Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 49708.51 kilometrów w tym 8354.66 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 5.14km
  • Czas 00:19
  • VAVG 16.23km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

294/365 Do zusu i sklepu

Środa, 10 grudnia 2014 · dodano: 10.12.2014 | Komentarze 0

W zusie kolejka mała, w sklepie o dziwo też. Trochę dóbr wszelakich zakupionych i do domu.

  • DST 46.58km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:35
  • VAVG 18.03km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

293/365 Montaż multaka na Esełce

Niedziela, 7 grudnia 2014 · dodano: 07.12.2014 | Komentarze 6

To już kolejna wycieczka w to miejsce. Na poprzedniej nieco mnie wypizg... wyziębiło, dziś był mniejszy wiatr i cieplej, to nie marudziłam. Trochę mi palce zaczynały marznąć, ale je rozchodziłam na miejscu. Montaż finału, jednego etapu pośredniego i kolejne szukanie mobilniaka, którego Brym z Azymutem tak dobzre ukryli, że poprzednim razem nie znaleźliśmy. Kazałam Meteorowi poszukać telefonu do nich i po krótkich konsultacjach stwierdziliśmy, że skrzynka jednak jest. Szukaliśmy w tym miejscu, ale nie dość dokładnie.
Mała rozwałka na kawę i kanapki na tymczasowo ułożonych starych oponach. Może kiedyś użyjemy je jako element keszomaskujący.

Powrót nieco inną trasą niż poprzednio, przez Międzyborów.



  • DST 6.01km
  • Teren 0.10km
  • Czas 00:22
  • VAVG 16.39km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

292/365 Po baterię do patio color

Sobota, 6 grudnia 2014 · dodano: 06.12.2014 | Komentarze 3

No to sobie pojechałam, najpierw przez Bielnik, żeby było ciekawiej a powrót przez parkingową, żeby było dłużej. Zakupy: bakteria dokuchenna sztuk 1, farba w spreju beżowa sztuk 1, nakładka do wc dla Kluski z Kubusiem Puchatkiem sztuk 1. Na dworze mokre paskudztwo, ale do wytrzymania, bo prawie nie wiało.

  • DST 2.81km
  • Czas 00:10
  • VAVG 16.86km/h
  • VMAX 20.50km/h
  • Kalorie 58kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

291/365 Miało być po Dęblinie

Sobota, 29 listopada 2014 · dodano: 29.11.2014 | Komentarze 2

To niesamowite, że dzień wcześniej Meteor uzgadniał z wErroną transport rowerow, a mnie powiedział dopiero z samego rana. Chyba liczył na to, że odmówię i nie pojadę. No i co jeszcze, ostatnio w Dęblinie cmentarz przegapiliśmy i chciałam go obejrzeć. A teraz najlepsza pora. I skrzynki z lokomotywowni trza było wynieść. Choć czułam, że daleko to ja nie zajadę. 

W drodze do Dęblina marzły mi stopy. Słabo. Ale co tam, zacznę łazić, to się rozgrzeją. Na krótkim postoju przy drewnianym kościółku w Dobieszynie miałam mały kryzys temperaturowy. Za zimno!  W lokomotywowni w Dęblinie natknęliśmy się na właściciela, który dzięki Werronie pozwolił nam "pozwiedzać". Teren jakby ciut uporządkowany, wagon zniknął, krzaki częściowo wycięto, przed budynkiem deski i podkłady. Ciekawe czy remont? Niestety podczas zwiedzania palce od nóg zamarzły mi na kość. Najpierw przestałam je czuć, a potem przeciwnie, zaczęłam. Bardzo boleśnie. Przytupywanie nie pomagało. Werrona wymyśliła, że sobie ogrzeję stopy na przednim siedzeniu kierowcy, a Meteor dodał łapkę samogrzewkę chemiczną. Fajnie grzała, ale krótko niestety. Jednak wszystko razem przywróciło mi czucie w palcach. 

