Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 49708.51 kilometrów w tym 8354.66 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 64.34km
  • Teren 25.00km
  • Czas 04:05
  • VAVG 15.76km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z lewa i z prawa do miasta saperów

Niedziela, 19 lipca 2015 · dodano: 19.07.2015 | Komentarze 8

Ldwo wyjechaliśmy z domu, a zatrzymał nas telefon Werony z wiadomością, że ktoś chce od nas kody do finału. No hej, je trzeba samodzielnie znaleźć. Jak się je "zgubiło", za gapowe się płaci. Pal sześć jeden czy dwa, ale wszystkie? To nieuczciwe. No i ich nie daliśmy, zresztą i tak nie mieliśmy ich przy sobie. Zbierałam te kody wiele miesięcy, Tomi pilnował, bo też bym zgubiła. 
Udało się dotrzeć o możliwej porze, po krótkim postoju w Radziwiłłowie. Uff, ale gorąco. Potem po finał, tu już byłam totalnie przegrzana. Mrożona kawa trochę mnie ocuciła, ale i tak swoje przeleżałam w hamaku (czytając Kurjer Warszawski z 1915 roku - reprint). Na szczęście przyszły chmury, ale zapowiadane deszcze nie.

No to pojechaliśmy zwiedzać ziemianki z wojny z 1915 roku, a raczej ich pozostałości. I okopy. Bardzo malowniczo zarośnięte jagodzinami. Obżarłam się za wsze czasy. Smak jagód jest dla mnie smakiem wakacji. Zawsze na kolonie jeździłam na początku lipca i zawsze żarliśmy jagody po lasach. Teraz poszła fama o jakimś pasożycie i dlatego nikt ich nie zbiera, a dla mnie raj, bo jak pasożyt na mnie spojrzy, to od razu się wyprowadzi. Nie warto, z tego ciała nikt się nie pożywi ;)

W drodze powrotnej zajrzeliśmy do skrzynki Filipsa sprawdzić, czy jest. Była, tylko dobrze zakopana. Wymieniłam geokrety.

Powrót w cuglach, goniła nas burzowa chmura. Nareszcie! Ale po chwili radość zmieniła się w obawę, deszczyk jakiś taki mocniejszy niż zwykle. W końcu zatrzymaliśmy się pod wiaduktem obwodnicy, żeby chwilę przeczekać. I gdy trochę się przejaśniło, Tomi już się wyrywał jechać. A mnie coś tknęło. Z tyłu coś jeszcze szło. Jakby taki wicherek. Wicherek w kilka sekund zamienił się w szkwał. Ale jaki! Nie byłam w stanie się odwrócić, bo dostawałam w twarz ścianą wody. Pod wysokim ciśnieniem. A przypomina, staliśmy pod szerokim wiaduktem. Ale to nic nie dawało, bo woda leciała z wiatrem poziomo. Gdybyśmy ruszyli kilka minut wcześniej, boczny wiatr zepchnąłby nas do rowu. Bałam się, że za chwilę zobaczę fruwającą mućkę. Ale nie.

W końcu wichura ustała i podjęliśmy decyzję, raz się żyje, jedziemy. Może nie będzie poprawin. Krajobraz, jaki mijaliśmy nieco nas przeraził. Masę wyrwanych drzew z korzeniami, leżących na innych drzewach, któe uniknęły tego losu. W Działkach droga zagrodzona przewróconym drzewem. Przed Żyrardowem kupa gałęzi na asfalcie. Za zakrętem znów wywrócone drzewa na asfalcie. W rejonie gęściej zabudowanym nie lepiej. Parę ulic dokumentnie zalało, jechaliśmy jak amfibie niemal na peryskopowej. W parku co najmniej dwa drzewa wywrócone, trochę połamanych gałęzi. Na mieście przy głównej ulicy duże drzewo wywróciło się przy Haberlaku, ale chyba budynek nie ucierpiał. Zaczęłam poważnie martwić się o nasz balkon i drewniany parasol.

