Teren 13.70km
- Czas 07:29
- VAVG 18.27km/h
- VMAX 35.00km/h
- Kalorie 2843kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
185/365 Żyrardów - Mława dzień pierwszy
Sobota, 5 lipca 2014 · dodano: 08.07.2014 | Komentarze 6
Dwudniowa wyprawa do Iłowa pod Mławą, a nad Mławką.Wymyślona dość spontanicznie przez Meteora z okazji wiatru z południa, który nas pięknie pchał przez cały dzień. Zapowiadał się jednak upał, dlatego ruszyliśmy niedługo po siódmej (Meteor ciut wcześniej, bo po chleb na rynek). Tego dnia przez większość trasy jechała z nami Weroona, która miała ochotę gdzieś pojechać, ale się jej nie chciało samej. To pojechała z nami i było bardzo wesoło. Zawsze dodatkowa gęba do gadania (my z Meteorem ostatnio mało gadamy, to się akurat fajnie złożyło).
Pierwszy odcinek do Wyszogrodu praktycznie bezzdjęciowo i prawie bez postojów. Jeszcze przed Wisłą i Bzurą podjechaliśmy do miejsca, które pamiętam z dzieciństwa. Stary drewniany most w Wyszogrodzie, który zdążyłam obejrzeć na krótko przed jego rozebraniem. Już nie wolno było jeździć nim samochodom, ale robił za pieszą przeprawę. I dla krów, które pasły się na południowych łąkach. Teraz łąki bez krów zarosły i zakrzaczyły się. Nic nie zostało ze starych pastwisk prócz wiekowych, ogromnych wierzb, które pamiętają czasy olęderskich osadników. Podjechaliśmy też z drugiej strony nowym mostem, pod wielki czerwony napis z caps locka. A potem zaczęliśmy szukać sklepu z wodą dla Werrony. Po uzupełnieniu zapasów i pierwszej sensownej rozwałce, której nie dano mi na dobre rozpocząć - pojechaliśmy dalej. W ogóle za szybko jechaliśmy i nie mogłam się rozwalać jak powinnam. Po drodze oglądaliśmy liczne drewniane i murowane kościółki.
Za Bułkowem na trasie do Góry ujrzałam ceglany spichlerz w oddali. Postanowiliśmy do niego podjechać i okazało się, że pole wokół niego jest przypadkiem wykoszone, dzięki czemu przez małe okienko można dostać się do środka. Strych trochę się sypie przez dziurę w dachu, ale poza tym obiekt piękny. Szkoda tylko, że nie bardzo dało się założyć skrzynkę. Trudności w dostępie. Ale może to się kiedyś odmieni. Gorąco, padłam w cieniu przy bocznej i malowniczej drodze. Meteor podratował czekoladowym mlekiem, ale tak naprawdę najbardziej pomogła mi porządna rozwałka i mocny wiatr, który mnie nieco schłodził. Aż na chwilę musiałam założyć polar. No i pojechaliśmy do Góry. Tam rozwałka pod drewnianym kościołem i chwila zwiedzania pobliskiej zrujnowanej starej szkoły. Krótki myk do chatki puchatka Drzazgi, czyli druga skrzynka (pierwsza była przy kościele). Tam rozstajemy się z Werroną, która musi wracać, a my jedziemy na północ daleko, jak się da.
Odwiedzamy ciągnik z Ursusa jak i ośrodek medytacyjny buddystów. Obok rośnie pole pszenicy z makami, co nas wbija w nastrój kulinarny. Z makowej mąki to by się piekło. Nazewnictwo produktów we wpisie Meteora. A i byłabym zapomniała, w Drobinie (byłam już tu kiedyś, ale samochodowo i pamiętam, jak przez mgłę) zostawiłam okulary na ławce. Meteor był tak dobry i się po nie wrócił kilka km, stąd różnica w dystansie. Wreszcie dojeżdżamy do miejscowości Koziebrody, mijamy tarsę kolejową na Sierpc i nocujemy w lesie pod Chraponiem. Bardzo duszno w nocy, zero deszczu, spało się kiepsko mimo mięciutkiego mchu. Na kolację było tortellini :)
A poza tym są żniwa! Na początku lipca już śmigają kombajny! Niesamowite. Chyba urodzaj jakiś jest, rolnicy znów będą narzekać ;)
Fotki z wyjazdu pod tym linkiem.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy, >100
- DST 68.79km
- Teren 9.00km
- Czas 04:20
- VAVG 15.87km/h
- Kalorie 1505kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
147/365 Jamborek - Zduńska Wola - Sieradz
Poniedziałek, 26 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 2
Dziś są moje imieniny. To znaczy 26 maja. Zawsze mi wesoło, bo się kumuluje w dzień matki. No to teraz obchodzę podwójnie i się jeszcze bezczelnie chwalę, a ludzie z wyrzutów sumienia (bo zapomnieli niby) kupują mi dużo czekolady ;) No dobra, w zasadzie sama w kółko o nich zapominam, chyba że zaplanuję coś specjalnego na ten dzień, np. samotną wycieczkę gdzies tam. Ostatnio z samotnymi wycieczkami coś nie wychodzi, bo zawsze się Meteor przyplącze. Ale nie jest źle, w końcu on mnie karmi. Tego dnia z początku słyszeliśmy huk startujących i latających F-16. Raz nawet zobaczyliśmy jeden startujący, a potem jeszcze pod Zduńską Wolą jeden robił kółka.Ruszyliśmy bardzo powoli z Jamborka, bo po dziurach, a poza tym mało wyspani. Mnie w nocy dusił kaszel i męczyłydurne sny o surowej karkówce, Huann nie mógł spać, bo go budziłam kaszlem. Tylko Meteor spał jak zabity, bo miał zatyczki w uszach. I potem to on nas budził... Ominęliśmy Łask od południa i pojechaliśmy do atrakcji tego dnia i głównej przyczyny obrania kierunku sieradzkiego. Pojechaliśmy do skansenu obok lokomotywowni pod Zduńską Wolą - w Karsznicach. Polecam każdemu, ale trzeba się spieszyć, bo jak wreszcie dostaną dofinansowanie, to teren będzie lepiej pilnowany i zwiedzać będzie można tylko z przewodnikiemczyli nici z włażenia tam gdzie się chce. Oczywiście w skansenie rozwałka żarciowa.
Potem do Zduńskiej Woli obejrzeć dom, w którym urodził się ojciec Kolbe (+ bonus: nowoczesny ratusz w budowie) i dalej śmieszką rowerową do cmenatrza w Holendrach. Stamtąd nad Wartę, do Strońska, gdzie znajdował się kościółek romański z napisami na murze oraz na skarpie Warty kilka bunkrów z 1939 - malowniczo położonych wśród pól i łąk. Dalej do przedmieść Sieradza i biedamostkiem dla krów, pieszych i rowerzystów oraz okolicznego ciągnika, przez wertepy dotarliśmy do skansenu. Nie było czasu na zwiedzanie, więc tylko hop na rynek w Sieradzu (bardzo nowoczesna i ładna kafejka z kioskami), tam znów lody z automatu i buch na dworzec. Tam jeszcze pognaliśmy złupić skrzynkę przy wieży ciśnień i wsiedliśmy do ciapągu bilet kupować. Było ciężko, bo trza było łączyć koleje regionalne z mazowieckimi, ale dało radę. Pan konduktor sobie przy okazji ponarzekał na to i owo w kolejach mazowieckich. Poniekąd przyznaliśmy mu rację, bo przez te chocki klocki ze spółkami musieliśmy jechać na 100% bez zniżek. No trudno.
Najważniejsze, że udało się uciec chmurze deszczowej. Dorwała nas, jak już byliśmy w pociągu. Gdy dojechaliśmy do Kaliskiej, było już po deszczu. Potemminęliśmy się jeszcze z jedną chmurą deszczową - w Skierniewicach było mokro, ale nie padało. Za to trochę kropiło w Żyrardowie, ale tyle co kot napłakał.
Wszystkie zdjęcia z wydłużonej weekendówki pod tym linkiem.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 73.96km
- Teren 23.40km
- Czas 04:47
- VAVG 15.46km/h
- VMAX 30.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- Kalorie 1618kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
146/365 Bałuty - Lutomiersk - Jamborek
Niedziela, 25 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 8
Pogoda się polepszyła po nocnych deszczach, dzięki czemu dało się sensownie jeździć. Pojechaliśmy przez zajezdnię tramwajową na Brusie do Konstantynowa a stamtąd do Lutomierska. Obok zajezdni jest muzeum przybunkrowe, ale było zamknięte. Pan powiedział, że otworzy za 15 minut, ale wyglądało, że zejdzie mu się dłużej. Mieliśmy mało czasu, więc pojechaliśmy dalej. Trochę pokrążyliśmy w Konstantynowie i siup do Lutomierska. Wyglądało, jakby tędy wcale tramwaj nie jeździł. Trochę mnie to martwiło. W końcu wyszło szydło z worka, a raczej remont z Neru. Most tramwajowy w remoncie i do Lutomierskateraz jeżdżą autobusy zastępcze. Meteor nie mógł zreaktywować skrzynki na mostku (na szczęście udało się przeserwisować tę w gordzisku pod Konstantynowem). A i za Brusem wpadliśmy na chwilę do nieczynnego PGRu. Ładna ruinka. Znalazłam w niej śliczne białe krzesło, ale nie miałam jak przetransportować do domu. Było idealne!W Lutomiersku jeszcze skok do klasztoru po skrzynkę i niemal w tym samym momencie dojechaliśmy na plac razem z Huannem, który od tej pory jechał już z nami do końca. Postój rozwałkowo-żarciowy, obowiązkowe lody z automatu i w drogę. Do kościoła w Mikołajewie, którego nie planowaliśmy, przez co nie wiedzieliśmy, że obok jest skrzynka. No trudno, następnym razem. Potem już głównie na południe, cmentarze, Wodzierady jakieś i inne wioski. Aż skręciliśmy na wschód by dojechać do cmentarza i cegielni w Wymysłowie Francuskim. To miała być niespodzianka, acz cmentarzyk skojarzyłam (ja tu chyba byłam), a poza tym Huann się wygadał z cegielnią, a jak już sobie skojarzyłam cmentarz z okoliczną cegielnią, to moja skrzynka nasunęła mi się sama. Okolica się zmieniła, gospodarstwo przy cegielni, które wyglądało na rozwojowe - upadło i zostało wyburzane. Cegielnia jak stała tak stoi, acz trochę się o nią boję w związku z rozbiórką okolicznych zabudowań. Wszak zabytkiem oficjalnie nie jest...
Dalej lecimy przez Dobroń (drewniany kościółek i msza), przebijamy się pod budowaną trasą s8, omijamy korek z okazji jakiegoś wypadku (na szczęście korek jest w przeciwnym kierunku) i znów wbijamy się w tereny na poły leśne, na poły piaszczyste, a często i-to i-to. Taka japońska wycieczka. Jeszcze młyn w talarze (a może to było przedtem?), jeszcze krzyż w lesie i dobijamy do Jamborka, a raczej Karczm-Kolonie, gdzie Huann ma malutki domek na działce w lesie. Tam dojeżdża do nas założyciel kilku okolicznych skrzynek wraz z innymi geokeszerkami i na miłej rozmowie upływa nam czas.
Po zmroku idziemy jeszcze po skrzynkę w starym mostku dla krów, których już nie ma. Na rzeczce Grabi. Wśró mgieł jest bajecznie i nieco mokro, więc po wizycie na mostku rezygnujemy z dalszej wyprawy i wracamy przez wieś do domku, gdzie żremy spaghetti i inne dobra :)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 38.94km
- Teren 18.50km
- Czas 02:48
- VAVG 13.91km/h
- VMAX 30.00km/h
- Kalorie 855kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
145/365 Bałuty - las łagiewnicki - grill - Bałuty
Sobota, 24 maja 2014 · dodano: 28.05.2014 | Komentarze 0
Mieliśmy tego dnia brać udział w grze miejskiej, ale po drodze doszliśmy do wniosku, że i tak mało wiemy o Karskim, poza tym zmarnujemy kupę popołudnia na coś, czego i tak nie dokończymy (gra jest kilkuetapowa na przestrzeni paru miesięcy). Zatem padło na jazdę terenową po lesie łągiewnickim. Oj płaski to on nie jest, ale Pradziadek dał radę. Ja mniej, bo ze zmęczenia zaczynał mnie pobolewać brzuch. Odpuściliśmy przez to jedną skrzynkę i pojechaliśmy na grilla w okolicę cmentarza. Uważając na brzuch zjadłam tylko jedną kiełbaskę i coś co przypominało pizzę i cebularz w jednym. Kawalątek.Rano było upalnie, co mnie nieco przeczołgało, na szczęście w lesie był cień i chmury, temperatura spadła do akceptowalnych 22 stopni i jakoś przeżyłam. Dystans wydaje się mały, ale moje możliwości w taką pogodę są dość mikre. Dużo złupionych fajnych skrzynek sprawiło, że wysiłek ten nabrał jakiego sensu ;)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 12.98km
- Czas 00:48
- VAVG 16.22km/h
- VMAX 33.00km/h
- Kalorie 284kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
144/365 Do Łodzi
Piątek, 23 maja 2014 · dodano: 24.05.2014 | Komentarze 1
Najpierw na dworzec, potem ponad godzina oczekiwania na pociąg. W końcu przyjechał puściutki i zawiózl mnie i Pradziadka do Łodzi. Tam odebrali mnie Huann z Meteorem i w trójkę pojwchaliśmy w kierunku Bałut. Gdzieś w połowie odłączył się Huann i we dwójkę z Metworem pojwchaliśmy dalej zahaczając o nocne życie na Pietrynie. No a potem spaghetti i spać. Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 143.86km
- Teren 7.00km
- Czas 08:29
- VAVG 16.96km/h
- VMAX 35.00km/h
- Kalorie 3144kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
97/365 Wrześniówka w kwietniu (dzień 3)
Poniedziałek, 7 kwietnia 2014 · dodano: 10.04.2014 | Komentarze 5
Pobudka nadal była średnio przyjemna, bo bym sobie pospała do południa, gdybym mogła. Ale mimo wszystko wstawało mi się łatwiej niż dnia poprzedniego. Tomi coś tam grzebał w sakwach, więc ja po upakowaniu części dobytku zajęłam się społecznościówką korzystając z zasięgu 3g. Zrobiłam dzięki temu fajną fotkę pt. "Cafe Tomi poleca kawunię prosto z kubeczka". Potem spacer dookoła namiotu i focenie brzózek i kwiatków. Z zachodu nadciągałą mokra chmura. Oj, będzie dziś padać, rzekłam czując wilgoć w nozdrzach. Na szczęście póki co pogoda była niezła. Chmury się rozwiały częściowo i słońce przyświecało. Ale nic, trza pakować manele i w drogęNajpierw szukaliśmy w lesie mogiły i cmentarza. Mogiła w zasadzie znalazła się sama, bo była tuż przy drodze. Z cmentarzem trudniej, bo Tomi nie miał mapek. Złaziliśmy las i nic, już mieliśmy odjeżdżać, gdy na wszelki wypadek odpaliłam giepsa. A na mapie cmentarz jak wół. No to podjechałam za nawigacją i okazało się, że cmentarz jest, nawet z drewnianym krzyżem. Ale byłam z siebie zadowolona, technika wygrała! No dobra, koniec tej radości, trza jechac dalej. Oczywiście znowu wylądowaliśmy w krzakach z ruinami. Tym razem gospodarstwa. Trochę zgłodniałam, więc dożarłam co tam miałam skitrane na czarną godzinę w sakwach (Tomi mnie ostatnio głodzi kanapkami) i przy okazji powalczyłam z obiektywem na tyle, by robił jakie-takie zdjęcia. Trochę rozmazuje dalsze plany, ale daje radę.
Kolejny przystanek przy pięknych ruinach zamku. Jako że marudziłam, że mi w brzuchu burczy, Tomi zrobił zakupy w pierwszej napotkanej Biedronce i dzięki temu nażarłam się jogurtem. Na jakiś czas starczyło. Apetyt miałam wilczy.