Jednak wszystko wskazywało na to, że jazda w mrozie w moich wykonaniu raczej nie wchodzi w grę, poza tym robiło się późno. Po naradzie wojennej ustaliliśmy, że jedziemy na cmentarz i do bramy lubelskiej samochodem. I most kolejowy na Wiśle z torami na Radom. Na cmentarzu fortecznym spędziliśmy dużo czasu. Raz, że przedzieraliśmy się przez krzaki, dwa że było tam sporo otwartych grobów i świeciliśmy latarkami do środka, trzy że Werrona przypadkiem znalazła zarchiwizowaną skrzynkę geocache. Postanowiliśmy ją ukryć ponownie, ale w mniej kontrowersyjnym miejscu. W jednym z grobowców (pustym) znaleźliśmy jaskinię szatanisztów.

Kolejnym punktem wycieczki był pomnik i brama lubelska. Werronie udało się przecisnąć przez szparę w płocie, Meteorowi też, a ja... utknęłam w puchówce. Bałam się ją porwać. I tak już miałam dziurę w spodniach. Więc poszłam się przejść nad Wisłę. Ale tam stali jacyś ludzie więc wróciłam. Poszliśmy nad Wisłę w trójkę. Dziwni ludzie okazali się młodzieżą na trekkingu, palącą sobie ognisko. 

Kolejnym punktem wycieczki okazał się Lidl i przystanek na croissanty. A potem... musieliśmy wracać do domu, bo już była prawie 14ta. I tak Werrona trochę się spóźniła do domu, przez co w biegu kupowała tort dla syna, a ja przy okazji szarlotkę, bo wyglądała smakowicie i małosłodko. Zaiste była w sam raz. :)

No i sobie nie pojeździliśmy na rowerach, zwłaszcza Werrona, która nie przejechała nawet jednego metra.


  • DST 7.64km
  • Teren 2.00km
  • Czas 00:31
  • VAVG 14.79km/h
  • VMAX 21.90km/h
  • Temperatura 3.0°C
  • Kalorie 158kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

290/365 Fioletowy kwiatek z żółtym środkiem

Środa, 26 listopada 2014 · dodano: 26.11.2014 | Komentarze 2

Wycieczka do krzyża na krzyżówce z Kluską. Popełniłam błąd zabierając kubełek i łopatkę. A tu nie było w czym kopać. Głupia ja, trzeba było zabrać kilka piłek. No trudno, za gapowe się płaci, trochę było awantur na starcie. Na chwilę cisza, bo Kluska znalazła kijek, później abarot, bo znalazła kubełek w mojej sakwie. Ale w końcu wpadłam na pomysł, by pokazać jej sztuczne kwiatki na płotku wokół krzyża. To był strzał w dziesiątkę. Jak tylko oczywiście udało mi się małą wyciągnąć z rowu. Jar trzeba zaliczyć, nawet płytki. Biegając po lesie Kluska znalazła dwa grzybki (psiary, ale na bezrybiu i grzyb ryba) oraz nieduże płaskie podwyższenie terenu. Tomi stwierdził, że to może być jakaś zapomniana mogiła. Znalazłam obok doniczkę, słoiki... moim zdaniem ktoś wysypał śmieci i zasypał je ziemią. Bez porządnego szpadla i badań archeologicznych nie dojdziemy, kto z nas ma rację.

Wracając do sztucznych kwiatów jako pierwsze przykuły uwagę Kluski czerwone z żółtymi środkami. Takie plastikowe gerbery. Później odkryła żółtą... e.... no takie żółte puchate coś. A zaraz obok fioletowego kwiatka z żółtym środkiem. To dopiero był szał. Dotykało się żółteg środka, wybiegało przed krzyż i podskakiwało. Ja też musiałam skakać. Tomi, jak do nas doszedł, tym bardziej. Jeszcze mała przy okazji zbiegała z górki i wbiegała na górkę, albo zbiegała, robiła pół kółka po drodze i znów wbiegała. Tomi w międzyczasie przypomniał nam o reperze. Pokazałam go Klusce i teraz było jeszcze bieganie do reperu i plątanie się w jeżynach.

I dobrze, dziecię się choć rozgrzało. Bo oczywiście Kluska nie chciała włożyć rękawiczek. W drodze do lasu jeszcze jechała w czapce, w lesie ją zdjęła i nie dała sobie założyć podczas pakowania na rower (przekupiliśmy ją jak zwykle rozwodnionym sokiem z marchwi). Latała w cienkim kominku. Zimno mi się robiło, jak na nią patrzyłam, a ta nic. Eskapebol mały. 

















  • DST 1.42km
  • Czas 00:05
  • VAVG 17.04km/h
  • VMAX 20.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

289/365 Do Kauflandu

Wtorek, 25 listopada 2014 · dodano: 25.11.2014 | Komentarze 11

Po różne dobra. Z jedzenia tylko banany, serek pleśniowy (wrócił mój ulubiony, co go przestali zamawiać!) i się rzuciłam na mleko sojowe  z wanilią. Tak naprawdę pojechałam po żarówkę, bo się przepaliła. :)


  • DST 34.56km
  • Teren 9.00km
  • Czas 02:02
  • VAVG 17.00km/h
  • VMAX 25.50km/h
  • Kalorie 713kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

288/365 Cyklogrobbing liściopadowy

Sobota, 22 listopada 2014 · dodano: 22.11.2014 | Komentarze 3

Ostatnio mniej jeżdżę, to i nawety krótkie dystanse dają w kość. A może to jednak temperatura? Kiedys przy takiej przestawałam jeździć, bo mi na trasie zamrzały palce od stóp i dłoni. Teraz mam lepsze rękawiczki, ale nadal marznę, gdy się często zatrzymuję. A dziś były trzy postoje cmentarne. Po ostatnim wróciłam do domu, a Tomi pojechał do dalszych skrzynek. Rozgrzałam się dopiero pod Sokulami w drodze powrotnej. Nawet przez moment zrobiło mi się za ciepło i zrobiłam mały postój na herbatę pod krzyżem na krzyżówce. I przy okazji sprawdziłam, co tam ze skrzynką. Ups, zniknął worek, a ja nie miałam nowego na wymianę. Trzeba będzie w wolnej chwili podjechać, bo chwilowo skrzynka jest w strunówce.




  • DST 43.26km
  • Teren 3.50km
  • Czas 02:31
  • VAVG 17.19km/h
  • VMAX 35.20km/h
  • Kalorie 892kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

287/365 Zimno do pioruna!

Niedziela, 16 listopada 2014 · dodano: 17.11.2014 | Komentarze 2

Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że nie może być aż tak zimno. Założyłam polar na t-short, na to kurtkę od wiatru i myślałam, że wystarczy. Pierwsze kilka km wystarczyło. Potem zmarzłam i jadąc pod wiatr nie mogłam się rozgrzać. Nie byłam w stanie szybko jechać, a tylko tak umiem się ocieplić od środka. Chyba że jest podjazd, ale tu nie było podjazdu. Miało być krótkie 30km, wyszło dłużej i na dodatek ponad połowa trasy nie w tę stronę co trzeba. A tu dziecko miało przyjechać... i co? I zastało pusty dom. Trochę miałam o to żal do Tomiego, trzeba było wracać lasem i odłożyć zakopanie ammoboxa do lepszej pogody. No nic. Co się stało, to się nie odstanie.
Takie tam pobieżne serwisy skrzynek po drodze i grzybek. Kapelusz miał ze dwa centymetry średnicy.











  • DST 2.55km
  • Czas 00:09
  • VAVG 17.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

286/365 Nad pięknym mokrym Dunajem - epilog

Środa, 12 listopada 2014 · dodano: 17.11.2014 | Komentarze 0

Mieliśmy być wyrzuceni na drodze przy Radziejowicach, ale kierowca zrobił nam niespodziankę i podwiózł nas do samego Żyrardowa, tylko od południa. Dlatego taki mały dystans, bo trzeba było tylko przez miasto do domu przejechać.

  • DST 70.71km
  • Czas 04:50
  • VAVG 14.63km/h
  • VMAX 45.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

285/365 Nad pięknym mokrym Dunajem dzień 4

Wtorek, 11 listopada 2014 · dodano: 17.11.2014 | Komentarze 2

Jak Tomi wymyśli drogę na skróty, to na bank będzie dookoła. Nawet już się przyzwyczaiłam i protestuję tylko pro forma. Wiem, że i tak będziemy jechać kilka godzin dłużej niż reszta (bo skróty Tomiego są bardzo fotogeniczne), będę upiornie zmęczona (skróty Tomiego przez góry zazwyczaj mają więcej podjazdów) i w zasadzie nie będę się mogła doczekać kolejnej wycieczki w podobne rejony. To przez wrodzony masochizm, bez którego nie da się z tym człowiekiem wytrzymać ;*

Toteż oczywiście już w połowie dnia byłam totalnie wypluta i trzęsły mi się nogi ze zmęczenia (na szczęście jeden dłuższy postój z kotem spowodował, że niepokojące objawy ustały i mogłam wolno toczyć się dalej). Skrót prowadził po słowackiej stronie Dunaju, skąd były bardzo ładne widoki na góry, gdzie toczyła się pustawa linia kolejowa i były genialne widoki z plaży na rzekę. Koniecznie musieliśmy się choć na chwilę rozwalić na piaszczysto-żwirkowej plaży. Zresztą mamy z niej kilka muszelek. Drugi postój był planowany, na moście kolejowej położonym na granicy słowacko-węgierskiej. Most przebiega nie nad Dunajem, ale nad jego całkiem solidnym dopływem (rzeczka podobna do naszej Bzury). Mieliśmy kupę szczęścia, bo przez cały poranek nie minął nas ani jeden ciapąg, a mostem przejechały dwa, jeden pasażerski, a drugi towarowy. Na most trafiliśmy wertepiastą gruntówą mijając panią na rowerze, która na polskosłowackie pytanie Tomiego odpowiedziała po węgiersku. Ot takie przygraniczne przygody.

A potem skończyła się sielanka i wjechaliśmy pod górę. Z początku łagodnie, bo na trasie kolejki wąskotorowej, więc jechało się bezboleśnie. Tym lepiej, że okolica była zalesiona i przestaliśmy rypać pod wschodni wiatr, który na poprzednim odcinku trochę nas przystopował prędkościowo. Na trasie spotkaliśmy kamieniołom, mostek i źródełko. Po kilku kilometrach kolejka zakończyła się zaoranym polem i wiatką, trza było z miejscowości zjechać do małej doliny i znów polecieć pod górę. Tym razem ostrzej, miejscami musiałam rower pchać. To właśnie po tym odcinku odbył się postój z kotem, z którym podzieliłam się kabanosem. Tak, kabanosy tego dnia mnie ratowały (w zasadzie dnia poprzedniego również, o czym chyba zapomniałam wspomnieć w relacji). Kolejny podjazd, kolejny zjazd (tym razem szybki i przyjemny, ale trochę mnie to martwiło zważywszy na trasę główną, do której niebawem mieliśmy dobić - każdy metr w dól oznaczał tyle samo w górę).

W końcu dobiliśmy do głównej trasy ucieszeni, że jeszcze jasno i pojechaliśmy zamkniętym dla ruchu samochodowego odcinkiem górskim. Spodziewaliśmy się asfaltu tak jak dzień wcześniej. Niestety asfalt szybko się skończył i zastąpiła go kamienista błotnobreja. Pod górę dużo nie straciliśmy, wszak podjazd zawsze jest wolniejszy. Najwięcej straciliśmy na zjeździe, kamulce i błoto po zrywkach było tak duże, że rzadko przekraczaliśmy prędkość 10km/h. Cieszyłam się, jak jechałam 15, bo to oznaczało "szybciej". Wreszcie wertep się skończył, zaczęła się szosa główna ale i ostatni podjazd solidny. A tu 20 minut do zbiórki. Wiedzieliśmy, że się spóźnimy, ale liczyliśmy sporo nadrobić na ostatnim zjeździe. Ten kawałek podprowadziłam rower, więc znów utracone cenne minuty światła słonecznego. Zmierzchać zaczęło się na zjeździe i czułam, że może zdążymy przed zmrokiem i spóźnimy się góra pół godziny. Ale po drodze okazało się, że remontowane są dwa mosty na strumieniach. To znaczy zamiast mostów są dwie błotne przeprawy dla koparek. Jeden raz przeprawiłam się sama, drugą pomógł mi Tomi. Straciliśmy jednak trochę czasu i w efekcie na miejsce przyjechaliśmy prawie godzinę później niż trzeba. Ale bardzo na nas nie czekali, w końcu trochę czasu zajęło pakowanie klamotów do busa.