W osiedlu obraz nędzy i rozpaczy. Nasz modrzew przeżył, tylko nieco się wykrzywił. Niestety drzewo przy placu zabaw pękło na pół. Tak jak drzewo przed naszym blokiem z drugiej strony. Małe drzewko przy ławce pod blokiem w połowie wyrwane, chyba je zetną. Kilka drzew dalej ponoć wywróciło się na samochody. Oj, kiepsko, kiepsko.

Więcej zdjęć tutaj.


  • DST 8.70km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:33
  • VAVG 15.82km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Grupowy FTF pewnego quizu

Wtorek, 14 lipca 2015 · dodano: 15.07.2015 | Komentarze 1

Właściwie to miałam jechać sama. Wspólnymi siłami rozwiazaliśmy quiz Meteora z Dombim i umówiliśmy się na grupowe podejmowanie we dwoje. Ale okazało się, że czas mamy dopiero wieczorem i ugadaliśmy, że przywiezie dzieciaki. A że w międzyczasie ojciec założyciel zaproponował nawigowanie z Kluską z tyłu, to się z tego zrobił mikroevent w terenie. toteż zabraliśmy hamak. W międzyczasie dziecko zażądało odkurzenia Weehoo, więc zamiast fotelika sobie popedałowało. No owszem, dystans przyzwoitszy.

Na miejscu okazało się, że ja zapomniałam zabrać kordy finału, a Dombie giepsa (a ten w telefonie mu nie działał). No i mieliśmy problem, żeby się znaleźć w tym lesie. W końcu znalazła nas żona Dombiego i dzieciaki, a on nadszedł na samym końcu. Jak już wbiliśmy jego kordy do mojego giepsa w komórce, nareszcie mogliśmy zacząć szukać. Dzieciaki obwąchały chyba każdą brzozę w okolicy, czy miała pniak czy nie, a nas trochę rzucało po wydmach. Ale w końcu znaleźliśmy, początkowo sądząc, że skrzynka zginęła. A ona tylko dobrze się zamaskowała. Kluska dzielnie uczestniczyła w poszukiwaniach, w zasadzie była w pewnym momencie najbliżej z nas wszystkich. Tak jakoś pobiegła we właściwym kierunku. Oczywiście potem szał grzebania w fantach, nawet dziecię w ferworze odezwało się: "dziołnie", co oznaczało słowo żołnierz. No taaak, rodzice demoralizują dziecko pozwalając zabierać sobie plastikowe żołnierzyki i karabiny (to są fanty do skrzynek, ale Klu ma nosa i zawsze je wyciągnie z jakiejś dziury).

Na koniec wspólny piknik przy kawie zbożowej i herbatnikach i wspólne zdjęcie pamiątkowe.

Pożegnaliśmy się i... jak tu zagonić dziecko z powrotem do piątego koła? Ano... nie dało się. Dziecko wolało tańczyć na drodze. I podlewać rośliny piaskiem. I robić lody z piaskowej górki. W związku z czym siedzieliśmy tam jeszcze z godzinę. W końcu podstępem udało się ją zwabić w pobliże rowerów i pod lekkim przymusem zapakować. Dostała picie i jadło i jakoś poszło. Do domu wejście bezproblemowe, po schodach "na foremkę od lodów". :)









  • DST 4.08km
  • Czas 00:14
  • VAVG 17.49km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nieplanowany myk na dworzec po Kluskę

Poniedziałek, 13 lipca 2015 · dodano: 14.07.2015 | Komentarze 0

Babcia myślała, że da radę Kluskę wbić do taksówki, ale Kluska nie chciała się ruszyć z dworcowej ławki, więc wezwała nas na pomoc. W pięć minut byliśmy gotowi i szybko pojechaliśmy na dworzec. Z lekką awanturą ruszyliśmy, po drodze namówiliśmy małą na zabawę foremkami od lodów i dzięki temu dotarliśmy do mieszkania bez krzyku.