No a potem standardowo kościółki, tory, kościółki. Tomi się strasznie wkurzył kolegiatą w Tumie zamkniętą na cztery spusty. To znaczy teren wokół kościoła był nawet zamknięty. Potem okazało się, że nie tylko tu, ale większość kościołów w okolicy jest zatkana na kłódę, turysty won. No to pojechaliśmy won na wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja. I faktycznie, im bliżej domu, tym bardziej robiło się przyjaźnie, choć parę razy przelotnie zmoczył nas deszcz. W sumie taki mały kapuśniaczek. No i w poniedziałek byliśmy w Piątku. :)
Przejechaliśmy tez przez Łęczycę, gdzie zeżarłam pierwsze w tym sezonie lody. Ale nie byle jakie, z automatu. Zawsze je biorę, bo przypominają mi dzieciństwo.
Na koniec trasy, niedaleko przed Łowiczem trafiliśmy jeszcze na kwaterę wojenną na cmentarzu. Ot orzełek wystawał zza ogrodzenia i po chwili wahania (czas naglił) postanowiliśmy jednak go obejrzeć z bliska. Przez Łowicz właściwie nie przejeżdżaliśmy, bo DDRka wywiozła nas w pole i musieliśmy z niej kluczyć po opłotkach, by wrócić na zaplanowaną trasę. No a potem myk myk przez Arkadię i Nieborów, dalej Bolimów, Miedniewice i domek. Ostatnie 50km bolały mnie dłonie, bo rękawiczki niestety miałam normalne, bez silikonowych wkładek. A że pozycję na rowerze mam taką, żeby odciążać kręgosłup, to łapy na tym tracą. W pewnym momencie nie miałam już miejsca na dłoniach, które by nie bolało. I tak cierpiąc przejechałam ostatnie 20 kilometrów. Nawet bardzo nie narzekałam, taki dystans, że nawet nie trzeba, od razu widać, że mnie zniszczy.
Po powrocie do domu dostałam pyszne spaghetti i poszłam spać. Obudziłam się opuchnięta na twarzy, podejrzewam że to z wysiłku i odwodnienia. Ale po kilku godzinach doszłam do siebie, zwłaszcza że praca się zwaliła i nie można było przełożyć, bo deadline "wczorajszy".
Wszystkie fotki z albumie
"> Wielkopolska

Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy, >100
- DST 87.18km
- Teren 17.50km
- Czas 05:46
- VAVG 15.12km/h
- VMAX 34.00km/h
- Kalorie 1913kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
96/365 Wrześniówka w kwietniu (dzień 2)
Niedziela, 6 kwietnia 2014 · dodano: 09.04.2014 | Komentarze 5
Poranki bywają trudne. Zwłaszcza te zaczynające się o siódmej, po średnio przespanej nocy. Nie dawały mi spać liście poruszane wiatrem (wydawało mi się, że wokół namiotu chodzą dzikie zwierzęta, których bardzo się boję, a choćby i sarenki), jeździły pociągi, latały samoloty, w śpiworze raz mi było za gorąco, raz za zimno, bo suwak się spsuł i mi wiało. Najbardziej wiało oczywiście rano. Mata uwierała, bo wyleciało z niej powietrze. No źle. A tu Meteor podstawia pod nos kawę, kanapki z serem i każe się pakować. Oj jak ja go wtedy nie lubiłam. Chyba nawet kilka razy użyłam słów uważanych powszechnie za obraźliwe.W końcu przekonały mnie zapewnienia o pięknej pogodzie. Zaiste, słonko świeciło, wiatr ustał, sielanka. Jakoś się zebrałam, jakoś upakowałam klamoty na rower, zieeeewaaaaając podjechałam za Meteorem do kesza przy starych dębach, a potem pod klasztor. Obudziłam się dopiero przy źródełku św. Barnaby, gdzie zjadłam drugie śniadanie. Od razu i humor się polepszył i żołądek przestał domagać się kalorii.
