Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48819.95 kilometrów w tym 8106.56 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dalsze wycieczki po klopoty

Dystans całkowity:26474.77 km (w terenie 5193.78 km; 19.62%)
Czas w ruchu:1700:09
Średnia prędkość:15.57 km/h
Maksymalna prędkość:41.70 km/h
Suma kalorii:56985 kcal
Liczba aktywności:613
Średnio na aktywność:43.19 km i 2h 46m
Więcej statystyk
  • DST 42.05km
  • Teren 0.50km
  • Czas 02:19
  • VAVG 18.15km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Szymanowa po raz drugi

Wtorek, 12 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 8

Jeszcze raz po choleryczną skrzynkę Werrony, co jej żeśmy nie mogli podjąć (finału) z powodu tłumów w pobliżu. Dziś cmentarz bardziej bezludny, jakiś pan się kręcił, ale dużo dalej.
Powrót podobnie, przez kapliczkokrzyż pod modrzewiem, jedno z niewielu przyjemnych miejsc rozwałkowych w okolicy. A potem nawrót na Baranów i mały skok w bok na tamtejszy cmentarz, który wypatrzyłam na alianckich mapach z drugiej wojny. Zatem pewno są stare groby. Starych grobów mało, nowe zastępują je znakomicie, bo cmentarz mały i ciasny. Ale kilka się zachowało, nawet niektóre mają nowe tabliczki. Wiele starszych nie miało nic prócz krzyża, skoro nie mogłam datować, to odpuściłam. Biedny Tomi stał pod płotem i się nudził, bo on lubi ostatnio tylko mogiły z żołnierzami.
Najstarszy grób, jaki znalazłam, był z 1918roku, ale może jest ich więcej, tylko nie są opisane, albo są nieczytelne. Grób pana Puchały jest raczej z 1918, na dole odcyfrowałam ósemkę, jest też grób Jana pod płotem. To sa groby najczęściej dość młody ludzi, może cywile, którzy zmarli pod koniec wojny. Jest też trochę grobów z lat 30, ale pomniki już współczesne, grobowce rodzinne.


  • DST 61.75km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 16.11km/h
  • VMAX 32.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Radioaktywna wycieczka

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 1

Chyba nas trochę napromieniowało, ale niegroźnie, bo się nam zabarwiła fiolka na różowo ze skrzynki. Ale ona tam leżała dwa tygodnie, inaczej byśmy pewnie mieli chorobę popromienną. Swoją drogą ciekawe, co tam promieniuje. Skrzynka, kamienie, mur, piwnica Werrony? Śledztwo trwa. :)
Wycieczka pod patronatem świętej biedronki dwukropki, którą spotkałam po drodze. A potem to już normalnie, pokrzywy, krzaki, mostek kolejowy (nieczynny), kościół, klasztor, cmentarz i wylegiwanie pod kapliczką. Niestety większość trasy mordewindem, czasem bocznym, przez co nieco się zmęczyłam. Wreszcie dojechaliśmy też do rastakapliczki, która jednak podczas budowy zmieniła swe położenie na mniej malownicze, i w ogóle żal i stos beretów.





















  • DST 91.38km
  • Teren 18.50km
  • Czas 05:25
  • VAVG 16.87km/h
  • VMAX 36.20km/h
  • Kalorie 1891kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pora na kanapiora

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 26.04.2015 | Komentarze 15

Jak do tej pory najdłuższa wycieczka w tym roku. Zapowiadała się na krótszą, ale na początku jechaliśmy dookoła po parę keszy i jeszcze przed Kampinosem przebiliśmy 30km. A potem jeszcze długo zwiedzaliśmy bagna i wydmy, kadry atakowały przede wszystkim na tych pierwszych. Musiały nadrobić brak komarów. W wodzie natrafiłam nawet na pewne żyjątka udające patyczki. Co to?

Wpierw jednak odwiedziliśmy opuszczone gospodarstwo za torami linii sochaczewskiej, na ogrodowym ganku spożyliśmy pierwsze w tym dniu kanapiory, ale wcześniej zjadłam bułkę z jabłkiem. Jazda na dłuższe dystanse powoduje, że człowiek ma spore wydatki kaloryczne, zwłaszcza jak jest ciepło, więc na każdym postoju musieliśmy dożerać, co Tomi miał w sakwach. Kanapiory były z dżemorem lub serem. Dżemo r zdaje się brzoskwiniowy, żółty w każdym razie. Tu też znaleźliśmy świeżego kesza, ale byliśmy drudzy przy skrzynce. Ubiegła nas samochodowa ekipa Dombiego z synami i Werroną. Żeby złapać FTFa, chyba musielibyśmy wstaćo szóstej. Noł łej!

Po opuszczeniu gospodarstwa dowlekliśmy się do kościółka w Kampinosie i dalej do Granicy. Tu zostawiłam mobilniaka, który mi zalegał na biurku. I w las. Kwietniowe bagna są piękne, soczysta zieleń, woda, która jeszcze nie zaczęła pachnieć zgnilizną i wszędzie węże, które wpadają pod koła. A przynajmniej próbują. znaleźliśmy też reper (na trasie nieistniejącej kolejki wąskotorowej plus podkład kolejowy, plus obrośnięty mchem inny słupek geodezyjny) i parę wysiedlonych wsi, a raczej ich resztek w postaci piwnic i fundamentów. Lepiej zachowane piwnice zamieniono w hotele dla gacusiów i nie można do nich wejść.

Robiło się coraz cieplej i nawet pobyt nad kanałem Łasicą nas nie ochłodził. A mogłam włożyć sandałki!

Na odchodnym udało się jeszcze sfocić bocianka na słupie i pognaliśmy krótszą trasą do domu.  W rejonie 60 kilometra miałam mały kryzys, ale jak to kryzys, szybko minął i 10km dalej jechałam w miarę normalnie, choć pod wiatr, któremu się pomyliło, że miał zelżeć, a w zamian nas zelżył. 

Dotarłam do domu tak wygłodzona, że zamiast się kąpac zabrałam do kieszeni portfel i pognałam do wietnamskiego baru po michę ryżu. Bar zmienił nazwę z Sajgon  na Lili. Wzrusz, mój pierwszy, mangowy nick w internetach, który z czasem zmieniłam na bardziej rozpoznawalny. Za często byłam mylona z różnymi Lilithami, które z azjatyckim imieniem Lili nie mają wiele wspólnego (naprawdę takie imię istnieje). Poza tym obsługiwał mnie chyba syn (lub inny krewny) właściciela ze swoim synkiem, który gadał pół na pół po polsku i po wietnamsku. Azjatyckie języki zawierają bardzo mało spółgłosek, za to mają milion rodzajów samogłosek, więc jestem świadoma, że pewnie połowy nie usłyszałam. Ale mowa wietnamskiego chłopca bardzo mi przypominała język Kluski. Ona też rzadko używa spółgłosek ;)

Wszystkie zdjęcia w  albumie wiosennym pod odpowiednią datą.
Film z wycieczki:





















































  • DST 29.36km
  • Teren 2.00km
  • Czas 01:48
  • VAVG 16.31km/h
  • VMAX 28.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Świąteczna przejażdżka

Niedziela, 5 kwietnia 2015 · dodano: 05.04.2015 | Komentarze 3

Mały spontan z okazji lokalnej poprawy pogody, może się uda wepchnąć między chmury z deszczem i śniegiem. Prawie się udało. Pod nową skrzynką Werrony zahaczyła nas chmura deszczowa, a gdy jechaliśmy do mojej skrzynki pod Babskim Borkiem, zahaczyła nas chmura z zamarzającym śniegiem. Już kiedyś nas coś podobnego spotkało, jak jechaliśmy na Powitanie Wiosny w marcu i nie dotarliśmy przez to. Tym razem miałam pelerynkę rowerową, której zakładanie zostawiło mnie kilkaset metrów za Meteorem, ale za to w ludzkich warunkach patrząc się w ziemię i narzekając na za długi nos (igły lodowych drobinek uderzały mnie w sam czubek) dotarłam do przystanku autobusowego za wiaduktem nad A2, gdzie przeczekałam ostatnią minutę deszczu. A potem Meteor poczęstował mnie ciepłą herbatą (radość z tego, że jednak go nie zgubiłam była większa niż wściekłość, że się dałam namówić na tę wycieczkę) i pomógł zdjąć pelerynkę przez nauszniki.

Na miejsce dotarliśmy w pięknym słońcu, zabrałam ze skrzynki mobilniaka (a Meteor 2 krety) i szybko wróciliśmy do domu (tu już było z wiatrem), w ostatniej chwili weszliśmy do domu (po drodze szukaliśmy jeszcze jednej skrzynki na naszym osiedlu), akurat zagotował się żurek, a na dworze spadł śnieg. :)




  • DST 25.02km
  • Teren 9.00km
  • Czas 01:39
  • VAVG 15.16km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Piknik pod zawilcem

Sobota, 4 kwietnia 2015 · dodano: 04.04.2015 | Komentarze 4

Z okazji lokalnego ocieplenia i poprawy pogody wyskoczyliśmy z Meteorem na poszukiwania kolejnych śladów Pana Wiosny. Oczywiście nad Pisię Gągolinę, jego stałą bazę. Tu wszystko się zaczyna. I rzeczywiscie, choć czosnek jeszcze nie ma nawet pąków, w okolicy roiło się od różnych kwitnących roślinek, których nazwy poda u siebie M., ja tylko Zawilca Gajowego spamiętałam, który rósł przy bucie na jednej z rozwałek. W sumie rozwałek było trzy, jedna większa przy mostku, druga nieco dalej w lesie, ale nadal nad Pisią - przy pomniku Tymoteusza Tatara (przy okazji mały serwis skrzynki Wallsona), wreszcie trzecia, w innej części lasu, przy cmk była o tyle nietypowa, że bez kwiatków, ale za to z przelotnymi opadami śniegu, które zresztą szybko się skończyły, bo w drodze powrotnej przez Międzyboró wyjechaliśmy z chmury opadowej i wjechaliśmy w piękną plamą słońca.

Z nowinek, jeden peron w Międzyborowie gotowy, no szaleństwo, ponad rok to trwało. Teraz kolejny rok przebudowy starego na peron nr 2. Ciekawe ile ludzi wpadnie pod pociąg... meh.

Wszystkie fotki w albumie wiosennym od daty 4.04. Ojej, już 4 kwietnia? Pojutrze moje urodziny. W Śmigus-Dyngus chyba jeszcze nie miałam, a w każdym razie nie pamiętam :)



  • DST 39.09km
  • Teren 13.50km
  • Czas 02:29
  • VAVG 15.74km/h
  • VMAX 27.00km/h
  • Temperatura 12.0°C
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Żaby

Niedziela, 29 marca 2015 · dodano: 29.03.2015 | Komentarze 20

Prognozy pomyślne, zatem najwyższa pora zasadzić skrzynkę przy reperze wodowskazowym nad Suchą, który odkryłam na ostatniej wycieczce w te strony (wracajac z Borzymówki). Jakież było moje zdziwienie, gdy czarnoubrany rowerzysta nadjeżdżający z naprzeciwka w rejonie wiaduktu nad A2, okazał się być Werroną we własnej osobie. Ale niespodzianka. Werrona jest rannym ptaszkiem i naprawdę niełatwo ją spotkać po 11 na trasie, chyba że akurat wraca do domu i przypadkiem wcelowałam w jej trasę. Trochę poplotkowałyśmy, trochę się Werrona oburzyła, że jak to tak zakładac innemu keszerowi skrzynkę pod domem, tym bardziej że ona właśnie z okolic wraca i nie będzie mogła pojechać zaraz po publikacji, i w ogóle. No trudno, chyba czas założyć jakąś skrzynkę w pobliżu domu Werrony ;)

Werrona opowiedziała mi, że za Miedniewicami, na jednym z wariantów trasy, którą miałam jechać do kesza Meteora, śpiewają żaby. No może nie śpiewają, nucą serenady miłosne. Werrona weszła specjalnie w bagno, by te cuda usłyszeć i zobaczyć efekty serenad. Ja poprzestałam na słuchaniu, rzeczywiście wrażenie nieziemskie. W tym roku niskie opady, to bagno nawet dostępne w kaloszach. W innym obuwiu trzeba się przygotować na mokro po kostki. Inny wariant drogi przewidywał jazdę aż pod Skierniewice Rawkę, ale ponieważ wiał silny wiatr od południa, nawet w lesie, wolałam skrócić sobie drogę. A że żaby były po drodze... 

Przed żabami odkryłam, że kapliczka pod lasem jakby zniknęła, ale tuż wcześniej ktoś ją odtworzył jako coś wolno stojącego, piękne, z drewnianego konaru postument, a na tym drewniany obraz. I jeszcze obok piękne jałowce, w sam raz na skrzynkę słoikową. Chyba coś założę w tym miejscu. :) 

Za żabami zrobiłam sobie krótki popas pod kapliczką na rozstaju dróg i tam właśnie pomyliły mi się kierunki i pojechałam na zachód, zamiast na południe. Dziwne to skrzyżowanie. Na szczęście szybko się połapałam, że słońce świeci nie z tej strony co trzeba i potem już bez problemu trafiłam do Jesionki. Przy stacji rozpierducha była, bo robili rowy odwadniające perony, ale da się podjechać pod cmentarz. Skrzynka znaleziona szybko, choć było ją widać dopiero z bardzo bliska. 

Wracać miałam przez Sokule, ale w ostatniej chwili zmieniłam zdanie i poleciałam przez las zobaczyć, jak się ma trasa wzdłuż torów. Ma się wertepiasto, ale bezbłotnie, co czyni ją wolną, ale przejezdną. Toteż żółwim tempem, ale za to inaczej, dojechałam do domu.

Dobrze, że robię zdjęcia podczas wycieczki, zupełnie zapomniałam o nowej atrakcji turystycznej okolicy. W podżyrardowskim lesie powstał zbiornik przeciwpożarowy na bodaj Suchej (a może to jest suchszy dopływ Suchej, naprawdę przestaje się łapać w tutejszych ciekach), z punktem widokowym na ciecz. Tuż obok jest bobrza tama, w ogóle gdzie nie pojadę, tam jakieś obiekty melioracyjne, może ten zbiornik to też ich sprawka?

Reszta fotek tu, od zdjęcia z dzisiejszą datą.



  • DST 39.71km
  • Teren 7.50km
  • Czas 02:40
  • VAVG 14.89km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Myk do Makowa i na przecięcie 52/20

Sobota, 28 marca 2015 · dodano: 28.03.2015 | Komentarze 5

Dnia poprzedniego wpadłam na pomysł zgarnięcia kilku skrzynek w Makowie za Skierniewicami i podjechania do pobliskiego przecięcia południka z równoleżnikiem. Ale że daleko i że pogoda zapowiadała się siąpiąca, postanowiłam skrócić sobie drogę pociągiem i podjechać do Skierniewic Kolejami Mazowieckimi. Tu przechytrzyłam kolejarzy, bo od razu poszłam na peron drugi i tylko patrzyłam, jak ludzie się śpieszą z jedynki, żeby zdążyć przed przyjazdem pociągu. Ostatnio coś mieszają. W sumie wyszło, że mogłam nie kupowac biletu, w obie strony nie trafiłam na konduktora.

Z chmurą deszczową minęłam się w Radziwiłłowie. Miałam się minąć już rowerowo, ale zaspałam na ciapąg o 11, w efekcie jechałam bardzo późno, o 14. Ale o dziwo zdążyłam wrócić do Skierniewic przed zmrokiem. Pewnie dlatego, że zamiast planowo pojechać dookoła do Makowa, jakoś mi się pomyliło i skręciłam w szosę przecinającą Zwierzyniec. Las miły, ale samochody lubią tu pruć. Na szczęście sobota i nie było ich za wiele. Do Makowa dojechałam akurat na końcówkę mszy pogrzebowej, rozwaliłam się pod kościołem na ławce, by przeczekać, aż dzwon skończy dudnić. W końcu odważyłam się pójść po skrzynkę, ale Dombie miał rację, nic tam już nie ma. Potem myk do kapliczki św. Rocha, do której miałam dojechać jako pierwszej, ale nie wyszło. Do kapliczki prócz jezdni prowadzi ciekawa droga dla rowerów, dwukierunkowa, po jednej stronie jezdni. Wąska. Tia. No ale dobre i to. Skrzynka znaleziona po dłuższej chwili, ale wiało i zimno, więc pognałam z powrotem, w kierunku cmentarza, licząc że uroczystości pogrzebowe przy grobie już się zakończyły. I rzeczywiście.

Kwatera wojenna z 1939 była w najdalszym rogu cmentarza, podzielonego sprytnie na pół (chyba grzebią ludzi na starych drogach komunikacyjnych i do mogiły trzeba wchodzić osobną bramą, od głównej się nie da, trochę sobie pospacerowałam). Piękny orzełek dla Wariaga :)

Tu zmarzły mi dłonie i dalsza wycieczka stała pod znakiem zapytania, ale przypomniało mi się, że w jednej z sakw ostały mi się chyba zimowe rękawiczki z jednym palcem. Uratowani! No to pojechałam dalej, głównie na północ, głównie afaltem. Raz tylko sobie skróciłam drogę gruntówą, bo zauważyłam, że od niej odbija droga na jakiś cmentarz. Ale był nowy, nie znalazłam młodszego grobu niż 2003. To pojechałm dalej, aż dobiłam do szosy poprzecznej i skręciłam na zachód. Jeny, jak tam jeżdżą, no wariaci zupełni. Na szczęście do pzrejechania miałam z kilometr, więc z ulgą wjechałam w piaszczystą drogę prowadzącą niemal pod kesza. Gieps mi pływał, więc idealnych kordów nie udało mi się złapać, ale skrzynka od razu wpadła mi w ręce. Stary dobry zakopek na odludziu ;)

Postanowiłam nie wracać szosą dla szaleńców, ale podjechać na południe do skośnej drogi prowadzącej skrótem do Skierniewic. Na mapniku wydawała się utwardzona. Jakież było moje zdziwienie, że okazała się leśnym zapiaszczonym duktem? Ojoj. No trudno, za daleko, by wracać, jedziemy, może za lasem się zrobi lepsza. A i owszem, była mniej z piachem, ale nadal gruntowa do najbliższej wsi (w sumie mały podjazd z rejonu 1,5km okazał się 5,5 km). Jak już wbiłam się w asfalt, w Skierniewicach znalazłam się momentalnie. Kusiło, by zajrzeć do parku, który wygląda na oddany do użytku, ale nie wiedziałam, kiedy mam pociąg i postanowiłam najpierw zajrzeć na dworzec. A tu odjazd do Żyrardowa za 10 minut. Ale mi się poszczęściło. 

Jak wróciłam, czekał mnie Tomi, który ze swojej wycieczki wrócił wcześniej (bo i wcześniej wyjechał), z pysznym spaghetti. <3



  • DST 71.80km
  • Teren 12.30km
  • Czas 04:26
  • VAVG 16.20km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka pod patronatem grodziska mazowieckiego

Sobota, 21 marca 2015 · dodano: 22.03.2015 | Komentarze 11

... w województwie łódzkim. Sprawa nad wyraz skomplikowana, bo grodzisko jest wczesnośredniowieczne, geograficznie jak najbardziej na Mazowszu, ale po ostatnim nowym podziale na województwa i wydzieleniu sporego obszaru okołołódzkiego, obecnie znajduje się w innym województwie niż mazowieckie i to utrudnia opisywanie jego lokalizacji. Dużo ludzi myśli, że województwo mazowieckie dokładnie pokrywa granicami Mazowsze, a nie jest to prawdą. Ale od początku.

Żeby nie marnować słonecznego poranka na babranie się po lesie myknęliśmy główną szosą na Skierniewice do Puszczy Mariańskiej. A tu niespodzianka, na ogół pusty plac przed kościołem zajęty był przez dziecięce zajęcia plastyczne pod dowództwem jakiegoś młodego człowieka. Przy okazji poznaliśmy też nowego proboszcza i uaktualniliśmy swoją wiedzę odnośnie "szmat Sobieskiego" które podarował był kiedyś Mariawitom. Wiemy tyle, że niemal na bank były to tureckie derki, kładzione pod siodło na koniach (zwane czaprakami) oraz że są obecnie w renowacji, czyli nieprędko je będzie można oglądać. Ale jak już wrócą, trzeba się koniecznie upomnieć. Szmaty owe z wyglądu przypominają piękne dywany i warto je obejrzeć, jeśli ma się okazję. Gugle podpowiadają, że posiada je np. muzeum regionalne w Tomaszowie Lubelskim. Zatem pierwszy postój na kanapki i herbatę okazał się więcej niż pomocny w rozwiązaniu wątpliwości, bo co do "skarbów" tutejszych zakonników krążyło sporo opowieści i nie wiedzieliśmy, które są prawdziwe.

Drugi postój odbył się przy dworze w Lisowoli. Wjazd zastawiony był ekipą okołokoparkową z sąsiedniej posesji, więc nie chcąc się narzucać weszliśmy od głównej drogi. Tutaj już byliśmy, więc tylko pobieżna ocena stanu technicznego (raczej bez zmian, chyli się ku totalnej ruinie).

Trzecia atrakcja dnia to ruiny folwarku w lesie jakoś tak między Wycześniakiem a Suliszewem, z kapliczką z kamieni. Na mapie geoportalu nazwany Biała Góra, rzeczywiście jakby na wzniesieniu w pobliżu skarpy Rawki. Folwark położony był przy byłym dopływie Rawki, który teraz jest wąskim strumolem wpadającym do kanałów melioracyjnych, ale kiedyś mógł być większą rzeczką wpadającą bezpośrednio do Rawki. Strumol zapewne okresowy, jego źródła są niedaleko. Miejsce idealne na strażnicę, czyżby kiedyś było tu grodzisko lub jakaś osada? Nie wiadomo, ale miejsce bardzo dobre na taką okazję, tym bardziej że okolica zasobna w tego typu ustrojstwa. No ale na miejscu nic takiego nie widać, więc to tylko moje gdybanie. Zfolwarku ostały się tylko fundamenty, czyli klimaty urbeksowe trochę.

Po kawie, herbacie i znów kanapkach pojechalismy przez piochy i mechy na południe, do mostku z widokiem na młyn na Chojnatce, znany z wielu wycieczek do Gacny i Jeruzala. Tym razem jednak odpuściliśmy te atrakcje, obejrzeliśmy tylko jeden okoliczny wąwozik. No i tak tłukliśmy się zygzakami wzdłuż Rawki przez Doleck, by dotrzeć na miejsce grodziska tytułowego, położonego nad uroczo meandrującą rzeką. Obszar zalewowy szeroki, porośnięty suchą trawą, idealny na rozwałkę. Słońce jeszcze w zenicie, aż żal było stamtąd odjeżdżać. Na samo grodzisko nie weszłam będąc zajętą wrzucaniem fotki na instagrama(w upiornym świetle nie było łatwo), zrobił to za mnie Meteor. Odjechaliśmy inną drogą, przebijając się przez skarpę grodziska na pola i most betonowy na rzece o dość niskiej nośności, ale dało się przejechać rowerem, choć było wąsko. Dojechaliśmy do Starej Rawy i tam obejrzeliśmy znane nam inne grodzisko, chyba trochę większe od poprzedniego, a na pewno lepiej widoczne z racji położenia pośrodku pola, a nie nad skarpą jak poprzednie. Jak się dobrze przyjrzeć, z grodziska nad Rawą widać to na skarpie. wreszcie w sklepie w Starej Rawie kupiłam wafelki i pyszny serek waniliowy. Mnią mnią, naprawdę. 

Konsumpcja serka i wafelków nastąpiła przy kolejnej atrakcji, ruinach gospodarstwa w Nowym Kawęczynie, przy szosie na Skierniewice. Co ciekawe, znaleźliśmy tam młyński kamień. Okazuje się, że na starych mapach był tu zaznaczony wiatrak. To jedyna pozostałość po nim, nie ostała się nawet chałupa, tylko resztki obory i piwniczka.

W okolicy Meteor odnalazł też stary cmentarz ewangelicki, czyli cyklogrobbing też zaliczony. Nawet widać zarysy nagrobków. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze przy cmentarzu wojennym za Kamionem. Ławeczka z mapą przy pomniku się nieco chyli ku upadkowi.

Fotki w albumie wiosennym.



  • DST 60.41km
  • Teren 8.20km
  • Czas 03:31
  • VAVG 17.18km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sosenkowa wycieczka

Niedziela, 15 marca 2015 · dodano: 15.03.2015 | Komentarze 6

Brak codziennej jazdy na rowerze, choć parę kilometrów, skutkuje powrotem kryzysu 60 kilometra. Akurat ta wycieczka wg moich obliczeń (do Kamiona i z powrotem) miała wynosić 40 i kilka. Ale wracaliśmy naokoło, więc się stuknęło 20 nie wiadomo kiedy. No i ostatnie metry bolał mnie kręgosłup, a rower wnosiłam na trzecię piętro jak lokomotywę. A wcale nie był ciężki! Kiedyś tak wnosiłam rower na jeden siup, a teraz jedno piętro to masakra.Starzeję się. :(

No ale jazda na rowerze to przede wszystkim przyjemność, więc na tym się skupmy. Trochę wiało w pysk, ale z boku, poza tym las osłaniał i nie było źle. Główną szosą do Puszczy Mariańskiej jechało się nieźle. Tylko kilka samochodów minęło nas na gazetę. Po drodze mijaliśmy spore grupki szosowców, część z nich miała ubranka ŻTC czyli Żyrardowskiego Towarzystwa Cyklistów. Może jakieś otwarcie sezonu mieli. Grupy mieszane płciowo i wiekowo. A my na rozwałkę pod kościół i przy okazji znalazłam multaka na GC.
A potem myk na nie ten cmentarz co trzeba (pierwsza nieudana próba podrzucenia skrzynki mobilnej), niestety na tym nie było mogiły żołnierskiej z 1939 roku. Obok Izba Celna z fundamentami młyna na Rawce, więc zajrzeliśmy. No i wreszcie dwór i park bardzo angielski, wręcz jak indyjska dżungla z czasów podbojów brytyjskich, ale wczesną wiosną da się przejść. Tu spotkaliśmy miodunkę. Taki kwiatek, który zawsze nazywam fiołkiem, bo mi się myli. :)

I tu nas naszła wena i napisaliśmy wspólnymi siłami piosenkę o Rawce i kiełbasie

(na melodię Od Turbacza wieje wiatr)
Dziś od Rawki wieje wiatr,
Czuć kiełbaski swąd...

(bez melodii)
choć pieką daleko stąd

(na melodię Morskich Opowieści)
Hej! Ho! Keczapu podaj!
Hej! Ho! Musztardy nałóż!
I ratujmy tę kiełbaskę
Bo się zaraz spali


Byliśmy też przy malutkiej mogiłce z keszem Meteora, ale ona była z I wojny, więc tematycznie nie pasowała do mobilniaka, który Meteor przetrzymuje w domu od jakiegoś czasu. No i już mieliśmy wracać z braku odpowiedniej kryjówki, ale Meteor przypomniał sobie o mogile w Sosence, takim ośrodku wypoczynkowym, miał nawet kordy, ale potem wyszło, że jednak złe, a mogiła jest na terenie ośrodka, a nie na jego brzegu (ostatnio zabrali część domków i ograniczyli obszar zajmowany, ale to nic nie dało). Wiec nie znaleźliśmy i znów musieliśmy zabrać mobilniaka ze sobą. Jeszcze podjechaliśmy pod ceglany kościół, gdzie obok na cmentarzu jest mogiła z 1939, ale tu dla odmiany nie był porządniej kryjówki. No nic,  inną razą.





  • DST 70.71km
  • Teren 9.50km
  • Czas 04:02
  • VAVG 17.53km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka biblioteczna

Niedziela, 8 marca 2015 · dodano: 09.03.2015 | Komentarze 8

Ekspedycja ratunkowa w celu osuszenia książek z chaty w Petrykozach. Przez chwilę była opcja spotkania się z Werroną, ale po pierwsze zaspalismy, po drugie Meteor wymyślił jazdę naokoło, by zgarnąć parę geocoinów i wreszcie na koniec okazało się, że Werrona z powodu wirusa i tak nawet nie wyszła z domu. Naokoło jechaliśmy przez wiadukt kolejowy w Mszczonowie i później cmentarzyk ewangelicki koło drogi. Na skrzyżowaniu z obwodnicą spotkaliśmy też bałanka Olafa wyrzeźbionego w drewnie. Artysta od nibysłowiańskich rzeźb rozszerza działalność. :)

W Petrkozach byliśmy około południa i jak prawdziwi robotnicy prace zaczeliśmy od fajrantu na kawę, herbatę i kanapki. I resztki czerstwego ciasta drożdżowego. Przy wiatraku spotkaliśmy pana z gazety, który wdrożył Meteora w plotki  i ploteczki, a przy okazji dopompował sobie koło, bo chyba po drodze przez teren wbił mu się kolec.

Książki na ogół w stanie dobrym, tylko kilka bardziej mokrych. Wystawiliśmy je na polanę przed chatą, żeby podeschły na słońcu, a sami poszliśmy zwiedzać rejon, który w czasach dworu niespalonego był zamieszkały i przez to niedostępny. Chaszczowisko coraz większe, ale da się wszędzie dojść. Dwór niestety wygląda bardzo źle. Cały dach spłonął, wnętrza zniszczone na oko w 80%. Ruina. Na zewnątrz spalona więźba i część obrazów. No cóż, śmierć właściciela i późniejsze wypadki podpowiadały, że to się tak skończy. Ciekawe co się spali następne, oby nie skansen.

Wracaliśmy przez Mszczonów, przy okazji odkrywszy nowy (nowoczesny) wiatrak i nowe miejsce rozwałkowe przy krzyżu. Tabliczka jest jakoby postawiono odrestaurowany krzyż w maju, ale jesienią na  bank go tu nie był w takiej formie. Jest płotek, są ławeczki, idealne miejsce na ostatnią rozwałkę i dożeranie czekolady.

Trochę mnie ten wyjazd wymłócił, padłam po powrocie, jakbym przejechała grubo ponad setkę. Forma padła na pyszczek, poza tym pierwsze 30km jechaliśmy głównie pod górę i pod wiatr, a to nie pomagało.

Reszta zdjęć w albumie wiosennym.