  • DST 36.67km
  • Teren 7.50km
  • Czas 02:00
  • VAVG 18.34km/h
  • VMAX 27.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka serwisowa na pół gwizdka

Niedziela, 12 lipca 2015 · dodano: 12.07.2015 | Komentarze 7

Po wczorajszej setce zastrajkowałam i odmówiłam rypania całodziennego. Meteor dla odmiany zaspał, a raczej też miał późny start, potem pojechał po zakupy, wreszcie wrócił i mnie zapędził na wycieczkę. Ja w międzyczasie wypiłam kapuczinko, herbatę, drugą herbatę, trzecią i czwartą w międzyczasie podjadając tym i owym i twórczo wyrabiałam poprawki pracowe na poniedziałek. Wreszcie skończyłam i mogliśmy jechać.

Krótki myk w celu wyjęcia skrzynki z dziupli, co się byłą zaklinowała głęboko w zeszłym roku i jeszcze na dodatek zgubiła czołówkę Tomiego. To znaczy na tej pierwszej wycieczce serwisowej zgubił. Łaziłam na miejscu rozwałki, ale znalazłam tylko puste konserwy. Za to Tomi walczył ze skrzynką narzędziami rozmaitemi, a to kijem trekkingowym regulowanym, a to saperką, a to szczypcami do grilla. Które zresztą mu wpadły do środka i to ja je musiałam wyjmować zagiętym kijkiem. Udało się uratować szczypce, ale skrzynka nadal siedziała na dnie w dziurze poniżej poziomu terenu. Emocje rosły.

Muszę się przyznać, że nie bardzo wierzyłam w meteorowe metody. Za bardzo emocjonalnie do tego podchodził. A może nawet ambicjonalnie. Ja po prostu miałam tajny plan z pętelką z liny i kijkiem. Niestety nie było mi dane wprowadzić go w czyn (a na pewno wyjęłabym szybciej!), bo Tomi wyjął skrzynkę za pomocą saperki. Jednak nie byłam zawiedziona, szczęśliwy Tomi to łaskawy Tomi, który się nie czepia marudzących lavinek. A marudziłam, że skoro wyjęliśmy skrzynkę, to ja chcę jednak wracać do domu dokończyć odpoczywanie i picie wielu herbat. Jakoś nie miałam nastroju na rypanie pod Mszczonów.

No to wróciliśmy przez Radziejowice, gdzie w parku skansenowym ma wystawę mój nauczyciel malartswa z Archu, pan Franciszek Maśluszczak (fotka z nim ukradziona z netu poniżej). Człowiek z antenką, jak go pieszczotliwie i nieoficjalnie nazywaliśmy. Jajć.

Na wysokości Bieganowa przez moment widzieliśmy Pendolino na CMK. I piękne zboże, nie jestem pewna nazwy, łowies jaki? Chyba tak.








  • DST 103.72km
  • Teren 16.50km
  • Czas 06:07
  • VAVG 16.96km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Geocaching multakowy głównie

Sobota, 11 lipca 2015 · dodano: 11.07.2015 | Komentarze 14

aleństwo, druga setka w tym roku. Aż żal pisać, tym bardziej, że się zmęczyłam. Truskawki z jogurtem gruszkowym nieco pomogły, obiad dożarty po deserze również, ale to już nie ta forma co w zeszłym roku. Bywają górki, bywają dołki. No ale nie dla statystyk jeżdżę, co najwyżej oceniam nimi na ile mnie w danym sezonie stać. W tym roku wolę jeździć dystanse rzędu 70km.

Dziś znów wiało, ale sporo jeździliśmy lasami, a jak nie lasami, to ukosem i jakoś dało radę. Najpierw po zaległy kod przy mogile żółnierskiej w lesie, postój w Radziwiłłowie w celu spożytkowania zapasów jadalnych i wreszcie quiz Werrony na dobry początek dnia w Budach Grabskich. Najtrudniej było znaleźć logbook, omal nie rozczłonkowaliśmy pojemnika na same drzazgi, ale w końcu wpadłam na dobry pomysł i znalazłam metodą na machanie. Z quizu do multaka Meteora było już bliżej niż z domu, ale nadal daleeeko. No ale jakoś dopedałowaliśmy do Nieborowa. Tu utknęłam na pierwszym, a raczej trzecim etapie (jechaliśmy od końca), bo za bardzo zajęłam się stoiskiem z minionkami i drewnianymi aniołkami, zamiast szukać szlaków militarnych. Poszłam po podpowiedź do Meteora na ławce i tak mi podpowiedział, że po prostu poszłam szukać jeszcze raz, tyle mi pomógł (co mnie podkusiło pytać). No znalazłam. W najmniej oczywistym miejscu. Reszta etapów poszła w miarę sprawnie, choć nie mogłam uwierzyć w liczbę pocisków i liczyłam je kilka razy z lewa do prawa i z prawa do lewa. A ich było dokładnie tyle samo. Za to finał był o tyle ciekawy, że nie dałam rady wyjąć maskowania, pod którym schował się pojemnik. Tu Meteor mię wspomógł silnym ramieniem i się dogrzebałam. No co za lamer ze mnie. Ale to nie koniec porażek. 

Po drodze trafiła się skrzynka tradycyjna, cmentarz w Karolewie. Pomyliłam kryjówki i znalazłam jaja węża. Dobrze, że chyba już martwe i że mamusi nie było w pobliżu. A skrzynkę i owszem, chyba nawet nie zauważyłam, czy wisiała, jak ją wyjmowałam (wydaje mi się, że nie). Wreszcie kolejny multak Meteora, w Kozłowie Biskupim, który zaczęłam bardzo malowniczo otrzepując się od masy mrówek, które oblazły mnie, gdy wyjmowałam etap pierwszy. No nagle znalazło się na mnie kilkadziesiąt wielkich, czarnych mrów. Na dodatek gryzących. Meteor mnie woła, żebym przyszła z tym pojemnikiem, a ja walczę z tą zarazą. Chyba miały jakieś zebranie w maskowaniu i wylazły właśnie z niego. No bo nie z pojemnika, ten był szczelny. Dalej w etapie drugim pomyliłam się we wpisywaniu kodu i kordy wyszły mi w polu wiele kilometrów dalej. Na szczęście mnie coś tknęło i sprawdzałam tak długo, aż znalazłam błąd. Finał o dziwo poszedł gładko.

Powrót przez moją skrzynkę w Gradowie, gdzie Meteor mógł ja na legalu znaleźć i przy okazji naprawić zatyczkę. I do domu. Mielismy wrócić o 20, ale wyszło z pewnym poślizgiem.

A fotki z lata wrzucam tu.



  • DST 39.01km
  • Teren 11.50km
  • Czas 02:21
  • VAVG 16.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Myk podwieczorny

Piątek, 10 lipca 2015 · dodano: 10.07.2015 | Komentarze 6

Kluska z wujkiem i babcią (o tej porze już chyba jechała Pendolino do Katowic), mnie udało się skończyć do piątej robotę i machnęliśmy się zrobić multaka Dombiego. To jest taka skrzynka, ktorą Meteor planował już z 5 lat, ale mu ciągle coś nie wychodziło z braku czasu. I w końcu sprzedał pomysł koledze, więc w zasadzie wiedział, gdzie jest finał, ale ja nie wiedziałam, poza tym poszczególnych etapów szukaliśmy jak każdy keszer, czyli na chybił trafił. Pomysłowa skrzynka, taka ekologiczna pod wieloma względami ;)

Trochę wiało, ale bez przesady, na miejsce jechaliśmy lasami, trochę nas osłaniały. Po tygodniu upałów nawet wstyd mi było marudzić, że przez moment zrobiło mi się zimno. Po prostu włożyłam kurtkę na odcinku pieszym, a później zdjęłam, gdy rozgrzałam się jazdą. Pod koniec trochę mnie żebra bolały na wysokości krzyża. starość, nie radość.



  • DST 5.83km
  • Czas 00:24
  • VAVG 14.57km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Z Klu i M. na dworzec

Piątek, 10 lipca 2015 · dodano: 10.07.2015 | Komentarze 8

Dziecię tak szarpało za klamkę w drzwiach wejściowych, że musieliśmy wyjść wcześniej. Urwałaby z niecierpliwości. Tak dla odmiany, bo często trzeba ją niemal siłą wyprowadzać za drzwi, by potem sama wyrywała się schodzić po schodach. Nigdy nie pojmę tych jej rytuałów. Tym razem poszło jak po maśle, to lunęło. Jako że i tak szłam na górę po swój rower, to zgarnęłam czerwoną pelerynkę i dzięki temu mocno nie zmokła (podczas mojej nieobecności Meteor schował się z nią pod drzewami). W połowie drogi wyszło słońce i można było się rozebrać. 

Przed dworcem mała stroiła głupie miny, więc tylko jedno zdjęcie, na którym - jakbym moją babcię widziała. Ten sam grymas ust, gdy coś babci nie pasowało. :)

Potem na peronie już per pedes i tańczenie w kółko pod dyktando małej. Jesteśmy straszni. Trzy dorosłe osoby i dziecko. Najzabawniej jest, gdy ona chce stać, a nam każe łapać się za ręce i tańczyć w  koło. No komedia. :)

Powrót bez małej dookoła przez cmentarz, żeby było dłużej i przyjemniej.


  • DST 3.14km
  • Czas 00:11
  • VAVG 17.13km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

No notariusza w sprawach kluskowych

Środa, 8 lipca 2015 · dodano: 09.07.2015 | Komentarze 2

Jazda typowa po mieście. Spinamy rowery i idę za Tomim, który pewnie wchodzi przez drzwi od budynku. Schody jakieś inne, ale za nim idę. Kancelaria adwokacka. Kurczę, miała być notarialna. W końcu mi pingnęło - to nie tu, Tomi, gdzie Ty mnie prowadzisz? Tomi uparcie twierdzi, że idzie za mną. Dooobraaa. No to teraz naprawdę pójdziesz za mną. wyszliśmy i poszliśmy kilkanaście metrów dalej do właściwych drzwi. 
Dokument podpisany, co prawda zapomnieliśmy aktu urodzenia małej, ale już kiedyś papier ten pokazywaliśmy, był zastępca, więc jakoś nam to przyjęli i przypieczątkowali. Następne oświadczenie zimą.

  • DST 5.30km
  • Czas 00:24
  • VAVG 13.25km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Zusu

Poniedziałek, 6 lipca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 4

Nie załatwia się niczego w poniedziałek. Co prawda Zus i fotki budynku na rogu Chopina z Chopina (kiedyś Szopena, naprawdę była tabliczka, ale ktoś świsnął, do tej pory żałuję, że nie ja) zrobione. Budynek grozi zawaleniem i najprawdopodobniej idzie do rozbiórki. Szkoda, bo ładnie zamyka pierzeję ulicy. Na jego miejscu postawią jakąś mieszkaniówkę bez stylu i do widzenia.

A potem mi się pod Dekadą zaciął zamek w testowanym ulocku. Chyba od tego upału (zagrzał się i nie chciał otworzyć). Myślałam, że się skończy na piłowaniu, ale po chwili szarpania się udało. Potem przed Rossmannem już na wszelki wypadek roweru nie zapinałam, tylko postawiłam w kącie, może nikt nie przygarnie. Za to wcześniej całą drogę coś mi się kolebotało o koło. Myślałam, że nóżka zahacza o szprychy (rzeczywiście trochę się ruszała), dokręciłam - nic z tego nadal coś wali o szprychy. Dopiero prawie pod domem odkryłam,że odczepił się odblask na kole i jedną częścią walił o koło od środka. No super.

A w Dekadzie nic nie kupiłam, bo jeansowe dzwony okazały się elastyczne i nie-biodrówki. Niech spadają z podróbkami jeansu.



  • DST 55.75km
  • Czas 03:27
  • VAVG 16.16km/h
  • VMAX 31.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nocny rower wśród pól i łąk

Niedziela, 5 lipca 2015 · dodano: 06.07.2015 | Komentarze 9

Idźta przez zboże, we wsi moskal stoi. Tak oto dotarliśmy na mogiłę wojenną z pierwszej wony, aby zainstalować skrzynkę. Niebawem czeka nas powtórka z rozrywki, bo okazało się, że odpadło wieczko. Droga powrotna przez inny cmenatrz wojenny, by sfocić kod. Przy okazji trafiliśmy geokreta.