Potem wjechaliśmy do Konina i zwiedziliśmy park wokół jeziora i bulwary nad rzeką. Dziiiwne te bulwary, zwłaszcza fragment przy amfiteatrze. Ale i tak mi się podobało. Potem park miejski, gdzie wlazłam na ogromnego drewnianego wieloryba. I jeszcze kościół z prapionkiem do szachów. Wiało z boku lub w plecy, nie było źle nie licząc zacinającego się obiektywu. Chyba mu nie służy jazda rowerem.
Wyjazd z Konina, lampa totalna, na szczęście mamy krem z filtrem. Niedziela, tłok samochodowy, wszak piechotą wstyd do kościoła. A my sobie jedziemy dalej, do przepięknego ceglanego kościółka w Krzymowie. Krótki fotostop i pędzimy do gwoździ programu dzisiejszego dnia, czyli bunkrów i jednego cmentarza gratis. W międzyczasie napadam na delikatesy centrum i wykupuję pół sklepu. Puszkę sardynek, jogurty, serek pleśniowy, serek do smarowania pieczywa, kilka bułek i butelkę sztucznego soku herbacianego. Większość z tego pochłaniam kilka km dalej, na rozwałce pod bunkrem.
Czas się zbierać. Mijamy tirówki na drodze do Warszawy i lecimy chwilę główną, by dobić do świeżo wyremontowanego pałacyku z parkiem angielskim ze sztucznymi ruinami i mauretańską miniaturką świątyni. ale to nie koniec atrakcji, choć ciężko było go opuszczać. Gruntówą za pałącem lecimy do wałów, a tamtędy podjeżdżamy do ruin prawdziwego zamku. A dalej do Koła. W przerwie na siusiu odkrywamy mały Tobruk, gdzie oczywiście następuje sesja foto. Jeszcze nie dojedziemy do miasteczka, gdy odkryjemy drugi, blisko pomnika ofiar i bohaterów o Polskę przeróżnych. Koło zwiedzone po łebkach, bo się robi wieczór, a tu trzeba na nocleg zajechać. Zwiedzamy więc tylko piękne osiedle po łuku. Nie wiem dlaczego, ale poczułam się trochę jak w Europie zachodniej.
Wreszcie pędzimy na zachód i mijamy kościółek podobny do tego z dnia wczorajszego, ale tym razem nieplanowany. Meteor z rozpędu pojechał inną trasą i za późno się zorientował. Po drodze do lasu mijamy jeszcze linię kolejową z pociągiem. Rozbijamy się o szarówce, mało brakowało by na kwiatkach, ale na szczęście na łączce było nierówno i wybieramy kawałek wolnej przestrzeni wśród młodych brzózek i modrzewi.
Fotki dorzucone do albumu Wielkopolska
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 66.18km
- Teren 5.00km
- Czas 04:26
- VAVG 14.93km/h
- VMAX 27.00km/h
- Kalorie 1449kcal
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
95/365 Wrześniówka w kwietniu (dzień 1)
Sobota, 5 kwietnia 2014 · dodano: 08.04.2014 | Komentarze 6
Link do trasyPomyśleć, że wiele nie brakowało do tego, żeby wyprawa się nie odbyła w ogóle. Pierwszy powód, mogłam nie powiedzieć Meteorowi, że Bobiko sprzedaje rower. Wśród moich znajomych w kółko ktoś sprzedaje albo kupuje rower, żadna nowina. Drugi powód, wirus toczył nas przez dwa tygodnie. To znaczy głównie mnie, co opóźniało wyjazd. Inna sprawa, że z pogodą też było różnie i zniechęcająco. Wreszcie udało się zgrać terminy mego wyzdrowienia, możliwości podrzucenia Kluski na trzy dni babci i na dwa dni wujkowi no i oczywiście w miarę sensownej pogody. W miarę, to znaczy przede wszystkim bezdeszczowej i w miarę bezwietrznej. Najtrudniej było z ostatnim, bo jak wiadomo wiosny w Polsce należą raczej do wietrznych. Pierwszy dzień zapowiadał się koszmarny, ale w końcu połowę przejechaliśmy pociągiem, więc nie było źle. Po drodze wreszcie mogłam na własne oczy obejrzeć odnowiony dworzec w Kutnie, nie powiem, całkiem do rzeczy. Choć nie rozumiem, dlaczego zostawiono starą wiatę nad schodami, a dorzucono nową z blachy samordzewiejącej, która schodów na perony nie zadasza. W końcu dotarliśmy na dworzec we Wrześni i musieliśmy trochę poczekać na Bobiko i rower dla Meteora (który jechał w samochodem taty Bobiko). Z rowerem trochę się zeszło, tu coś dokręcić, tu coś dostosować do wymiarów meteorowych, tu pogawędzić, tu poczekać. Na koniec dołączył do nas kolega Uziel, który założył kilka fajnych skrzynek geocache w okolicy. Za co jesteśmy bardzo wdzięczni, okolica Wrześni jest bardzo niedokeszowana i dobrze, że choć parę osób stara się to zmienić.
