Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48978.88 kilometrów w tym 8158.36 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dalsze wycieczki po klopoty

Dystans całkowity:26609.25 km (w terenie 5242.98 km; 19.70%)
Czas w ruchu:1709:01
Średnia prędkość:15.57 km/h
Maksymalna prędkość:41.70 km/h
Suma kalorii:56985 kcal
Liczba aktywności:620
Średnio na aktywność:42.92 km i 2h 45m
Więcej statystyk
  • DST 49.63km
  • Czas 02:44
  • VAVG 18.16km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Bajki w Błoniu z Klu i Meteorem

Środa, 10 czerwca 2015 · dodano: 10.06.2015 | Komentarze 0

Najdłuższy dystans w tym roku, można powiedzieć rekordowy i chyba jeden z najdłuższych w życiu Klu (na początku zrobilismy parę dłuższych tras z przyczepką, być może któraś dobijała do tego dystansu, do sprawdzenia). Najważniejsze, że bezpostojowo, czyli ok. 25km tam i 25km z powrotem. Meteorowi wyszło 50, mnie 49 z hakiem, kwestia ustalenia czyj licznik mniej.bardziej zawyża. ;)

Trasa optymalna przez Baranów i łany maków i chabrów, a i czarny bez się trafił w formie białych kwiatów. Krótki stopik przed sklepem w Baranowie po chleb, bułkę i drożdżówki, ale bez wyjmowania Klu z ustrojstwa, zresztą grzecznie czekała na żarcie. 

W parku Bajka szaleństwa wszelkie na ogromnym terenie, ja spaliłam sobie plecy, Kluska zamoczyła się przy parku fontann, chrzest letni zaliczony. Powrót z płaczem, no bo jak to wracamy, ja tu mieszkam! No ale obiecaliśmy, że jeszcze tu przyjedziemy, daliśmy marchewkę i wafla i pojechaliśmy. Kluska zasnęła kilkanaście minut później, musieliśmy jej zdjąć kask. Chwilę jechała w kapeluszu, ale potem jej zaczęło go zwiewać i w końcu jechała z gołą głową opatulona w kocyki. Po drodze ktoś do nas zawołał, na bank geokeszer, chyba Tygryskris? To było tak nieoczekiwane, że Meteor nawet się nie zatrzymał, a ja tylko uśmiechnęłam się, rzekłąm część i musiałam dalej jechać... no i znowu wyszliśmy na odludne źle wychowane stwory ;)





























  • DST 20.01km
  • Teren 9.50km
  • Czas 01:27
  • VAVG 13.80km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Crashtest Weehoo Igo czyli "Jedzmy na wycieczkę"

Czwartek, 4 czerwca 2015 · dodano: 04.06.2015 | Komentarze 6

Literówka w słowie "Jedzmy" nieprzypadkowa. Ostatnio nie zabieramy na wycieczki smoczka, co skutkuje nieustannym dopominaniem się o żarło (a kwiatki, to swoją drogą, nie zaszkodzi powąchać).Trasa pół na pół asfaltowa i terenowa, już wiemy, że trza coś podłożyć pod trzymacz na sztycy Meteora, bo góra mocowania podczas jazdy po wertepie zsuwa mu się na kawałek bagażnika - że też akurat ta rurka musi tu wystawać. U mnie też może być ten problem, bo mam dość niską ramę, a mocowanie jednak zsuwa się w dół, jeśli się go czymś od dołu nie przytrzyma. Może jakaś metalowa obejma da radę, trza przetrzepać magazyny domowe :)












  • DST 74.79km
  • Czas 04:20
  • VAVG 17.26km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Hajda na Modlin!

Sobota, 30 maja 2015 · dodano: 30.05.2015 | Komentarze 8

Takie wycieczki to ja lubię. Cała trasa z wiatrem, może na krótkim odcinku nieco bocznym, ale współpracującym. Po paru krótkich postojach z okazji kanapek i skrzynki po drodze (w przypadku drugiej spasowałam z racji zbyt śliskich butów i zbyt wysokiego poziomu trudności - ja tu jeszcze wrócę z drabinką sznurową) znaleźliśmy się w okolicy twierdzy modlińskiej.

Tam zaczątek na cmentarzu, klasyczny cyklogrobbing, wreszcie wisienka na torcie (czyli deser przed obiadem) to jest włażenie do tunelu, które było dużo łatwiejsze niż wylezienie. Trochę siniaków, otarć, ale się wygramoliłam. Potem tradycyjne, jak to w Modlinie, łażenie po krzakach i pokrzywach, schyłek maja - to się naciachaliśmy. Skrzynek znalezionych paręnaście, może starczy do zalogowania geościeżki.

Powrót na wariata z nie tym biletem co trzeba (na złą godzinę, bo pojechaliśmy w końcu spóźnionym piętrusem z Działdowa), ale pani konduktor nie sprawdziła godziny odjazdu na bilecie, a może machnęła ręką i tak dojechaliśmy do Warszawy. Na wysokości Warszawy Praga myknęło obok nas Piendolino i pognało dalej. A my telep telep do Gdańskiej i jeszcze wolniej telep telep do Zachodniej peron ósmy, gdzie chcieliśmy dotrzeć z wywieszonym językiem na pociąg do Żyrka (czas przesiadki poniżej minuty) licząc na jego lekkie spóźnienie. Ale na koniec okazało się, że Tomi pomylił stacje i pociąg był, ale 15 minut później, więc na spokojnie zdążyliśmy. Godzina odjazdu była z Wschodniej, a nie z Zachodniej. Ale ale, najważniejsze! Wtem na zachodnią wjeżdża Piendolino. telepiąc się byliśmy szybciej na dworcu niż superszybki ciapąg! ;)

Wszystkie zdjęcia w osobnym albumie.



  • DST 83.85km
  • Teren 10.00km
  • Czas 05:12
  • VAVG 16.12km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka na osiemdziesiąt trzy

Niedziela, 24 maja 2015 · dodano: 25.05.2015 | Komentarze 5

Piękna pogoda, niestety coś mi termostat nawala i raz mi było za zimno, raz za ciepło. Aż odkryłam, że chyba zgubiłam po drodze jeden sandałek (mógł mi wypaść z sakwy, w domu nie znalazłam) i musiałam grzać się w cieplejszych butach. No ale szybko zrobiło się chłodniej. Podjechaliśmy przez Wiskitki i Guzów główną szosą, żeby zyskać na czasie, bo jechaliśmy daleko na zachód. Niestety sporo pod wiatr, ale na szczęście nie był porwisty. Tylko najpierw podskoczyliśmy zagłosować na sarny i dziki ;)

Pierwszy stopik pod sklepem w Czerwonej Niwie, gdzie nabyłam piątkową drożdżówkę i oranżadę, która mnie ratowała w gorętszych momentach dnia. Tomi też coś kupił i pognaliśmy do Kozłowa Biskupiego i cmentarza z kwaterą wojenną. Mam pecha do skrzynki w tym miejscu, już drugi raz zginęła, gdy jej szukam. Tomi miał szczęście, znalazł ją na jesieni. Trasa w ogóle dość martyrologiczna, albo bunkrowa, pod popołudniem po cudownej rozwałce przy ujściu Rawki do Bzury (naprawdę urokliwe miejsce, aż się chce popływac kajakiem) podjechaliśmy pod jeden większy i parę mniejszych (Tobruki, ten pierwszy miał Tobruk doklejony).

Przejeżdżaliśmy też przez wiele mostów na Bzurze, jeden na Rawce i kopaliśmy w dziupli obok granicy Xięstwa Łowickiego, czy nie ma tam zaginionej skrzynki. Nie dokopaliśmy się, trza tu porządny szpadel. 

Było milutko, koc i kanapki, dużo czekolady i nawet raz nas jakiś pan zaczepił pytając o dystans. Tym razem nie było super długo, ale i tak wróciłam zmęczona. Pokonała mnie dopiero zupa pomidorowa, a odżyłam po drugim daniu dopiero ;)

Wszystkie fotki pod koniec  albumu wiosennego, a poniżej wybór.

View this route on plotaroute.com




  • DST 56.75km
  • Teren 7.50km
  • Czas 03:24
  • VAVG 16.69km/h
  • VMAX 33.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kury w jaskrach

Sobota, 23 maja 2015 · dodano: 23.05.2015 | Komentarze 17

Brzmi jak nazwa potrawy, prawda? Tak się skojarzyło Tomiemu, gdy przejeżdżaliśmy przez Nową Hutę i ujrzeliśmy w trawie... kury w jaskrach. A może kuklikach. ;) Prognozy popołudniowe słabe, więc tylko szukanie multaka przy esełce i pobieżne serwisy innych skrzynek po drodze. Powrót przez Mszczonów już w deszczu. Ale nie ulewnym, więc dało radę. Naturalna kuracja nawilżająca.

Uwielbiam maj za zielone widoki. Ostatnio w naszej okolic roi się od pasących się koników. Chyba pobliskie stajnie wynajmują pastwiska. Na którejś z poprzednich wycieczek też były, tylko nie zgrałam zdjęć z innego aparatu, nadrobię. Tu ze zwierząt były jeszcze kury i psy szczekające. 

Ciekawostką architektoniczną były bryły rudy darniowej użyte jako element wypełniający lub nawet konstrukcyjny niektórych budynków. 

Po SŁce nic nie jeździło, bo jest remont mostu w Górze Kalwarii i towarówki jeżdżą objazdami. Wydawało mi się, że słyszałam gwizd pociągu, ale Tomi mówi, że to była krowa. Skoro szpaki potrafią naśladować odgłosy, to krowy może też.

Testowałam też pokrowiec rowerowy na smartfona i sprawdza się dobrze (tym bardziej, że łatwo go zdjąć z roweru, gdy niepotrzebny), ale nie da rady wcisnąć tam telefonu razem z kaburą, co jest pewną niedogodnością, ale też bez przesady.


  • DST 101.45km
  • Teren 33.00km
  • Czas 06:27
  • VAVG 15.73km/h
  • VMAX 28.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

No to wiejemy!

Niedziela, 17 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 8

Meteor ostrzegał, że będzie wiać, ale że będzie aż tak wiać nawet w środku lasu? Pojechaliśmy do Łowicza przez wszelkie możliwe lasy, a i tak jechałam ledwo ledwo. Raz, że chyba mi się lekko zakwasiły nogi po wczorajszym i miałam w związku z tym mniej pary, dwa że Meteor dostał jakichś skrzydeł, albo po cichu zamontował sobie wspomaganie elektryczne, specjalnie porównywałam licznik na tej trasie, mimo mocniejszego wiatru na tych samych odcinkach co wczoraj jechał szybciej! Wczoraj może bym się zawzięła i go dogoniła, dziś nie miałam szans. Więc bidul musiał co róż stawać i na mnie czekać. Kto ma w nogach, ten nie ma w beretach, czy jakoś tak.

Ale w końcu dojechaliśmy do Łowicza i zaczęliśmy keszować. Skrzynki znajdowały się niemal same, aż byłam zdziwiona, bo w miejskim keszowaniu mamy zazwyczaj 50% skuteczności. Czyli albo się znajdzie, albo nie. A tym razem raz M. wygarnął, raz ja. Raz nawet myślałam, że nie ma, no totalnie nie widziałam niczego, a potem się okazało, że jednak był, na widoku. W ogóle M. miał dobry dzień, znalazł finał multaka bez etapów pośredniach. Intuicyjnie poszedł w krzaki i przyniósł pudełko :)

Założyliśmy też świńską skrzynkę w ruinach rzeźni w Łowiczu, ale to jeszcze trochę z publikacją, trzeba zrobić opis. Tu byłam tak zmordowana, że "hasło" do skrzynki poszedł chować M., a ja prawie usnęłam na kocyku. Dokuczały mi plecy po porannym wysiłku. Po odpoczynku przestały, ale w rejonie 80km znów zaczęły, aż z bólu drętwiała mi szyja za uszami. Koszmarny ból, musiałam się parę razy zatrzymac, bo nie dawałam rady jechać. W końcu znalazłam jakąś pozycję głowy i pleców, kiedy bolało, ale znośnie. W międzyczasie znalazłam jeszcze parę skrzynek wojenno-cmentarnych, które M. miał już znalezione. Wróciliśmy o zachodzie słońca.

Wszystkie fotki w albumie wiosennym. No i padła pierwsza moja setka w tym roku. Długo ją będę pamiętać.



  • DST 71.45km
  • Teren 24.00km
  • Czas 04:22
  • VAVG 16.36km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

chlup lavinka

Sobota, 16 maja 2015 · dodano: 16.05.2015 | Komentarze 7

Miało być daleko na wschód, ale Tomiemu budzik się ustawił na 9, a nie na 6, internet rano nie bardzo działał i wszystko stanęło na głowie. Na szczęście działał mój internet mobilny, więc udało się wymyślić wycieczkę zastępczą. Zamiast weekendówki z namiotem - dwie wycieczki zwykłe. W kierunku wprost przeciwnym czyli na zachód, pod wiatr. Ale lasem, dało się jechać. Tylko rano uszy mi nieco zmarzły. Pogoda piękna, dopiero po 16 zaczęło się mocniej chmurzyć, ale podczas jazdy to nawet była zaleta, bo zapomnieliśmy kremu z filtrem.

Tomi pognał na rynek po chleb i słodkie bułki, a ja przepakowywałam niepotrzebne graty. By dociążyć drugą sakwę (rower nierówno obciążony to rower wywrotny) dorzuciłam do niej hamak. A nuż się przyda. Jak się okazało później, Tomi w ten sam sposób dociążył swoje sakwy za pomocą OP-1. A nuż się przydadzą. I owszem, przydały się na bagnach. Dzięki spodniom od OP-1 mieliśmy suche nogi, a dzięki hamakowi nie staliśmy na bagnie jak te łosie, tylko w sposób cywilizowany zażywaliśmy kąpieli słonecznych wśród kwiatów okrężnicy bagiennej i zielska zwanego rzęślą (jak wykazało śledztwo). Tuz obok znaleźliśmy skrzynkę Werrony - serce bagna. Cudowna! Potem jeszcze mała rozwałka na suchym lądzie i w drogę. Znów głównie lasami i wertepem, bo wiatr.

Tak dotarliśmy do doliny Rawki, ale od drugiej, zachodniej strony, by wpaść po skrzynkę z okazji jakiejś agroturystyki Babie Lato. Uroczy zakątek nad wijącą się zakolami rzeką. Tu też zrobiliśmy rozwałkę, na kocyku, bo teren nie pozwalał rozpiąć hamaka. Brakło drzew.

Wracaliśmy serwisując moje i Tomiego skrzynki, Cmentarz w Wólce Łasieckiej, Gospodarstwo w Czerwonej Niwie, Cmentarz w Huminie. Wpadliśmy też do Guzowa obejrzeć, jak się ma remont pałacu. A i owszem, od dachu coś jakby odnowione. Niestety wycięto na froncie piękny kasztanowiec. Park dostępny od strony kościoła, nie wypatrzyliśmy dziur w płocie poza fragmentem od 50tki, najprawdopodobniej wbił się w ogrodzenie samochód. Wracaliśmy z wiatrem, więc szybko. Jutro powtórka z rozrywki, tyle że jedziemy dalej i ma wiać mocniej.

Zdjęcia z wycieczki TUTAJ, a poniżej wybór.

p.s. Może na fotkach mało widać, ale byłam w specjalnej fryzurze, miałam 4 warkoczyki. :)



  • DST 42.05km
  • Teren 0.50km
  • Czas 02:19
  • VAVG 18.15km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Szymanowa po raz drugi

Wtorek, 12 maja 2015 · dodano: 12.05.2015 | Komentarze 8

Jeszcze raz po choleryczną skrzynkę Werrony, co jej żeśmy nie mogli podjąć (finału) z powodu tłumów w pobliżu. Dziś cmentarz bardziej bezludny, jakiś pan się kręcił, ale dużo dalej.
Powrót podobnie, przez kapliczkokrzyż pod modrzewiem, jedno z niewielu przyjemnych miejsc rozwałkowych w okolicy. A potem nawrót na Baranów i mały skok w bok na tamtejszy cmentarz, który wypatrzyłam na alianckich mapach z drugiej wojny. Zatem pewno są stare groby. Starych grobów mało, nowe zastępują je znakomicie, bo cmentarz mały i ciasny. Ale kilka się zachowało, nawet niektóre mają nowe tabliczki. Wiele starszych nie miało nic prócz krzyża, skoro nie mogłam datować, to odpuściłam. Biedny Tomi stał pod płotem i się nudził, bo on lubi ostatnio tylko mogiły z żołnierzami.
Najstarszy grób, jaki znalazłam, był z 1918roku, ale może jest ich więcej, tylko nie są opisane, albo są nieczytelne. Grób pana Puchały jest raczej z 1918, na dole odcyfrowałam ósemkę, jest też grób Jana pod płotem. To sa groby najczęściej dość młody ludzi, może cywile, którzy zmarli pod koniec wojny. Jest też trochę grobów z lat 30, ale pomniki już współczesne, grobowce rodzinne.


  • DST 61.75km
  • Teren 5.00km
  • Czas 03:50
  • VAVG 16.11km/h
  • VMAX 32.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Radioaktywna wycieczka

Sobota, 9 maja 2015 · dodano: 10.05.2015 | Komentarze 1

Chyba nas trochę napromieniowało, ale niegroźnie, bo się nam zabarwiła fiolka na różowo ze skrzynki. Ale ona tam leżała dwa tygodnie, inaczej byśmy pewnie mieli chorobę popromienną. Swoją drogą ciekawe, co tam promieniuje. Skrzynka, kamienie, mur, piwnica Werrony? Śledztwo trwa. :)
Wycieczka pod patronatem świętej biedronki dwukropki, którą spotkałam po drodze. A potem to już normalnie, pokrzywy, krzaki, mostek kolejowy (nieczynny), kościół, klasztor, cmentarz i wylegiwanie pod kapliczką. Niestety większość trasy mordewindem, czasem bocznym, przez co nieco się zmęczyłam. Wreszcie dojechaliśmy też do rastakapliczki, która jednak podczas budowy zmieniła swe położenie na mniej malownicze, i w ogóle żal i stos beretów.





















  • DST 91.38km
  • Teren 18.50km
  • Czas 05:25
  • VAVG 16.87km/h
  • VMAX 36.20km/h
  • Kalorie 1891kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Pora na kanapiora

Sobota, 25 kwietnia 2015 · dodano: 26.04.2015 | Komentarze 15

Jak do tej pory najdłuższa wycieczka w tym roku. Zapowiadała się na krótszą, ale na początku jechaliśmy dookoła po parę keszy i jeszcze przed Kampinosem przebiliśmy 30km. A potem jeszcze długo zwiedzaliśmy bagna i wydmy, kadry atakowały przede wszystkim na tych pierwszych. Musiały nadrobić brak komarów. W wodzie natrafiłam nawet na pewne żyjątka udające patyczki. Co to?

Wpierw jednak odwiedziliśmy opuszczone gospodarstwo za torami linii sochaczewskiej, na ogrodowym ganku spożyliśmy pierwsze w tym dniu kanapiory, ale wcześniej zjadłam bułkę z jabłkiem. Jazda na dłuższe dystanse powoduje, że człowiek ma spore wydatki kaloryczne, zwłaszcza jak jest ciepło, więc na każdym postoju musieliśmy dożerać, co Tomi miał w sakwach. Kanapiory były z dżemorem lub serem. Dżemo r zdaje się brzoskwiniowy, żółty w każdym razie. Tu też znaleźliśmy świeżego kesza, ale byliśmy drudzy przy skrzynce. Ubiegła nas samochodowa ekipa Dombiego z synami i Werroną. Żeby złapać FTFa, chyba musielibyśmy wstaćo szóstej. Noł łej!

Po opuszczeniu gospodarstwa dowlekliśmy się do kościółka w Kampinosie i dalej do Granicy. Tu zostawiłam mobilniaka, który mi zalegał na biurku. I w las. Kwietniowe bagna są piękne, soczysta zieleń, woda, która jeszcze nie zaczęła pachnieć zgnilizną i wszędzie węże, które wpadają pod koła. A przynajmniej próbują. znaleźliśmy też reper (na trasie nieistniejącej kolejki wąskotorowej plus podkład kolejowy, plus obrośnięty mchem inny słupek geodezyjny) i parę wysiedlonych wsi, a raczej ich resztek w postaci piwnic i fundamentów. Lepiej zachowane piwnice zamieniono w hotele dla gacusiów i nie można do nich wejść.

Robiło się coraz cieplej i nawet pobyt nad kanałem Łasicą nas nie ochłodził. A mogłam włożyć sandałki!

Na odchodnym udało się jeszcze sfocić bocianka na słupie i pognaliśmy krótszą trasą do domu.  W rejonie 60 kilometra miałam mały kryzys, ale jak to kryzys, szybko minął i 10km dalej jechałam w miarę normalnie, choć pod wiatr, któremu się pomyliło, że miał zelżeć, a w zamian nas zelżył. 

Dotarłam do domu tak wygłodzona, że zamiast się kąpac zabrałam do kieszeni portfel i pognałam do wietnamskiego baru po michę ryżu. Bar zmienił nazwę z Sajgon  na Lili. Wzrusz, mój pierwszy, mangowy nick w internetach, który z czasem zmieniłam na bardziej rozpoznawalny. Za często byłam mylona z różnymi Lilithami, które z azjatyckim imieniem Lili nie mają wiele wspólnego (naprawdę takie imię istnieje). Poza tym obsługiwał mnie chyba syn (lub inny krewny) właściciela ze swoim synkiem, który gadał pół na pół po polsku i po wietnamsku. Azjatyckie języki zawierają bardzo mało spółgłosek, za to mają milion rodzajów samogłosek, więc jestem świadoma, że pewnie połowy nie usłyszałam. Ale mowa wietnamskiego chłopca bardzo mi przypominała język Kluski. Ona też rzadko używa spółgłosek ;)

Wszystkie zdjęcia w  albumie wiosennym pod odpowiednią datą.
Film z wycieczki: