Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48635.61 kilometrów w tym 8056.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.05 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

>100

Dystans całkowity:4333.23 km (w terenie 421.67 km; 9.73%)
Czas w ruchu:255:55
Średnia prędkość:16.93 km/h
Maksymalna prędkość:52.70 km/h
Suma kalorii:27962 kcal
Liczba aktywności:39
Średnio na aktywność:111.11 km i 6h 33m
Więcej statystyk
  • DST 109.16km
  • Teren 11.50km
  • Czas 06:30
  • VAVG 16.79km/h
  • VMAX 33.40km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyprawa do Jamborka - dzień 1

Piątek, 27 maja 2016 · dodano: 31.05.2016 | Komentarze 8

Żyrardów >>> Skierniewice - Dąbrowice -Godzianów - Byczki - Gzów - Przybyszyce - Jeżów - Popień - Wierzchy - Katarzynów - Koluszki - Różyce - Borowa - Karpin - Kurowice - Dalków - Wola Kutowa - Żeromin - Tuszyn - Rydzynki - Zofiówka - Czyżemin - Tążewy - Dłutów - Dłutówek - Łaziska - Orzk (setka!) - Karczmy - Jamborek

Legenda: >>> - ciapąg (korzystamy ze zniżek i darmowych rowerów przez cały rok)

Dzień rozpoczęty nad wyraz przyjemnie, jeszcze nie było upału, więc od Skierniewic jechało się całkiem przyjemnie. Dopiero potem doszły objazdy dziurdziołami i piochami, na których to ostatnich moje łyse opony nie bardzo dają radę, ale mimo wszystko terenu jest na tyle mało, że przepchnięcie roweru na jakimś tam odcinku nie stanowi wielkiego problemu. Tym bardziej, że lepsze opony nie dają pewności przejazdu przez tę Saharę, jaką mieliśmy po drodze.

Dzień pod patronatem cyklogrobbingu, wokół Koluszek wiele cmentarzy ewangelickich, może kiedyś założy się geościeżkę, póki co parę odwiedzonych po drodze do Tuszyna. W Tuszynie mieliśmy zwiedzać stary szpital, ale się spóźniliśmy, wiele budynków wyburzono. W efekcie gruntownie zwiedziliśmy tylko stołówkę, ale za to włączając piwnice i wylegując się na łóżkach. Pod wieczór zajrzeliśmy też do resztek po ośrodku wczasowym i wisienki na torcie, czyli podobizny "Łosia" - pewnego samolotu, którego model kiedyś pieczołowicie sklejałam w dzieciństwie. Właściwie nawet nie pamiętałam, przypomniało mi się, gdy spojrzałam na niego z profilu. Te szybki pamięta się całe życie, zwłaszcza jak się razem z nimi do korpusu dokleiło palce.

Mimo wszystko byłam zmęczona, bo w trakcie wycieczki zrobiło się naprawdę ciepło. Trochę marudziłam pod koniec, niesłusznie, bo następnego dnia miało być dużo gorzej, ale to już inna historia. Ważne, że "setka" wskoczyła kilka metrów od sławnej miejscowości Orzk, co jak Aaar mówi, aż się chce zakląć. ;)

Wreszcie dotarliśmy do Jamborka, gdzie Huann przywitał nas czym miał, a głównie domem i jedzeniem. :)


Mostek na czymś nasypopodobnym i nad bramą.
Stołówka

Łoś

Orzk!




  • DST 115.33km
  • Teren 5.50km
  • Czas 06:45
  • VAVG 17.09km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Za Tarczyn

Poniedziałek, 2 maja 2016 · dodano: 03.05.2016 | Komentarze 6

Pierwsza setka w tym roku. Trochę planowana, bo jak jedziemy do Tarczyna, to zawsze setka wyjdzie, ale tym razem pojechaliśmy jeszcze dalej niż zwykle i wylądowaliśmy pod Grójcem. Druga połowa majówki. Trasa w 3/4 "ta sama co zwykle", czyli obok magazynów Biedronki pod Mszczonowem (i cmentarza ewangelickiego w lesie), a dalej szosą na Tarczyn i dalej do stacji kolejowej obejrzeć miejsce zniknięcia mojej skrzynki oraz na skrzyżowani eS-Łki z wąskotorówką i dalej, do malutkiego mostku kolejowego na Tarczynce. Tyciuniego.
Trafiliśmy też w rejon wojskowy przy ośrodku dla uchodźców (ale inny przy innym ośrodku, pechowo wszystko bardzo podobne i łatwo pomylić), wreszcie znów do kolejki grójeckiej, ale tym razem bardziej na południe i większego mostu kolejowego oraz doklejonego betonowego wiaduktu. Planowany drugi tor, czy droga? Nie wiadomo. Konstrukcja z wyglądu przypominała przedwojenną.

I tu zaczęło kropić.

Kropienie przerodziło się w ulewę z małej chmury. Próbowaliśmy się z niej wyrwać, ale wyglądało to tak, jakby chmura podążała w tym samym kierunku, co my. W efekcie trochę schliśmy pod wiatkami autobusowymi, trochę jechaliśmy. Padało nawet, gdy świeciło słońce. Przestało dopiero niedaleko przed Osuchowem i tam rzeczywiście się nieco osuszyliśmy i przebraliśmy w co kto miał suchego. Reszta podeschła w trasie. I byłoby fajnie, gdyby nie to, że za Mszczonowem, wręcz pod samym Żyrkiem złapała nas druga ulewa, waląca piorunami gratis. I znów byliśmy cali mokrzy.

Meteor od tego wyzdrowiał, a ja następnego dnia trochę kasłałam, ale mi przeszło.



  • DST 113.88km
  • Teren 7.20km
  • Czas 06:49
  • VAVG 16.71km/h
  • VMAX 38.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Nieplanowana setka po Mazowszu

Sobota, 1 sierpnia 2015 · dodano: 02.08.2015 | Komentarze 5

Żyrardów - Milanówek - Brwinów - Ożarów - Pruszków - Milanówek - Grodzisk - Żyrardów

Tak mniej więcej się kręciliśmy skrzynkowo, ale niedokładnie, bo jeszcze Parzniew się trafił (skoro jest taka piękna CePeeRa, to trza korzystać ile wlezie), a poza tym miało być krótko i przyjemnie, a nie wiadomo jak zrobiło się grubo ponad setkę. No jakoś tak wyszło.

Do 14 aura była sprzyjająca temperaturowo, zwłaszcza w cieniu człek się schłodził, potem była chwila na patelni, ale udało się odpocząć w cieniu na dworcu w Ożarowie. Wreszcie udało się dotrzeć do parku w Brwinowie po remoncie, reaktywować skrzynkę i podjechać do cmentarza wojennego (1939) w Ołtarzewie pod Ożarowem. Piękna nekropolia dająca obraz straszliwych strat, jakie poniosło polskie wojsko. Dotarliśmy również do parku Mazowsze na północnych rubieżach Pruszkowa, glinianki przerobiono na przyjemne miejsce dla ludzi. Przejeżdżając przez Turczynek, dla odmiany na południu odkryłam, że da się podejść do tamtejszych willi (które kiedyś były przez jakiś czas szpitalem kardiologicznym). Trza założyć skrzynkę, zanim wieść o ogólnodostępności terenu się rozniesie.

Wracając przez Grodzisk spotkaliśmy kolegę keszera i się zagadaliśmy do zmroku. Powrót nocą, aże zimno mi się zrobiło, na szczęście miałam polar od Badzi (nowy, gruby), kurtkę i getry. 

Poniżej wybór zdjęć, reszta jak zawsze w  mazowieckim lecie.





  • DST 114.25km
  • Teren 20.00km
  • Czas 06:55
  • VAVG 16.52km/h
  • VMAX 32.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Żyrardów - Pilawa

Niedziela, 26 lipca 2015 · dodano: 27.07.2015 | Komentarze 4

Z wiatrem to ja mogę długo i daleko. Mimo sporego dystansu nie miałam żadnych kryzysów. A przetyrpało nas z początku, bo wygoną gruntuwę posypali nam gruzem. Przez jakiś 1,5km. Szlak rowerowy wyznaczają na nowo. Normalnie.... jak nie poleją tego asfaltem, to trasa rowerowa do wykreślenia z mapy. to się nadaje do sądu wręcz.

A co do reszty, bardzo przyjemnie, nareszcie sensowna temperatura w porywach do 19 stopni, prawie bez słońca (ale to prawie starczyło, by schlastać różowawą wrażliwą cerę Meteora, moja lekko śniada z ochroną 50tką dała radę). Poza drobnym fotostopem pod jednym z kamieni Chełmońskiego pierwszy postój po ponad 30km jazdy. Na stacyjce kolejki grójeckiej. Tu w ogóle coś jeździ? Meteor posiedział w charakterze pasażera czekającego, ale mu się znudziło i pojechaliśmy dalej.

Następnie dwa cmentarze i kapliczka w rejonie skarpy Wiślanej (ten pierwszy kawałek od), zjazd w dół i do gwiazdy tego dnia - kolejowego mostu w Górze Kalwarii. O mamo, jaki on piękny. Lekko nadrdzewiały, nitowany, przęsła idą górą, więc cudowne kadry z torami... na szczęście nic nie jechało, można było focić do woli. Choć w sumie szkoda, że jednak nic nie jechało, bo zdjęcie z pociągiem to by było coś. I przeżycie podczas mijanki. Może innym razem.

Dalej pod drugi most, pod 50tką, też stalowy, ale z kratownicami pod spodem. Też niczego sobie, choć trudniejszy do fotografowania.

Wreszcie jedziemy do małej stacyjki Warszówka na esełce. Po drodze zatrzymują mnie jeżyny, zjadłam ich chyba z cały kubek, aż Meteor przestał na mnie czekać. Dogoniłam go, jak już łaził po zarośniętym peronie. Założył tu skrzynkę, bo ruszamy z kolejnym etapem oskrzynkowania całej linii. Długo mu się zeszło, więc omal nie zasnęłam na miękkiej peronowej trawie. Siłą mnie zmusił do odjazdu. Odwiedziliśmy jeszcze mały mostek kolejowy i uroczy neogotycki kościółek Mariawitów, serwis mojej skrzynki w mazowieckiej wierzbie (skrzynki Meteora przy Osieckich Zdrojach się nie dało). I do pomnika z katastrofa kolejową w 1981 roku. Kościół w Osiecku obejrzeliśmy z daleka. Wreszcie dojazd do wiaduktu pod Jaźwinowem i zakładanie mojej skrzynki. Nie byłam przekonana, bo z kryjówkami jako tako, ale w końcu przystałam na propozycję Meteora i nawet znalazłam kilka fajnych elementów maskujących.

No to siup do Pilawy. Tu już bez zdjęć, bo mi padły bakterie w aparacie. Odnowili budynek dworca. Z zewnątrz. W środku ta sama nędza z dykty. Park obok też jakby odnowiony, pięknie się żulia zagnieździła, ale na szczęście byli też porządni obywatele, to się nie baliśmy zwiedzać. Przyjemne miejsce, gdyby nie drzewka z pzredłużaczami i wiszącymi wtyczkami. Meteor wrzuci fotki. :)

Zdjęcia z dnia w specjalnym albumie.



  • DST 101.45km
  • Teren 33.00km
  • Czas 06:27
  • VAVG 15.73km/h
  • VMAX 28.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

No to wiejemy!

Niedziela, 17 maja 2015 · dodano: 17.05.2015 | Komentarze 8

Meteor ostrzegał, że będzie wiać, ale że będzie aż tak wiać nawet w środku lasu? Pojechaliśmy do Łowicza przez wszelkie możliwe lasy, a i tak jechałam ledwo ledwo. Raz, że chyba mi się lekko zakwasiły nogi po wczorajszym i miałam w związku z tym mniej pary, dwa że Meteor dostał jakichś skrzydeł, albo po cichu zamontował sobie wspomaganie elektryczne, specjalnie porównywałam licznik na tej trasie, mimo mocniejszego wiatru na tych samych odcinkach co wczoraj jechał szybciej! Wczoraj może bym się zawzięła i go dogoniła, dziś nie miałam szans. Więc bidul musiał co róż stawać i na mnie czekać. Kto ma w nogach, ten nie ma w beretach, czy jakoś tak.

Ale w końcu dojechaliśmy do Łowicza i zaczęliśmy keszować. Skrzynki znajdowały się niemal same, aż byłam zdziwiona, bo w miejskim keszowaniu mamy zazwyczaj 50% skuteczności. Czyli albo się znajdzie, albo nie. A tym razem raz M. wygarnął, raz ja. Raz nawet myślałam, że nie ma, no totalnie nie widziałam niczego, a potem się okazało, że jednak był, na widoku. W ogóle M. miał dobry dzień, znalazł finał multaka bez etapów pośredniach. Intuicyjnie poszedł w krzaki i przyniósł pudełko :)

Założyliśmy też świńską skrzynkę w ruinach rzeźni w Łowiczu, ale to jeszcze trochę z publikacją, trzeba zrobić opis. Tu byłam tak zmordowana, że "hasło" do skrzynki poszedł chować M., a ja prawie usnęłam na kocyku. Dokuczały mi plecy po porannym wysiłku. Po odpoczynku przestały, ale w rejonie 80km znów zaczęły, aż z bólu drętwiała mi szyja za uszami. Koszmarny ból, musiałam się parę razy zatrzymac, bo nie dawałam rady jechać. W końcu znalazłam jakąś pozycję głowy i pleców, kiedy bolało, ale znośnie. W międzyczasie znalazłam jeszcze parę skrzynek wojenno-cmentarnych, które M. miał już znalezione. Wróciliśmy o zachodzie słońca.

Wszystkie fotki w albumie wiosennym. No i padła pierwsza moja setka w tym roku. Długo ją będę pamiętać.



  • DST 116.83km
  • Teren 7.00km
  • Czas 06:45
  • VAVG 17.31km/h
  • Kalorie 2409kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

261/365 Do Rawy Mazowieckiej

Sobota, 4 października 2014 · dodano: 05.10.2014 | Komentarze 23

Jak nazwa wskazuje, Rawa Mazowiecka znajduje się w województwie łódzkim. Po drodze wpadliśmy kultowego sklepu w Jeruzalu, gdzie drożdżówki są chyba jeszcze smaczniejsze niż w Czerwonej Niwie. Miało być tak samo ciepło, jak dzień wcześniej, ale jednak poza miastem wiatr był chłodniejszy. Początkowo jechałam z gołymi nogami w sandałkach i w tunice, ale w Jeruzalu włożyłam polar. Potem szybko w bok do Starej Rawy, gdzie odbył się serwis dwóch moich skrzynek. Skarpety założyłam dopiero w Rawie, gdzie dotarliśmy około piętnastej. No cóż, tak to jest, jak się wyjeżdża z domu po dziesiątej i robi żywieniowe rozwałki, a to pod sklepem, a to pod grodziskiem.

Na granicy miasta zwiedziliśmy pięknej urody nitowaną kratownicę mostkiem wąskotorówki będącym. Nieokeszowany! Może coś kiedyś tu założymy. Kolejka jeździ tu bardzo rzadko, w letnie soboty raz dziennie, a raczej dwa, bo tam i z powrotem z Rawy do Białej Rawskiej. Niedaleko od mostu jest stacyjka, a raczej przystanek kolejowy z peronem. 

W Rawie Mazowieckiej odwiedziliśmy kilka zabytków, odnaleźliśmy ciekawie zamaskowane skrzynki. Odbył się też cyklogrobbing, po drodze do Rawy zgubiłam Tomiego, za to znalazłam kamień z nazwiskami żołnierzy AK. W Rawie odwiedziliśmy kwaterę wojeną z 1939 oraz pobliski cmentarz żołnierzy radzieckich (z jedną gwiazdką, reszta zniszczona, tylko czasem został ślad z cementu). Na tym samym cmentarzu znaleźliśmy kilka nagrobków cyrylicą pisanych oraz jeden grób hrabianki. Odbyliśmy szalenie przyjemną rozwałkę na wyspie wśród sosenek. Tu założyłam kurtkę, bo wiało. Potem tylko sesja na krokodylu, wizyta na siłowni, gdzie Tomi jeździł na rowerze stacjonarnym bez trzymanki i... zaczęło się zmierzchać, więc udaliśmy się w drogę powrotną. Jeszcze tylko droga krzyżowa pod Rawą przypominająca kemping z domkiem letniskowym... pardon, pustelnią i myk do Żyrardowa.

Nie taki myk, bo wieczorem ruch się jakby zrobił większy, a samochody szybsze. Więc staraliśmy się jechać bocznymi drogami, przez co trasa była nieco dłuższa. Ale za to spokojniejsza. Tylko paluszki mi zmarzły i nerki, które zaczęły pobolewać jeszcze przed Rawą. Nie wiem, czy nie przewiało mi ich na spacerze z Kluską w dniu poprzednim. W końcu trochę polegiwałam w hamaku cienko ubrana. Starość nie radość ;)

Gdyby nie zimny powrót, byłaby wycieczka na sto dwa. A tak jest tylko na dziewięćdziesiąt dziewięć. Obawiając się przeziębienia, niedzielę postanowiłam przeleżeć stacjonarnie, w łóżeczku, z rozgrzewającą herbatą.



  • DST 106.55km
  • Teren 12.50km
  • Czas 07:00
  • VAVG 15.22km/h
  • VMAX 28.00km/h
  • Kalorie 2197kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

251/365 Cyklogrobbing nad Bzurą #2 dzień 2

Niedziela, 14 września 2014 · dodano: 16.09.2014 | Komentarze 6

Poranek był trudny. Wszystkie moje poranki są trudne, ale ten był wyjątkowy.  Późno poszliśmy spać, bo rozbijaliśmy się i jedliśmy po zmroku. W zasadzie poszliśmy spać już w niedzielę. A pobudka skoro świt po siódmej trzydzieści. W końcu jakoś się zwlokłam, ale zgubiliśmy moją czerwoną chustkę na głowę. Dopiero w domu Tomi znalazł ją w swoim śpiworze. Ot, podróżniczka. Początek dnia zaliczyłam więc bez nakrycia głowy i trochę mi to doskwierało. 

Ledwo się zwinęliśmy z noclegu, kilkadziesiąt metrów i leśny cmentarz. Skrzynki nie znalazłam. Potem wizyta w sklepie. Na rynku jakiś żul strzelał z kapiszonów (czy innego hałaśliwego czegoś), na dodatek rzucał tym w naszym kierunku, za co go gruntownie opieprzyłam. Chwilę później nadjechała spora grupa cyklistów z lekkimi sakwami. Kaski, sportowe ubranka, ani chybi "Warszawka". A jużci, swój pozna swego, grupa zorganizowana z busem wożącym bagaże za nimi. My co prawda oficjalnie z Żyrardowa, ale ja w końcu rodowita warszawianka ;) Pogadaliśmy i każdy w swoją drogę. My do pistacjo... eee... znaczy miętowego kościółka i kwatery wojennej na pobliskim cmentarzu. Kolejne cmentarze, a tu podobnie jak wczoraj - coraz cieplej. Na szczęście po drodze trafił się odpust i udało się nabyć bandanę na moje biedne rozgrzane czoło i od razu zrobiło się przyjemniej. Mimo przykrego wmordewindu.

Po drodze mała odmiana i włażenie na górę. Poczułam się jak w Beskidzie Niskim, hihi, ale takim, gdzie się łazi po krzalu bez szlaku ;)

Późnym popołudniem zawiało nas do Kamionu, gdzie siarczanami z wody mineralnej zmyliśmy błogosławieństwo dnia poprzedniego i szatański Pradziadek mógł odetchnąć z ulgą. Tomi zrobił to pod kamieniem św. Jacka, który jest tam jako niby-pamiątka przekroczenia Wisły na płaszczu. Pewnie płytko było. Mam w tej kwestii własną teorię, miejsce to było świętym gajem, wokół głazu był krąg energetyczny słowiański, świątynię postawiono, by ten kult wywalić w diabły, tylko kamienia ruszyć nie mogli... to dorobili bajkę o św. Jacku i przerobili to to na miejsce pielgrzymkowe i odpustne. Spryciarze, ale my jesteśmy sprytniejsi i czasem pogańskie głazy wykorzystujemy do swoich niecnych celów ;)

Słońce zachodzi, a my 40km od domu! Ejże, miała być krótsza trasa! A tu jeszcze multak w Brochowie, a tu jeszcze wcześniej skrzynka pod Wyszogrodem. No i wracaliśmy po ciemku. Po kulawym asfalcie. Ała, moje dłonie. Ała, mój kręgosłup. Do setnego kilometra jechałam jako tako, ale ostatnie 6 to była istna mordęga. Po wiadukcie nad A2 wyjątkowo sobie z Pradziadkiem weszliśmy, zamiast podjechać. Kilka postojów nieco polepszyły stan moich dłoni, ale wróciłam totalnie wykończona. Dystans dniowy krótszy, ale zmęczenie dwudniowe. Dawno tak zmęczona nie wróciłam do domu, ostatnim razem chyba po życiówce, tej 143 wiosną.

Ale wycieczkę uważam za  udaną i pełną przygód, jak lubię :)




  • DST 125.84km
  • Teren 6.50km
  • Czas 07:20
  • VAVG 17.16km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Kalorie 2595kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

250/365 Cyklogrobbing nad Bzurą #2 dzień 1

Sobota, 13 września 2014 · dodano: 16.09.2014 | Komentarze 2

Sporo keszy cmentarnych do złupienia, jedziemy, bo czasu mało. Pobudka wczesna. Miałam 15 minut więcej czasu, bo Tomi pojechał na rynek po chleb i inne wiktuały śniadaniowe. Na szczęście jechaliśmy z wiatrem, ciutkę bocznym, ale dało się wytrzymać. Jednak postój na cmentarzu pod Bolimowem i kawunia poprawiły mi morale i przestałam marudzić. W końcu zaczęliśmy łupić kesze, jeden po drugim, nie pamiętam kolejności. W większości były to kwatery wojenne z 1939 na terenie cmentarzy parafialnych. Chyba tylko ten w Kompinie był zupełnie niezależny i tam zrobiliśmy kolejną rozwałkę.

Wisienką na torcie okazał się pierwszy spawany most na świecie. Nie miał uroku nitowanych kratownic, ale doceniam kunszt, ehem, projektantów, w końcu założenie było takie, by odjąć wagi i potanić produkcję. Anu, ten most zapoczątkował erę brzydkiej konstrukcji drogowej, która trwa po dziś dzień. Tylko podwieszone mosty bywają ładne, ale są drogie i jest ich jak na lekarstwo.

Potem sam tort, czyli skansen w Maurzycach. Pusto, prawie bez ludzi, przyjemnie się zwiedzało i nikt nie właził w kadr ;)

No a potem powrót do zwiedzania cmentarzy i kościółków po drodze. Bardzo ładnych, głównie neogotyckich (lubię cegłę, starą czy nową). Niespodzianką okazał się stary, zrujnowany dom dziecka przy jednym z kościołów. Tym bardziej, że dało się wejść do środka. Ale chodziliśmy na paluszkach, wszystko w środku wyglądało, jakby za chwilę miało się zawalić. Drewniane stropy, dziurawy dach... to jego ostatnie chwile. Wielka szkoda. Zaczepiła nas babcia i próbowała wysondować, dlaczego zachwycamy się tym budynkiem. Przecież taki stary... no właśnie dlatego! Ech.

Pod wieczór trafiliśmy do miejscowości Luszyn, gdzie spotkała nas przygoda turystyczna. Dopadł nas ksiądz proboszcz w trakcie oglądania wnętrza. W pierwszej chwili nie wiedziałam, kto to, bo był zwyczajnie ubrany, pingnęło mi, gdy zaczął opowiadać, ile to czy tamto kosztowało. No i dużo opowiedział nam o remoncie kościoła, obrazów, ołtarzy, wszystkiego. Dużo pracy włożonej i dużo pieniędzy. No i użył bezprzewodowego kropidła, żeby pobłogosławić nas i nasze rowery. Biedny Pradziadek, na stare lata tak go potraktować. Na szczęście ktoś z parafian księdza zajął, bo już schodziło na "śliski" temat naszego bezślubia, zadziecia i ateizmu moich rodziców, przez co nie bardzo wiem, o co chodzi z tymi kościelnymi figo fago. Rozpoznaję jeno style. W Lusinie krzyżuje się gotyk z renesansem, bardzo polecam, bo nawet zgrabnie wyszło. Tylko w środku ołtarze niestety zwyczajne, barokowe. W ogóle w Polsce łatwiej o ołtarz gotycki niż renesansowy, tak mi przyszło do głowy na tej wycieczce. W ogóle śmiesznie wyszło, bo ksiądz myślał, że jesteśmy "młodzi", a nam już bliżej do 40tki niż dalej, khe, khe. A że nie wyglądamy. No cóż, rower odmładza, nie przeczę ;)

Z Pradziadka i roweru Tomiego kropidło zmyliśmy siarką, a raczej siarczanami z wody mineralnej, ale o tym w relacji z dnia następnego.

Luszyna atrakcji nie koniec. Pojechaliśmy do kwaterki 1939 na cmentarzu parafialnym, a wcześniej w pokrzywach odwiedziliśmy pomnik z cmentarza z I wojny, z niemieckimi napisami. Widywaliśmy podobne, ale tak dużego chyba jeszcze nie. Płyt nagrobnych niestety nie było. Szkoda, że taki zaniedbany. Potem wyhaczyliśmy "skrót" do Kiernozi, który szybko zmienił się w malowniczą trasę utykaną kocimi łbami i bardzo starymi wierzbami. Trochę tyrpało, ale nie żałuję, to jedno z piękniejszych miejsc w okolicy. W Luszynie jest jeszcze biały pałac i resztki gorzelni (chyba), z kominem. Urbeks, ale nie wiem czy dostępny. Nie sprawdzaliśmy. Ale to nie koniec. Na cmentarzu parafialnym w Luszynie odkryłam krzyż z... gniazdem owadów kłujących. Chyba opuszczonym (nie sprawdzaliśmy, spore to to było, może szerszenie, może osy, może pszczoły leśne).

W Kiernozi znów cmentarnie, ale tym razem niewojskowo, krypta z trumną pani Walewskiej.

Potem znów od cmentarza do cmentarza, od kesza do kesza, ale było już ciemno i nie mam zbyt wielu zdjęć. Nocleg wypadł przy kolejnym cmentarzu, w lesie, w tak zwanej bezpiecznej odległości. Mogiłka wojenna z I wojny, ale zwiedziliśmy go dopiero rano.

Fotki wrzuciłam do cyklogrobbingu nad Bzurą. Tylko fotki ze skansenu wrzuciłam do osobnego albumu.



  • DST 101.59km
  • Teren 2.00km
  • Czas 05:25
  • VAVG 18.76km/h
  • Kalorie 2092kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

248/365 Cyklogrobbing nad Bzurą

Środa, 10 września 2014 · dodano: 11.09.2014 | Komentarze 8

Dawno nie było wycieczki od cmentarza do cmentarza. Zazwyczaj mieszamy atrakcje, by nie było nudno. Tego dnia kościoły zdarzały się jeno w przelocie, jako miejsca rozwałkowe (jedno musieliśmy opuścić z racji mszy, chyba pogrzebu, bo dużo samochodów, a środek tygodnia) i rozwalić się na ławkach na... cmentarzu wojennym. Miło ze strony projektanta, że je tam ustawił. Z ciekawszy miejsc odwiedziliśmy też kultowy sklep w Czerwonej Niwie znany większości dalekobieżnych rowerzystów relacji wschód-zachód wpadających tu na drożdżówki.

Wyprawa z okazji rocznicy bitwy nad Bzurą. Moja babcia miała wtedy dziewięć lat. Jakoś tak się zawsze składało, że wszystkie historyczne zawieruchy dotykały moją rodzinę w dzieciństwie. Prababcia młodość miała przekichaną z racji ierwszej wojny światowej (jak wybuchła, miała siedem lat). Mamie się upiekło, bo żadnej wojny w dzieciństwie nie przechodziła, za to ja i brat pamiętamy stan wojenny, co omal się wojną nie skończył. Jednak przeszły rozwiązania pokojowe. Oby Klusię miało podobne szczęście. Strasznie się odwiedza tak cmentarz za cmentarzem i czyta nazwiska zmarłych. Tylu ludzi na zmarnowanie poszło.

Odwiedziliśmy też cmentarz w Złotej, co prawda nie ta wojna, ale za to idealne miejsce rozwałkowe. Ekhh, no ale serio, jest fotka rozwałkowa! Na nowej tablicy ustawionej pod cmentarzem ;)

Wszystkie fotki z wycieczki w  albumie na picasie

Bonusem dnia okazało się spotkanie pod Lidlem ze znanym łotewskim podróżnikiem rowerowym. Najpierw Tomi z Kluską go spotkali na zakupach, a potem podjechaliśmy do niego wpisać się do księgi pamiątkowej i podrzucić kilka groszy na wyprawę. Więcej o tym spotkaniu można poczytać u Tomiego na blogu. No i oczywiście na bikestatsie.





  • DST 109.16km
  • Teren 8.00km
  • Czas 06:28
  • VAVG 16.88km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Kalorie 2250kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

232/365 Do najbardziej tęczowego miasta w Polsce

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 24.08.2014 | Komentarze 4

Czyli pasiastego Łowicza.

Trasa zaplanowana w ostatniej chwili. Znowu nie pojechaliśmy do Dęblina, prognoza na niedzielę nie była zachęcająca, a chcieliśmy wycieczkę dwudniową. Zatem została do zagospodarowania sobota. Padło na Łowicz, który jest w zasięgu 40km od domu i jest tam kilka keszy do złupienia. A poza tym miałam do odhaczenia trójkątny rynek. Na takim jeszcze nie byłam :)

Pojechaliśmy przez Bolmów, gdzie zrobiliśmy pierwszą rozwałkę śniadaniową. Nasza ulubiona ławeczka okazała się lokalno-menelską i była zajęta, więc usadowiliśmy się tuż za pomnikiem. Niestety nasze jadło zwąchały osy i trochę przeszkadzały jeść salami z serem i dżemem. I kawę z mlekiem pić. Do Łowicza podjechaliśmy od południa, w miejscu gdzie tańczą tory z różnych kierunków. A to wiadukt trasy z Sochaczewa, a to tory z Kutna do Łodzi, a to stacja Łowicz Przedmieście z bardzo starą i ceglaną wieżą ciśnień zamienioną na gołębnik. Tu minął nas samochód z dzieciakami na pokładzie. Nawet mi przyszło do głowy, że może geokeszerzy, kto inny z dziećmi pchałby się na takie zadupie ;)

Moje podejrzenia okazały się słuszne skrzynkę dalej, gdzie zrobiliśmy sobie kolejną rozwałkę śniadaniową, a oni nas znaleźli, bo szukali tej samej skrzynki, co my chwilę wcześniej. Rowerowo mieliśmy czas podobny do nich, po mieście rowerem jeździ się czasem nawet szybciej, bo odpada czas na parkowanie. Po miłej pogawędce, wymianie fantów, geokretów, wpisów w naszych skrzynkach podróżnych, każda ekipa udała się w swoją stronę. My - dalej zwiedzać Łowicz, oni - w kierunku Nieborowa. Większość skrzynek w Łowiczu znaleźliśmy, tylko przez moment mieliśmy czarną serię, ale te konkretne mogły po prostu zginąć, a do jednego kościółka nie mogliśmy dotrzeć z racji wysokiego płotu. Może w ciągu roku szkolnego da się doń dostać (przechodzi się tam przez ogrodzony parking dla studentów). Końcówka dnia to zwiedzanie czerwonej góry, która prawdopodobnie jest hałdą tlenku żelaza używanej do barwienia betonu. Tak przynajmniej wykazało prywatne śledztwo Meteora :) Odbył się też mały cyklogrobbing na cmentarzu prawosławnym i doklejonym do niego cmentarzu wojennym (rejon walk nad Bzurą). "Nasz" cmenatrz zadbany, prawosławny choć cywilny - szkoda gadać. 

Wisienką na torcie okazała się opuszczona rzeźnia, zdaje się świnek. W zasadzie zupełna ruina, ale za to głóny budynek ceglany i bardzo stary. Kiedyś to nawet byle rzeźnię projektowano tak, że wyglądała jak pałacyk. A teraz - szkoda słów. Klient chce szopę, to ma szopę. Wracając do domu zahaczyliśmy jeszcze o cmentarz wojenny w Kompinie., dalej ładny ceglany kościół i drewniano-stalowy mostek na Bzurze z krzyżem postawionym na postumencie od Nepomuka (figura nie zachowała się, ale tablica tak). Jechaliśmy od Łowicza czerwonym szlakiem zwanym szlakiem szabli i bagnetów, ale potem skręciliśmy i wracaliśmy po swojemu przez Miedniewice.

Bardzo udana wycieczka, ale że dawno nie robiliśmy setki, to trochę mnie zmiętoliło i zrypało.

Jedno jest pewne - najadłam się podczas tego wyjazdu jabłek. Pierwszą jabłonkę znalazłam przy ceglanym budynku magazynowym w pobliżu wieży ciśnień, drugą przy czerwonej górze. Wszystkie jabłka mniam mniam, z pierwszej jabłonki pół skawy jabłek przywiozłam do domu.