Kiedy ruszyliśmy w trasę, było już dobrze po trzynastej, chyba z godzinę później niż zakładaliśmy. Na szczęście wiatr jakby nieco zelżał i się wypogodziło. No nie do końca, po prostu w mieście od wiatru osłaniały budynki. Poczułam, że będzie średnio, tuż za miastem. Ale co tam, nogi jeszcze niezmęczone, droga prawie płaska, jakoś na początku dawało radę. Ale że jechałam w gronie wybitnie męskim, robiłam za najsłabsze ogniwo. Musiałam jechać ciut szybciej niż zwykle, co poczułam przed pójściem spać, trochę kolana rwały. Mimo że końcówkę jechałam za Meteorem. Ale jechałam ambitnie, mimo kaszlących przerzutek, co skończyło się małym upadkiem.
Upadek tradycyjnie na pustej drodze, z gatunku "nie wiem jak to się stało". To znaczy wiem. Przerzutka zmieniała się z dużym opóźnieniem, na luzie. To znaczy myślałam, że już przeskoczyła (przeskakiwała co druga), a nie przeskoczyła. A ja akurat goniłam Meteora stojąc na pedałach. No i bach, nagły luz, poleciałam do przodu, ratując siebie i rower spadłam z siodełka na kolana i dłonie. Bardziej zabolało niż się obtarło. W sumie nawet nie miałam siniaków, najadłam się tylko strachu. Kolejna geba w moim życiu, w której kask by mi guzik pomógł. Za to ochraniacze na kolana owszem, przydałyby się czasem ;) Potem jechaliśmy jeszcze wolniej, na dodatek na koniec ciut pomyliliśmy trasę i pojechaliśmy jakąś gruntówką, by w porę się machnąć, że to nie tam. Następna droga okazała się być asfaltowa i prowadziła niemal do samego lasu. W sumie namiot Meteor rozbijał już niemal po ciemku, tak szybko zmierzchało. Na kolację było pyszne spaghetti z sosem pomidorowym, gotowane już we wnętrzu namiotu, w miniprzedsionku na epigazie. A na podwieczorek po kolacji - budyń jak zupa czekoladowa, bo Meteorowi się za dużo wody nalało. Pychota.
Muszę powiedzieć, że podoba mi się Wielkopolska. Opuszczone dwory i zameczki jakoś tak mniej zaśmiecone niż na Mazowszu, często też w lepszym stanie technicznym. Kościółki urokliwe, dużo z mojej ukochanej cegły, często położone na niewielkich wzgórzach, dzięki czemu są widoczne z daleka. No i wiatraki, moja miłość. Mam do nich słabość (do czego ja nie mam słabości, hi hi).
A, no i chyba pierwszy raz w życiu jechałam z tyloma użytkownikami bikestatsta naraz. Co mi przypomina, że muszę poedytować dawne wycieczki z Huannem, wtedy jeszcze nie miał konta, a poza tym nie było technicznej możliwości dodawania uczestników. Inna sprawa, że na mojej obecnej skórce i tak tego nie widać. Chyba czas wrócić do zera i pomyśleć o nowej, bardziej kompatybilnej z obecnymi ficherami.
Fotki z pierwszego dnia do obejrzenia w albumie, a poniżej wybór.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy