Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48937.82 kilometrów w tym 8139.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.03 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dalsze wycieczki po klopoty

Dystans całkowity:26552.52 km (w terenie 5221.38 km; 19.66%)
Czas w ruchu:1705:13
Średnia prędkość:15.57 km/h
Maksymalna prędkość:41.70 km/h
Suma kalorii:56985 kcal
Liczba aktywności:618
Średnio na aktywność:42.97 km i 2h 45m
Więcej statystyk
  • DST 16.31km
  • Teren 7.10km
  • Czas 01:14
  • VAVG 13.22km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do przedszkola i do lasu

Środa, 27 września 2017 · dodano: 27.09.2017 | Komentarze 0

Po przedszkolu zabraliśmy Kluskę na grzyby. Na początku nie wiedzieć czemu pomysł się nie podobał (chciała tylko do lasu), ale po otrzymaniu koszyczka zmieniła zdanie. A reszta to już jak zwykle, "co lobimy" w odstępach pięciu minut. 

Poza tym wypłoszyliśmy dwójkę grzybiarzy, a może i tak zbierali się już do domu. ;)


Dwie czubajki w koszyku złowione w trakcie jazdy po okrzyku "tata plawdziwek!". ;)





Ale grzyba znalazłam, miał ok 30cm średnicy.


Kluska była obiektem nader ruchliwym i nie dałam rady w ciemnym lesie sfocić nic mocno ostrego. ;)

No idzieessss....

I nasz hamak, w którym zaległam, kiedy poszli pograć w nogę na drodze. Musiałam przewiesić, bo słońce uciekało, a i tak w końcu zawinęłam się w koc i schowałam do środka. Prawie usnęłam, ale w końcu mnie dziecko wygoniło. :)



  • DST 41.12km
  • Teren 9.80km
  • Czas 02:40
  • VAVG 15.42km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do ścieżki dydaktycznej w Nadleśnictwie Radziwiłłów (Puszcza Mariańska)

Wtorek, 19 września 2017 · dodano: 20.09.2017 | Komentarze 48

Gdzieś w środku lasu, za górą i rzeką, jest sobie dom. Rezyduje w nim urząd leśniczy, ale i dla zwykłych leśnych szaraków znajdzie się miejsce. Od paru lat istnieje tu ścieżka przyrodniczo dydaktyczna dla dzieci. Mało kto o niej wie i chyba tylko dlatego jeszcze się nie rozpadła. ;)

Od domu mamy do niej około 20 kilometrów, więc zamiast do lasu pod domem na grzyby, wybraliśmy się nieco dalej pozwalając Klusce na jednodniowe wagary (trza korzystać, po pójściu do szkoły już tak różowo nie będzie). To miała być niespodzianka i chyba się udała. Pojechaliśmy bezpieczną trasą z małym ruchem, żeby się rozkoszować wyprawą, a nie bać o swoje życie i zdrowie.

Na miejscu jeszcze dobrze nie ustawiliśmy rowerów, a już Kluska rzuciła się na zagadki. Najbardziej spodobała jej się stacja z kręcącą się korbką i losowanie pytań (przy niektórych sami musieliśmy się nagimnastykować, żeby odpowiedzieć). Na uwagę zasługują również drewniane cymbały. :)





Było tak fajnie, że po krótkiej przerwie na kanapki dziecko kazało nam przelecieć całość jeszcze raz i wtedy przyszła do nas pani z nadleśnictwa z prezentami. Niesamowite! Kluska dostała mapy, smyczki, odblaski i przede wszystkim dużo książek o przyrodzie i pracy w lesie. Ma się ten fart w życiu, c'nie? Oglądała je przez większość drogi powrotnej, a na postoju w lesie kazała sobie czytać.




Po zabawie w pytania i odpowiedzi pojechaliśmy zobaczyć las dokładniej i gdzieś na uboczu zrobiliśmy nasz tradycyjny piknik z kocykiem i hamakiem, który szybko zamienił się w grzybobranie. Pierwszego grzyba omal nie rozdeptałam na ścieżce.



Na grzyby...





Pod wieczór Kluska przebrała się w panią jesień. :)


Do domu...





  • DST 34.52km
  • Teren 8.60km
  • Czas 02:04
  • VAVG 16.70km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Rundka do Radziejowic

Sobota, 26 sierpnia 2017 · dodano: 26.08.2017 | Komentarze 9

Mieliśmy jechać gdzieś dalej, ale dał o sobie znać "pech dętkowy" Tomiego. Ledwo dotknął moje przednie koło, a umarł wentyl i zeszło powietrze. No szlag. Sytuacja miała miejsce wieczorem dnia poprzedniego. Trudno, rano się wymieni dętkę na nową, pojedziemy gdzie indziej na krótko (niedziela odpadła z racji burz i deszczy). No to lu do Radziejowic, bo tam wisi nam skrzynka Werrony. Ale dookoła przez las, obejrzeć dawno niewidziany głaz narzutowy. Nie od razu go znaleźliśmy, ale się udało. Tam rozpięłam hamak, rozwałka to rozwałka. To mój okoliczny Święty Gaj, jest naprawdę klimatycznie, tylko czasem za plecami Pendolino śmignęło, bo to niedaleko od cmk (ale też nie na tyle blisko, by odgłos pociągu przeszkadzał). 

Kiedy dotarliśmy wreszcie do Radziejowic, okazało się, że w parku sporo ludzi, a poza parkiem jeszcze więcej, bo jakaś impreza na koniec wakacji... uff... na szczęście obok skrzynki Werrony dużo ludzi nie było, ale co jakiś czas przejeżdżało auto i trochę nam to przeszkadzało w szukaniu. A nie było łatwo, bo niby łatwą skrzynkę coś próbowało znów zjeść. Po telefonie do założycielki postanowiliśmy zabrać ze sobą do serwisu.

Powrót też dookoła, zajrzeć do pomnika, który Tomi ma na mapie, ale jakoś rzadko podeń docieramy z racji klasycznego "nie po drodze". Zwiedziliśmy też jeden mostek "na skróty", odkryliśmy jeden plac zabaw i zajrzeliśmy do rozwałkowego miejsca nad Pisią Gągoliną, tego z mostkiem, czy nadal jest ładnie. Trochę pocięli drzew w okolicy, ale nie jest tragicznie. Jednak mogą ciąć więcej, więc na wszelki wypadek zabraliśmy skrzynkę z niebezpiecznego rejonu.

Relacja Tomiego (po raz pierwszy od dawna dodał wcześniej ode mnie) i album letni.


Rozwałka "na kwadrans"


Radziejowice i nowa atrakcja zamiast zdemontowanego, zadaszonego tarasu. Dmuchany łabędź.



Pomnik

Mostek

Pisia






  • DST 84.67km
  • Teren 10.20km
  • Czas 04:41
  • VAVG 18.08km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wszystkie drogi prowadzą do Osuchowa

Niedziela, 13 sierpnia 2017 · dodano: 14.08.2017 | Komentarze 8

W niedziele lipca i sierpnia wyjątkowo otwarto do zwiedzania pałacyk z parkiem w Osuchowie. Normalnie jest to forteca Zus bez możliwości obejrzenia czegokolwiek, gęsta roślinność blokuje nawet zdjęcia zza płotu. Dlatego aż podskoczyłam do góry czytając informację w lokalnych gazetach o tym miejscu. Wcześniej było upalnie lub lało, więc wybraliśmy się dopiero dzisiaj. Ale że trzynasty, to chyba nas pech dotarł. Akurat gdy podjechaliśmy pod pałac, zaczął wbijać "chrzest" autami. Goście nie mogli podejść 100 metrów do ośrodka, musieli być podwiezieni pod drzwi. I tak to mieliśmy parking w kółeczku przed pałacem. Samochodoza level master. Niektóre dzieci gości miały już widoczną nadwagę... żal takich dzieci, ale cóż. Postanowiliśmy przeczekać wjazd pod wiatką na przeciwko szkoły, napić się kawy, zjeść kanapki i odpocząć. Wróciliśmy za pół godziny i już było pusto pod bramą, a ochroniarz pozwolił przypiąć rowery "w środku".

Park angielski, dobrze utrzymany. Do spacerów, ale nie do siadania, bo mało ławek. Nam to nie szkodziło, ale gościom z chrztu chyba tak, bo mało kto wyszedł spod sali park pozwiedzać, za to jedna ekipa jeździła meleksem (żal.pl). Oprócz nas po parku spacerowało kilkoro ludzi, później okazało się, że również rowerzyści. Pałac przerobiony na biuro, ale na parterze znajduje się salka historyczna z resztkami powalonego drzewa, które ponoć pamiętało Jagiełłę (bardzo wątpię, wyglądało na XVIII wiek z grubości, a może nawet początek XIX). Po zwiedzaniu udaliśmy się pod kościół, bo tam multak Rubeusa na GC, którego nie miałam jeszcze znalezionego (pozostałe skrzynki w okolicy tak).

Później zrobiliśmy pętelkę do opuszczonego gospodarstwa, a nuż samotne mirabelki czy jabłuszka się nie marnują, ale niestety pusto. Wracając znów wbiliśmy do Osuchowa, skąd tytuł wycieczki. Powrót przez Mszczonów i S-Ł, gdzie zrobiliśmy kilka bocznych rundek a la trainspotting i szukanie mirabelek (Tomi nawet kilka znalazł przy cmk). Dalej Mszczonów i stacja kolejowa, gdzie natknęliśmy się na świeży transport "korków do Warszawy". W dwóch poziomach mnóstwo aut. :(

Do domu dojechaliśmy naokoło, przez Suchą Żyrardowską i Sokule (pod Sokulami mamy miejscówkę z jeżynami, gdzie nazbieraliśmy ich dwa litrowe pudełka).

Wszystkie zdjęcia w  albumie letnim, poniżej wybór.








Mój kesz po drodze.


Osuchów







Park






Hotelik (jeden z dwóch)




Budynek kuchni


I ciąg dalszy parku




Napotkana grupa rowerowa, ciekawe czy mają konto na bsie?

Droga powrotna czyli transport korka do Warszawy...



Zielona alternatywa ;)







  • DST 17.12km
  • Teren 5.00km
  • Czas 01:01
  • VAVG 16.84km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Na jeżyny

Niedziela, 6 sierpnia 2017 · dodano: 06.08.2017 | Komentarze 12

Pogoda idealna na rower, chłodniej w końcu niż wczoraj. Ale multum zajęć dotyczących mycia starych klocków lego uziemił Tomiego, a ja trochę musiałam odpocząć po wczorajszym. Ale że wyżerałam jeżyny uzbierane na kompot, pojechałam do jednej z jeżynowych miejscówek po zapas. Po drodze spotkałam koniki, które na szczęście nie zwracały na mnie większej uwagi (odkąd dawno temu zaatakowała mnie klacz, nieco się ich obawiam).

Jeżyny, jak to jeżyny, nie poddały się bez walki, ale w końcu udało mi się zebrać pudełko. 

Wracając natrafiłam na kilka grup pielgrzymów idących od Wiskitek (a może nawet z samego Żyrardowa, tylko zahaczywszy o Wiskitki) w kierunku, jak się domyślam - Miedniewic, bo tam zwyczajowo jest wiele miejsc noclegowych dla pielgrzymek. Aktywna okolica. Co ciekawe, "w służbie" znajdowały się wózki cargo z bagażem i głośnikiem oraz kilka rowerów cargo z obciążeniem z tyłu. Popularne były też przyczepki rowerowe z przednim kołem (w funkcji wózka).







Zdjęcia z pielgrzymki są dość monotonne, wrzuciłam je zatem do  oddzielnego albumu.







  • DST 60.28km
  • Teren 14.20km
  • Czas 03:45
  • VAVG 16.07km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Misja Staw zakończona sukcesem.

Sobota, 5 sierpnia 2017 · dodano: 05.08.2017 | Komentarze 6

Dawno temu na satelicie odkryłam sztuczny staw w okolicy. Tylko pierońsko nie po drodze. Powstał przy okazji budowy autostrady. Zalew w zasadzie, wpływa doń woda z rzeczki obok i wypływa z powrotem. Tama a tyle radości. Tylko jak się tam dostać? 

Wybrałam zacząć od północy, bo na satelicie nie było tam za dużo krzaków ani samochodów. To była stara satelita. Dojazd asfaltem malowniczy, ale pokonało mnie ostatnie 50m. Bez szans. Pole, las z krzakami, jeszcze rów z wodą. Postanowiłam użyć innego dojazdu z mapy na komórce (wydawał się nieco lipny, ale co mi szkodzi, mam blisko). Niestety słusznie z podejrzeniami odbiłam się od prywatnej bramy. Kiedyś tu chyba była przystań, ale teraz nie wygląda zbyt turystycznie. Do trzech razy sztuka. Kolejne, najbardziej pewny dojazd, to narysowana ścieżka pod samą wodę od południa. Ulica nazywała się spacerowa i widniał na niej znak, że kończy się ślepo. Może i tak, ale nie zawadzi sprawdzić. W tym momencie zatrzymał się przy mnie spory wóz. Okazało się, że młoda para od jakiegoś czasu prowadzi podobne poszukiwania do moich. Z podobnym skutkiem. Zaśmiałam się i powiedziałam, że Spacerowa to mój ostatni typ i jak się nie uda dotrzeć nad staw, to wracam do domu. Oni pojechali dalej, a ja tur tur po betonce.

Trzeci typ okazał się słuszny. Nad wodą niemal sami wędkarze, ale trafiło się trochę plażowiczów i rowerzystów. Jak na taki obiekt właściwie pusto. Objechałam z jednej strony, trafiłam na ścieżkę do mostku przez rzekę i postanowiłam nim przebić się do drogi wiodącej do Bolimowa. Było za gorąco by siedzieć nad wodą, może innym razem w rejonie 20 stopni. W Bolimowie kupiłam sobie picie i zaczęłam wracać. Było mi za ciepło i skręciłam w las przed Miedniewicami. W lesie zrobiłam sobie 1,5h rozwałkę na czytanie nowego tomiku Wiecha. W końcu zapakowałam się z hamakiem i wróciłam do domu.

A i na pierwszym odcinku do stawu, tj. do Miedniewic z hakiem towarzyszył mi Meteor, który odbił po drodze na grzyby.

Wszystkie zdjęcia w albumie  lato.




W lesie chłodniej


Pierwsze podejście

Tędy się nie da.


Jeeest!











kkkk



Żniwa w pełni.






  • DST 29.34km
  • Czas 01:47
  • VAVG 16.45km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Na dworzec i do Warszawy

Piątek, 4 sierpnia 2017 · dodano: 04.08.2017 | Komentarze 0

Pojechałam do Warszawy między innymi po podróbki klocków lego dla Kluski, jako że może potrzebować nieco zwykłych do rozbudowy. Trochę zostało po bracie. Zaoszczędziłam 5zł i pojechałam z centrum na Bielany, a potem z Bielan przez Chomiczówkę i Bemowo do Ursusa. Pojechałabym dalej, ale zrobiła się duchota i zaczęło mnie dziwnie w sercu uciskać. Mam słabe serducho i nie mogę się forsować przy takich objawach, zatem zaległam na 35 minut na peronie i odpoczęłam. Trochę było żal, bo temperatura wreszcie zrobiła się normalna, ale trudno. Zawsze jakiś przyzwoity dystans (jak na lato).





  • DST 32.90km
  • Teren 3.50km
  • Czas 02:19
  • VAVG 14.20km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Krótka wycieczka po Milanówku

Sobota, 29 lipca 2017 · dodano: 29.07.2017 | Komentarze 4

Tomi poleciał na grzyby, a ja miałam pojechać na zachód w celach wypoczynkowo hamakowych. Ale jak z balkonu mnie zachodnim mordewindem zawiało, zmieniłam spontanicznie plany. Postanowiłam pojechać z wiatrem. Ale jakoś się długo zbierałam i w końcu do Milanówka podjechałam pociągiem. I tam kręciłam się focąc zaznaczone na mojej giepsmapie wille z nazwami. Mapa nie była do końca aktualna, nie było też na niej wszystkich (niektóre odkryłam przypadkiem, zamiast innych stał nowy budynek lub ziała ciemnością dziura w ziemi - od razu widać, że konserwator zabytków nie jest specjalnie wredny i jak tak dalej pójdzie, to za 30 lat w Milanówku będą same nowe budynki). Niektórych willi nie dałam rady sfocić ze względu na gęste i wysokie żywopłoty lub ogólną roślinność.

Jako że w okolicę sprowadzili się moi znajomi, po znalezieniu właściwej ulicy (ale już nie byłam pewna budynku, bo zapomniałam numeru), zadzwoniłam do nich, czy są. Otóż byli, ale w Grodzisku. Zgadaliśmy się, że jeśli za godzinę będę jeszcze w okolicy, to się złapiemy. Zostało mi jeszcze kilka przecznic do przejechania, więc skorzystałam z okazji i pokrążyłam przez ten czas tu i tam. Bez gps nie dałabym rady, straszny labirynt uliczek. Złapali mnie po drodze i trochę sobie u nich posiedziałam podżerając ziarna słonecznika i fasolkę szparagową. 

Miałam wracać z Grodziska pociągiem, ale okazało się, że do pociągu jeszcze dużo czasu  i pognałam do Jaktorowa "skrótem lavinki". Czyli już po kilometrze skończyła się droga i jechałam ścieżką szerokości 10cm przez jakieś pole, potem znów jakieś wertepy, potem kilka asfaltów i kolejne wertepy... na dodatek padła mi mapa w telefonie nr 2 (a tel 1 się na gps momentalnie wyładowuje, więc nawet nie włączałam), więc jechałam na czuja i na czuja dotarłam do Jaktorowa na 8 minut przed odjazdem mego pociągu. Czyli plan wykonano. :)

Cały album pod  linkiem.














  • DST 11.25km
  • Teren 4.50km
  • Czas 00:50
  • VAVG 13.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do lasu w Międzyborowie

Czwartek, 27 lipca 2017 · dodano: 27.07.2017 | Komentarze 6

Miałam pomysł udać się dziś rowerowo do Radziejowic, ale to jakieś pechowe miejsce. Zanim się obudziliśmy, zazakupowaliśmy i ogarnęliśmy, słońce stało w zenicie. A wieczorkiem miało popadywać. W efekcie Tomi zastrajkował, a ja spakowałam siebie i Klu do sakw i wyskoczyłyśmy niedaleko od domu do lasku w Międzyborowie. Przy okazji zwiedziłyśmy okoliczne nowe asfalty. Ruch zerowy w tygodniu, najeździłyśmy się. 

W lesie jak to w lesie, natura atakuje. Obyło się bez komarów i kleszczy, za to stada much. Mimo wszystko wolę muchy, a że obie miałyśmy okulary, nie bardzo nam przeszkadzały.

Na miejscu (rejon ścieżki dydaktycznej, przystanek okopy, na górce wydmowej) odpaliłyśmy piknik z kawą, hamak i fabrykę lodów czekoladowych (z ziemi rozkopanej przez dziki). Pogoda dopisała, ale na krótko, nad nami zaczęła powstawać ciemna chmura pachnąca ulewą. To się nieśpiesznie spakowałyśmy i na okrętkę pojechałyśmy do domu. A tu chmury zaraz się rozeszły. Trzeba było jednak zostać.

Kluska koniecznie chciała dotknąć drewna, ale najpierw się spytała, czy one są "dotykalne". :)


Po lewej za drzewem okop (w terenie lepiej widać).










  • DST 91.77km
  • Teren 7.00km
  • Czas 05:09
  • VAVG 17.82km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Leszno, Zaborów, Płochocin czyli myk pod Kampinos

Poniedziałek, 17 lipca 2017 · dodano: 17.07.2017 | Komentarze 11

Piękne i nie za gorące lato. Uwielbiam. Przez ponad połowę dnia nad głową ciężkie, ołowiane chmury i wiatr, który częściej pomaga niż przeszkadza. Wokół kukurydza wzrostu człowieka i łany pszenicy oraz innych zbóż. Tak sobie jechaliśmy w kierunku Leszna zygzakiem i nieco dookoła, żeby nie przebijać się przez Błonie. Ostało się kilka skrzynek do znalezienia w okolicy (geocaching), więc korzystając z chwili wolnego oraz śpiesząc się przed nadchodzącą falą upałów - trza zad z domu ruszyć. Jedziemy na lekko, z kocykiem, kanapkami i piciem. 

Sprzed Domu Kultury w Lesznie zniknął wiklinowy łoś. Bu. Strasznie łyso tam bez niego. Za to jest gong z kawałka blachy. W Lesznie po małym popasie zwiedzanie kościoła. Jedziemy dalej do Zaborowa, gdzie dla odmiany też kościół, ale i cmentarz i pałacyk za płotem i komary i łabędzie i... przed szkołą zbudował się Park&Ride dla osób chcących przesiąść się do autobusu linii podmiejskiej. Który jeździ raz na godzinę, no czasem dwa razy. Już widzę, jak się ludzie do niego pchają. ;)

Po keszowaniu wracamy między innymi przez Płochocin, gdzie odkryłam Biedronkę a zaraz za nią fajną poczekalnię na dworcu. Niestety długo tam nie zagrzaliśmy miejsca, akurat przyszedł ochroniarz zamykać, bo ona do 15.30 (i tak była otwarta ciut dłużej). Dalej Rokitno i kościół drewniany w Żukowie, gdzie często się zatrzymujemy. Zaczyna już ciemnieć. Za Żukowem zaczynają się porządne dziurdzioły i mocny wiatr, który męczy. Jakoś docieramy do domu, ale jestem zmęczona. Kawa stawia mnie na nogi, a zaraz Tomi podrzuca pod nos talerz z obiadem (młode ziemniaki, pomidor i duszone kurki) i już jestem jak nowo narodzona. Fajnie było!








I mostek na Pisi Tucznej z widokiem na dziurawą kładkę.

Trainspotting na linii Warszawa - Sochaczew



Niektóre rzeki wylały po ostatnich opadach. Utrata przeciwnie do nazwy nieco zyskała w objętości.



Ziemniaki pod prądem. W sam raz na bimberek.




No dobra. Leszno i gong zamiast łosia.

Kościół w Lesznie. Jest jeszcze mariawitów, ale nie znaleźliśmy go na mapie. Była tam swojego czasu  niezła heca.

Mieliśmy do wyboru podjechać kawałek szlakiem rowerowym i pieszym. Wybraliśmy pieszy, który był ciut zarzucony konarami drzew. Na szczęście większość uprzątnięto. Tu zaczęło nieco kropić, ale przestało zanim wyjechaliśmy z lasu.


Zaborów i dużo keszowania. Pod Madonną liczyliśmy kordy multaka. To znaczy Tomi liczył, a ja mu przeszkadzałam. ;)





Kwatera '39

Park&Ride 

Rodzina łabędzi spotkana przy bajorku




Płochocin i stacyjka. Dach trochę zniszczyły drzewa.




I Żuków