Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48939.07 kilometrów w tym 8147.76 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dalsze wycieczki po klopoty

Dystans całkowity:26569.44 km (w terenie 5232.38 km; 19.69%)
Czas w ruchu:1706:25
Średnia prędkość:15.57 km/h
Maksymalna prędkość:41.70 km/h
Suma kalorii:56985 kcal
Liczba aktywności:619
Średnio na aktywność:42.92 km i 2h 45m
Więcej statystyk
  • DST 91.77km
  • Teren 7.00km
  • Czas 05:09
  • VAVG 17.82km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Leszno, Zaborów, Płochocin czyli myk pod Kampinos

Poniedziałek, 17 lipca 2017 · dodano: 17.07.2017 | Komentarze 11

Piękne i nie za gorące lato. Uwielbiam. Przez ponad połowę dnia nad głową ciężkie, ołowiane chmury i wiatr, który częściej pomaga niż przeszkadza. Wokół kukurydza wzrostu człowieka i łany pszenicy oraz innych zbóż. Tak sobie jechaliśmy w kierunku Leszna zygzakiem i nieco dookoła, żeby nie przebijać się przez Błonie. Ostało się kilka skrzynek do znalezienia w okolicy (geocaching), więc korzystając z chwili wolnego oraz śpiesząc się przed nadchodzącą falą upałów - trza zad z domu ruszyć. Jedziemy na lekko, z kocykiem, kanapkami i piciem. 

Sprzed Domu Kultury w Lesznie zniknął wiklinowy łoś. Bu. Strasznie łyso tam bez niego. Za to jest gong z kawałka blachy. W Lesznie po małym popasie zwiedzanie kościoła. Jedziemy dalej do Zaborowa, gdzie dla odmiany też kościół, ale i cmentarz i pałacyk za płotem i komary i łabędzie i... przed szkołą zbudował się Park&Ride dla osób chcących przesiąść się do autobusu linii podmiejskiej. Który jeździ raz na godzinę, no czasem dwa razy. Już widzę, jak się ludzie do niego pchają. ;)

Po keszowaniu wracamy między innymi przez Płochocin, gdzie odkryłam Biedronkę a zaraz za nią fajną poczekalnię na dworcu. Niestety długo tam nie zagrzaliśmy miejsca, akurat przyszedł ochroniarz zamykać, bo ona do 15.30 (i tak była otwarta ciut dłużej). Dalej Rokitno i kościół drewniany w Żukowie, gdzie często się zatrzymujemy. Zaczyna już ciemnieć. Za Żukowem zaczynają się porządne dziurdzioły i mocny wiatr, który męczy. Jakoś docieramy do domu, ale jestem zmęczona. Kawa stawia mnie na nogi, a zaraz Tomi podrzuca pod nos talerz z obiadem (młode ziemniaki, pomidor i duszone kurki) i już jestem jak nowo narodzona. Fajnie było!








I mostek na Pisi Tucznej z widokiem na dziurawą kładkę.

Trainspotting na linii Warszawa - Sochaczew



Niektóre rzeki wylały po ostatnich opadach. Utrata przeciwnie do nazwy nieco zyskała w objętości.



Ziemniaki pod prądem. W sam raz na bimberek.




No dobra. Leszno i gong zamiast łosia.

Kościół w Lesznie. Jest jeszcze mariawitów, ale nie znaleźliśmy go na mapie. Była tam swojego czasu  niezła heca.

Mieliśmy do wyboru podjechać kawałek szlakiem rowerowym i pieszym. Wybraliśmy pieszy, który był ciut zarzucony konarami drzew. Na szczęście większość uprzątnięto. Tu zaczęło nieco kropić, ale przestało zanim wyjechaliśmy z lasu.


Zaborów i dużo keszowania. Pod Madonną liczyliśmy kordy multaka. To znaczy Tomi liczył, a ja mu przeszkadzałam. ;)





Kwatera '39

Park&Ride 

Rodzina łabędzi spotkana przy bajorku




Płochocin i stacyjka. Dach trochę zniszczyły drzewa.




I Żuków



  • DST 70.36km
  • Teren 1.10km
  • Czas 03:59
  • VAVG 17.66km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Krótki myk przez Izdebno, Grodzisk, Milanówek, Turczynek i Brwinów

Niedziela, 9 lipca 2017 · dodano: 09.07.2017 | Komentarze 7

Opłotkami, omijając duże miasteczka, więc nazwy tylko orientacyjne, do większości dobrze nie wjechaliśmy. W Izdebnie dłuższy postój, gdzie spotykamy dwie grupy rowerzystów. Jedna to znane nam z widzenia Jaktorowskie Towarzystwo Cyklistów, druga to dwuosobowa grupka sakwiarzy z nie wiadomo skąd. Podzieliliśmy się z nimi skwerkiem, KTC obległo przystanek i tablicę informacyjną ze szkoły w Izdebnie.

My dalej do Grodziska, a oni chyba do grodziska (nie miasta, tylko grodziska grodziskowego, takie miejsce ze Średniowiecza) sądząc z nieco bardziej południowego kierunku. W Grodzisku tylko mural chcieliśmy zobaczyć i zaraz z niego wyjechaliśmy w kierunku Milanówka, gdzie w zasadzie też wjechaliśmy tylko po to, żeby przedostać się jakoś na drugą stronę torów za pomocą kultowej kładki. Przez Milanówek wiedzie sympatyczny skrót do Turczynka, gdzie są dwie ładne wille i moja skrzynka, która była ciut zamokła (schody przeciekają) i tam zrobiliśmy dłuższy popas na poduszenie fantów, kawę mrożoną, kanapki i inne tego typu codzienności rowerowe. Wcześniej jednak odwiedziliśmy inną willę, a raczej jej niedokończone ruinki, komuś się chyba fundusze skończyły i mamy "domek w krzakach".

Kolejny etap to już prawdziwe szukanie skrzynek, o dziwo wszystkie znalezione prócz mobilniaka, którego jedna ekipa sprzątnęła nam dzień wcześniej sprzed nosa. Kilka ciekawych obiektów, nieznanych mi do tej pory. Keszując przejechaliśmy przez pół Brwinowa i zasiedliśmy na zacienionej ławce w parku miejskim. No i po wycieczce, czas wracać. Tym razem od północy, znów do Izdebna i dalej starą trasą, gdzie się ciut przegrzałam i zmachałam jadąc pod wiatr. Ale smażone kurki (grzyby) na obiad przywróciły mi morale. ;)



Tajemnicza willa w krzakach




Mural w Milanówku i budynek poczty




Turczynek

Inna willa w Brwinowie, o bardzo ciekawej historii.

Wychodek, niestety o historii nieznanej.

Reszta fotek w albumie letnim.


  • DST 12.71km
  • Czas 00:56
  • VAVG 13.62km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy w Warszawie

Piątek, 30 czerwca 2017 · dodano: 30.06.2017 | Komentarze 6

Trafiła się inwentarka w centrum, a że nie ufałam zbiorkomowi w tej części miasta (liczne korki), wybrałam się rowerem od dworca Śródmieście. Na południe trasa bardzo przyjemna, nie licząc wąskiej Emilii Plater, gdzie aut jak mrówków i co gorrsza nieprawidłowo zaparkowanych z jednej strony. Plusy? Tak ciasno, że wszystko jechało wolniutko i nawet jedna pani mnie nie rozjechała włączając się do ruchu z parkingu, choć próbowała. Potem już lekko do Polibudy i dalej Polną do Trasy Łazienkowskiej, gdzie górą przyjemna dedeera do Placu na Rozdrożu i dalej już prosto wzdłuż Łazienek i z górki na pazurki do pracy. 

Powrót podobny, choć planowałam początkowo przez Powiśle, ale po drodze zmieniłam zdanie. Fartowo trafiłam na wizytę premiera Hiszpanii pod Belwederem, niesfocony kawałek protestu ratowników medycznych (moim zdaniem powinni z dnia na dzień rzucić pracę, to jedyny sposób, by się ktoś jorgnął, na czym polega problem), a także małe myk w bok do Hali Koszyki, bo miałam blisko i prawie godzinę do pociągu. Stojaki rowerowe są, więc tym łatwiej Pradziadka upchnęłam łańcuchem i poszłam zwiedzać. Rzeczywiście hipstersko, ale sympatycznie, tylko trudno się dostać na górę. Ja trafiłam za pomocą windy. Może są gdzieś schody, ale nie znalazłam. Tylko w dół.

Fotki z Belwederu dziś na Warszavce, Koszyki wrzucę przy okazji w przyszłym tygodniu.




  • DST 20.97km
  • Teren 0.80km
  • Czas 01:13
  • VAVG 17.24km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do przedszkola i z powrotem 2x plus po jeżyny

Wtorek, 27 czerwca 2017 · dodano: 27.06.2017 | Komentarze 3

Zobaczyłam w sieci ciasto z jeżynami i dałam się nabrać autorce, że nieszklarniowe i niemrożone. Podjechałam do lokalnego jeżynowego zagłębia a tam ni du du, nawet zielonych nie ma. I teraz pytanie, czy to tylko moje zagłębie zdziczało do reszty, czy na jeżyny naturalne jeszcze za wcześnie?

  • DST 49.40km
  • Czas 03:05
  • VAVG 16.02km/h
  • Sprzęt Bauhaus
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Do Parku Bajka w Błoniu z Kluską i M.

Czwartek, 22 czerwca 2017 · dodano: 23.06.2017 | Komentarze 6

Zrobiliśmy młodej wagary od przedszkola i zawieźliśmy do Błonia, jak co roku. Skorzystaliśmy z "chłodniejszych" prognoz i obietnicy icmu, że nie będzie padać. Potem wyszło, że było ciut cieplej niż zapowiadano, a deszcze zaczęły walić w naszym kierunku po piętnastej. Ale od północy, więc im uciekliśmy w drodze powrotnej. Trochę pokapało, ale nawet nie dolatywało do ziemi, wyparowywało od ciepła po drodze. 

Na miejscu parę przykrych niespodzianek. Trwa rekultywacja dwóch górek, przez co jedna duuuża zjeżdżalnia nieczynna. Druga przykrość to rozwalona fabryka piasku, hit minionego sezonu. Może ją naprawią do jesieni, a może nie. Zniknęła jedna prowadnica i wszystkie "wagoniki" do wożenia piasku. Drewno jest mugolo mało odporne. :(

Ale za to podreperowali kącik muzyczny, więc tu była pełna sprawność, działała też na full fontanna do biegania. Kluska przeleciała przez wszystkie atrakcje włączając pakowanie się na duży drewniany leżak. Całe dziesięć sekund i już chciała złazić. Poprzestawiała też figury szachowe i poćwiczyła na siłowni plenerowej. Plac zabaw dla młodszych dzieci zaczyna być nuuuudny. Więc wbiła na siatkę wspinaczkową dla starszych dzieci, żeby zjechać z wysokich zjeżdżalni. One chyba ze 3 metry miały najmniej. Zjeżdżała też na orliku, co prawda raz spadła z góry i nabiła sobie guza (bo skakała, zamiast spokojnie czekać), ale nic się nie stało. Nawet porównywałyśmy swoje siniaki, bo mamusia w międzyczasie też w parę miejsc przydzwoniła.




Pisia Tuczna i obowiązkowa fota z żarciem.


Koń jaki jest, każdy widzi.

Pociąg!

I w parku





Cirrusy na niebie, pogoda się... popsuje. ;)



W drodze powrotnej mówię do Tomiego, że "O, tu Kluska zawsze zaczyna przysypiać". Mija minuta... Kluska zaczyna przysypiać. Pół godziny drzemki i się obudziła od ciągłego ratowania jej głowy przed wypadnięciem. Ostatnie kilometry trasy to nauka angielskiego z tatusiem.



  • DST 58.96km
  • Teren 10.00km
  • Czas 04:10
  • VAVG 14.15km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Po Warszawie (Włochy >> Siekierki >> Olszynka Grochowska)

Niedziela, 18 czerwca 2017 · dodano: 19.06.2017 | Komentarze 7

Rano ruszamy z Włoch najpierw do Lidla zaopatrzyć się w prowiant. Ja niewyspana, bo wieczorem hałasowała za oknem dzieciarnia, a potem huczały pociągi dalekobieżne (chyba przez remont torów, bo normalnie wcale tam nie hałasują, dziwne). Po drodze mijamy śmieszne graffiti na ścianach tunelu. Tu wrzucam tylko zwiastun, wszystkie zdjęcia będą sukcesywnie na blogu warszavkowym. Pod Lidlem za to kury i kaczki. 

Przebijamy się potem przez pół Warszawy czyli Włochy, Ochotę, Centrum do Metra Politechnika, gdzie jest mozaika łącząca Stambuł z Warszawą. Przeoczyłam podbicie Turcji przez Wielką Lechię, ale niech tam, proszę bardzo. Jeszcze tylko Ukraina z Lwowem i Odessą, potem się Krym od Putina wygra w brydża i spokój. Z Polibudy przez Łazienki i zjaaaaazd Traktem Królewskim dotarliśmy na Siekierki, gdzie pora na rozwałkę, bo już ciepło. Fort się napatoczyl, to nawet woda z komarami się trafiła. I psami, które chciały moje kanapki z serem, ale nie dałam, bo właścicielki patrzyły. ;)

Dalej na most, panoramę obejrzeć i obfocić ostatnią wersję i... pozwiedzać rzeźby na osiedlu przy Ostrobramskiej, takoż i zza płota zajezdnię. Stamtąd słupy węzła Marsa na akcję GTWb, labirynt przejazdów trasy rowerowej i lecimy dalej, do muzeum, które jest chyba czynne tylko raz w roku, gdzie dla odmiany kesz i wagon za płotem. Dalej dworzec (na szczęście jeszcze stoi) kolejki wąskotorowej, której już nie ma i jedziemy się ochłodzić do lasu obok torów. Tam znów jakiś pomnik i rezerwat. Nie jest chłodniej, trudno, jedziemy do Osiedla przy Dudziarskiej obejrzeć mural a la Mondrian. Kawałek dalej pociągi na olszynce i znów jakby nieczynny Teatr Akt. Mijamy tory na wschód, miejsce po willi, która była zabytkiem, ale jej to nie uratowało, więc też już jej nie ma i lecimy wzdłuż rury znikąd donikąd z czymś. Krajobraz iście księżycowy, gdyby nie bujna roślinność. Ulicą Skorpiona docieramy do nowego zalewu, który zrobiono z byle bajorka. Ponoć w trakcie budowy wyjęto tu sporo niewypałów. Lepiej nie dawać dzieciom tu łopatek. ;)

Na koniec dojeżdżamy do osiedla Wilno przy nowej stacji Zacisze, robimy dłuższy postój by nie umrzeć z przegrzania i... lecimy na Wschodnią szybciorem, by w ostatniej chwili wsiąść w pociąg do Żyrardowa.




















Ostatnie 4,2km to odebranie Kluski z dworca.

  • DST 92.66km
  • Teren 10.30km
  • Czas 05:48
  • VAVG 15.98km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Żyrardów - Laski - Warszawa Włochy

Sobota, 17 czerwca 2017 · dodano: 19.06.2017 | Komentarze 10

Kolejna pojedyncza wycieczka długiego weekendu. Po jednodniowej przerwie na odespanie, odpoczynek i odżarcie się po chudej diecie kanapkowej Meteora czas na jakiś porządny geocaching. Ostatnio jeździliśmy po rejonach, gdzie albo prawie nie było skrzynek, albo mieliśmy wszystkie znalezione. Tym razem skok w kierunku Lasek, gdzie jest sporo multaków i parę skrzynek, które Meteor znalazł beze mnie. Zaczynamy od zakupów, chlebek musowo, bo coś trzeba jeść po drodze. Jeszcze chłodnawo, polar się przydaje, ale z czasem robi się gorąco i wkładam coś grubszego na ramiona tylko na postojach.

Wieś mazowiecka kwitnie czym popadnie, całe szczęście nie mam na to coś alergii. Po przejechaniu przez znane okolice typu Baranów, Błonie docieramy do cmentarza wojennego w Pilaszkowie. Dalej do pomnika w Borzęcinie. W okolicy toczyło się mnóstwo walk podczas drugiej wojny światowej, cyklogrobbing dziś nieunikniony. W Lipkowie zwiedzamy kościół i wdajemy się w dyskusję z miłym panem, który oświeca nas, że tutejszy proboszcz zabrania fotografować kościół. No cóż, może sobei zabraniać, od iluś lat prawo polskie pozwala fotografowanie z zewnątrz obiektów publicznych, w zasadzie prywatnych również (google street view ładnie pokazuje). Rozwój fotografii satelitarnej również umożliwia dokładne oglądanie okolicy bez wychodzenia z domu, a co dopiero radarowe zdjęcia w 3d. Świat idzie do przodu, niektórzy nie nadążają. Tu odkrywam kolejny związek z Henrykiem Sienkiewiczem, majątek należał kiedyś do Kazimierza Szetkiewicza, a później do jego córki Marii, żony Henryka. Tutaj odbył się ślub młodej pary. Sporo można przeczytać na tablicy pod kościołem, sfociłam tę część, która mnie najbardziej zainteresowała.

Potem trafiamy na teren Zakładu dla niewidomych w Laskach, jednym z piękniejszych miejsc na ziemi na mojej prywatnej mapie. Jest tu i cmentarz, gdzie nie wolno robić wielkich grobowców, tylko co najwyżej kamienne ramy wokół grobu. I nagle okazuje się, że cmentarz może być piękny, a nie straszyć kiczem z lastrico i innymi wynalazkami, od których wypadają plomby. Później zwiedzamy jeszcze okolicę podkampinoską, bogatą w multaki... robi się za gorąco, nabywam colę z limonką, żeby nie zemdleć z przegrzania. Trochę dziwna w smaku, grunt że kofeina daje kopa do życia. Na co dzień unikam tej brązowej śmieri na kilometr, ale w momencie duchoty i gorąca ratuje mi życie. Wzięłabym czekoladowe mleko, ale w wiejskim sklepiku nie mieli. Bu.

Do Warszawy wracamy przez Babice i górkę śmieciową oraz krzaki w lesie. Jak to my. Dalej wjazd do Ursusa z opłotków Bemowa i jesteśmy we Włochach, gdzie zanocujemy przed jutrzejszymi wojażami po Warszawie.

Wszystkie fotki w albumie letnim.


Różowy Puchatek!?! Protestuję!!!!

Barszcz Sosnowskiego atakuje


Pilaszków

dddddd

Lipków






Laski




Kolejny cmentarz wojenny, między Laskami a Izabelinem


Urbex też się trafił, ale z racji spotkania towarzyskiego nie mogliśmy podjąć skrzynki. 

W kościele w Babicach trwała msza, a Meteor szukał pocisków. Znalazł.

W samych Babicach trwała impreza z gatunku szlagiery "copotu" czyli Boney M i inne tego typu w wykonaniu miejscowego Disco Polo. Marcinowi (Wczoraj i dziś) by się spodobało. ;)
Wracając spotkaliśmy wystawę latarń ogrodowych i nie tylko. 




  • DST 44.53km
  • Teren 14.30km
  • Czas 02:42
  • VAVG 16.49km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

W krzaki z Puszczy Marsjańskiej

Czwartek, 15 czerwca 2017 · dodano: 16.06.2017 | Komentarze 6

Ostatnio marudziłam na nudę i wygodnictwo, że Tomi się starzeje i po krzakach nie jeździ. To skończyłam z wygiętą niedziałającą tylną przerzutką. Ale od początku.
Drugi, a może pierwszy dzień długiego weekendu zapowiadał się upalny i taki był w istocie, mimo chłodnego powiewu. Za ciepło na rower. Ale popołudniu się ochłodziło, zaczął dąć przyjemny chłodny zefirek, to plany z kanapowych zmieniliśmy na serwisowo-keszowe w krzakach i lasach. Komaaaryyyy jak tury w lasach grasują, zwłaszcza przy bajorkach i rzeczkach. I kałużach. Oczywiście gdzie pojechaliśmy? Właśnie tam.

Zaczęło się od serwisu mojej skrzynki "W pół do zięby" i umieszczeniu w niej skrzynki mobilnej. A potem skrzynka meteora z dzięciołem. Moja pechowa.

"Ta skrzynka wisiała mi na mapie od lat. A to tablicę zniszczyli, a to Meteor reaktywował (a ja nie lubię podczas reaktywacji, tylko na oddzielnej wycieczce szukać), a to zapomniałam. Taka pechowa. Co dziś mogło pójść nie tak?
1.Zapomniałam komórki z lepszym, szybkim gps
2. Na starej komórce gps nie chciał się uruchomić, więc musiałam gps free na oko, bo wiedziałam, że "gdzieś tam", ale dawno mnie tu nie było i nie pamiętałam dokładnie miejsca
3. Najpierw przejechałam właściwe miejsce, a jak już się jorgnęłam i wróciłam to... wsadziłam rękę tam, gdzie trzeba i... nie ma. A, pewnie spadła. Grzebię dalej... coś mi się rusza... wyciągam rękę... MRÓWKI!!!! Całą rękawiczkę miałam w mrówkach. Zrzuciłam z dłoni i zaczęłam w panice po niej skakać na drodze, aż Meteor wyjrzał zza zakrętu, co ja robię, przecież miałam pójść i za chwilę wrócić z pojemnikiem, a mnie nie ma i nie ma...
4. W końcu Meteor mi wyjął skrzynkę, bo ja nie dałam rady, znowu spadła na samo dno i ciężko było dosięgnąć."

Później wróciliśmy naokoło, Traktem Kozackim. Nie wiemy skąd nazwa. Wzdłuż kiedyś leciała kolejka wąskotorowa, może jej pilnowali? A może gdzieś był niewyraźnie opisany jako kolejowy, ktoś przeczytał kozacki i tak zostało? Nie wiadomo. W każdym razie trasa mocno błotnista. Na dodatek w połowie trafił się quad ojca z dwójką dzieci, który zresztą zaraz zresztą zaczął się wycofywać... i wtedy w tylne koło wkręciła mi się gałąź. Tak nieszczęśliwie, że wygięła przerzutkę i zrzuciła łańcuch. Na szczęście przednia działała, więc na dwójce z tyłu i na zmianę 1 2 3 z przodu dotarłam szczęśliwie. No to do czasu serwisu będę manewrować przednią, a w trakcie pewnie odkurzę holendra na jazdę po mieście. Po drodze na trakcie trafiła się grupka młodych rowerzystów, których uczciwie ostrzegłam, że będzie mokro. :)

Wszystkie fotki od tego miejsca w letnim albumie.











To trzeba było obejść wąską groblą i przeskoczyć rów z wodą.



O, kapliczka. Założymy tu kiedyś skrzynkę i puścimy po roztopach. ;)

Cywilizacja! Ta mała kropka na drodze  to dwójka rowerzystów.




  • DST 127.00km
  • Teren 3.50km
  • Czas 07:10
  • VAVG 17.72km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wycieczka nad Pilicę (Białobrzegi i okolica)

Środa, 14 czerwca 2017 · dodano: 15.06.2017 | Komentarze 7

Długi weekend rozpoczęty dzień wcześniej dzięki wyjazdowi dziecka we wtorek wieczór. Prognozy na sob-niedz niezachęcające, więc odpadła namiotówka. To sobie machnęliśmy spory dystans z wiatrem nad jedną z moich ulubionych rzek, to jest Pilicę (moje ulubione rzeki to Rawka, Narew, Pilica, niektóre fragmenty Bzury oraz Bug).

Jedziemy przez Mszczonów, stałą trasą na południe i zachód od Grójca, prawie nie robiąc zdjęć, bo ileż można focić w kółko to samo. W Osuchowie, na 26 kilometrze, niespodzianka. W "naszym" miejscu rozwałkowo-kanapkowym doszła wiatka i drewniane stojaki rowerowe. Średnio wygodne, więc z nich nie skorzystaliśmy, za to z wiatki wprost przeciwnie, termosem i kanapkami. Trochę dużo tych kanapek wyszło, bo w piekarni rano kupiłam dwie duże bułki zamiast chlebów. No i istniało ryzyko, że zostaniemy bez chleba na święto. Przy placu w Błędowie (gmina Błędów i wypaczeń) wypatrzyłam piekarnię i dokupiłam chleb. No i dalej, dalej. Przez Mogielnicę w ćwierćmżawce podjechaliśmy nad Pilicę, gdzie wyszło piękne słońce (i zrobiło się ciut za ciepło). Po drodze trwała inwentaryzacja kościołów, a raczej pocisków w ich ścianach. Raczej się nie trafiały, ale za to jak się trafiły, to w ilościach kilku sztuk i to z miedzianymi zapalnikami. Prawdziwa rzadkość, dopiero drugi raz widzimy coś takiego i to z bliska.

Nad Pilicą, jak to tam, sielanka, koniki, osty wyższe od człowieka. Mostek Tomiemu rozebrali, taki fajny, drewniany, sypiący się... i walnęli betonowy. Szkoda że nie podwieszany, stalowy, jak to bywają nad Sanem, bardziej by pasował. A tak... no chociaż widoki ładne z niego są. Wzdłuż Pilicy dojechaliśmy do Białobrzegów i tam skończyły się żarty, dotarł do nas "ruch masowy", który jako tako nie licząc kilku tirów udało się bocznymi drogami ominąć. Na moście to była już w ogóle masakra, zwłaszcza że chcieliśmy zrobić zdjęcia, a miejsca nie było zbyt wiele. No cóż, "uroki" cywilizacji. Czem prędzej uciekliśmy na "starą" trasę i serwisówkę trasy S7. A tam w krzakach znalazłam stary plac zabaw przy jeszcze starszej knajpie. Wszystko nieczynne od dawna. Za paręset lat jakiś archeolog stanie tu ze studentami i powie: "Widzimy tu karczmę z okresu piezoitu elektronicznego, przełom XX i XXI wieku, wraz z zapleczem noclegowym i małą świątynią z drewna".

Po drodze trafiło się też parę krzyży, mogił, taki tam klasyczny cyklogrobbing. Docieramy do Dobieszyc, gdzie ma nas zabrać do domu pociąg (z przesiadką w Warszawie), ale mamy jeszcze chwilę czasu, to lecimy po kesza, a przy okazji obejrzeć pomnik i mogiłę, ostatnie dzisiejszego dnia. Tomi napisze dokładnie, bo ja na pewno pomylę. 

W Warszawie chwilę spędzamy na Zachodniej, starcza zajrzeć po kesza (nieznaleziony) i kupić frytki podczas focenia hali nowego dworca. Frytki przywracają mi morale, bo po godzinie w pociągu i ponad stu dwudziestu kilometrach czułam się nieco odfrytczona. I właśnie sobie przypomniałam, dlaczego od ponad dwóch lat nie byłam w Macu. Nawet frytki są mało jadalne, chyba je z samej soli robią, bo już nawet nie czuć ziemniaka ani oleju. Równie dobrze mogłam kupić solniczkę. ;)

W Żyrardowie przywitał nas deszcz. Diabli wiedzą skąd, bo padać miało wg prognoz gdzie indziej i o innej porze, ale chmury już tak mają, że zapomną sprawdzić icm i robią tylko później niepotrzebny bałagan.

Wszystkie zdjęcia w nowym,  letnim albumie, bo to już lato w zasadzie.







Były też sady, duuużo sadów, ale jak pisałam wyżej, ile można focić to samo?





Maki też były. I dworek z wielką sztuką na trawniku.










I rzeczony pocisk z zapalnikiem

I lądujemy nad Pilicą. A tam koniiikiiii






Pałac. Ale musi być widok z góry.

Nowy mostek





Białobrzegi



A to niespodzianka, szlak flaszkowy. Hep!

Uwaga! Stromo!

Wężykiem, wężykiem... w Stromcu


I do domu


  • DST 51.69km
  • Teren 6.00km
  • Czas 02:54
  • VAVG 17.82km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Kurdwanowa cyklogrobbing

Niedziela, 11 czerwca 2017 · dodano: 11.06.2017 | Komentarze 10

Właściwie pod Kurdwanów, obejrzeć po zimie pewien cmentarz wojenny z I wojny i podzielić się z gośćmi z Łodzi naszymi "badaniami" obiektu. Tu i tam parę płyt znaleźliśmy, tu i tam jakieś kamienie, krzaków co niemiara a i komarów dużo. Aż w końcu uciekłam do hamaku, ale i tak mnie gadziny podziabały.

Reszta fotek w albumie wiosennym. Czas już chyba letni założyć.




Królik czy zając?



Mieliśmy pod wiatr, ale przyjemnie chłodził. W drugą stronę było gorzej, za ciepło...


To niebieskie to nie lawenda, ale też ponoć jakieś "zioło"

Bocianki

Mała rozwałka obok cmentarza



I płyty w kiepskim stanie niestety


Resztka pomnika


W drodze powrotnej do domu zahaczyliśmy o Borzymówkę i Humin

Miło popatrzeć na odrestaurowany cokół pomnika (obelisk się zachował). Taki sam był kiedyś w Kurdwanowie, ale ktoś go "popsuł". :(