Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48819.95 kilometrów w tym 8106.56 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Dalsze wycieczki po klopoty

Dystans całkowity:26474.77 km (w terenie 5193.78 km; 19.62%)
Czas w ruchu:1700:09
Średnia prędkość:15.57 km/h
Maksymalna prędkość:41.70 km/h
Suma kalorii:56985 kcal
Liczba aktywności:613
Średnio na aktywność:43.19 km i 2h 46m
Więcej statystyk
  • DST 109.16km
  • Teren 8.00km
  • Czas 06:28
  • VAVG 16.88km/h
  • VMAX 31.00km/h
  • Kalorie 2250kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

232/365 Do najbardziej tęczowego miasta w Polsce

Sobota, 23 sierpnia 2014 · dodano: 24.08.2014 | Komentarze 4

Czyli pasiastego Łowicza.

Trasa zaplanowana w ostatniej chwili. Znowu nie pojechaliśmy do Dęblina, prognoza na niedzielę nie była zachęcająca, a chcieliśmy wycieczkę dwudniową. Zatem została do zagospodarowania sobota. Padło na Łowicz, który jest w zasięgu 40km od domu i jest tam kilka keszy do złupienia. A poza tym miałam do odhaczenia trójkątny rynek. Na takim jeszcze nie byłam :)

Pojechaliśmy przez Bolmów, gdzie zrobiliśmy pierwszą rozwałkę śniadaniową. Nasza ulubiona ławeczka okazała się lokalno-menelską i była zajęta, więc usadowiliśmy się tuż za pomnikiem. Niestety nasze jadło zwąchały osy i trochę przeszkadzały jeść salami z serem i dżemem. I kawę z mlekiem pić. Do Łowicza podjechaliśmy od południa, w miejscu gdzie tańczą tory z różnych kierunków. A to wiadukt trasy z Sochaczewa, a to tory z Kutna do Łodzi, a to stacja Łowicz Przedmieście z bardzo starą i ceglaną wieżą ciśnień zamienioną na gołębnik. Tu minął nas samochód z dzieciakami na pokładzie. Nawet mi przyszło do głowy, że może geokeszerzy, kto inny z dziećmi pchałby się na takie zadupie ;)

Moje podejrzenia okazały się słuszne skrzynkę dalej, gdzie zrobiliśmy sobie kolejną rozwałkę śniadaniową, a oni nas znaleźli, bo szukali tej samej skrzynki, co my chwilę wcześniej. Rowerowo mieliśmy czas podobny do nich, po mieście rowerem jeździ się czasem nawet szybciej, bo odpada czas na parkowanie. Po miłej pogawędce, wymianie fantów, geokretów, wpisów w naszych skrzynkach podróżnych, każda ekipa udała się w swoją stronę. My - dalej zwiedzać Łowicz, oni - w kierunku Nieborowa. Większość skrzynek w Łowiczu znaleźliśmy, tylko przez moment mieliśmy czarną serię, ale te konkretne mogły po prostu zginąć, a do jednego kościółka nie mogliśmy dotrzeć z racji wysokiego płotu. Może w ciągu roku szkolnego da się doń dostać (przechodzi się tam przez ogrodzony parking dla studentów). Końcówka dnia to zwiedzanie czerwonej góry, która prawdopodobnie jest hałdą tlenku żelaza używanej do barwienia betonu. Tak przynajmniej wykazało prywatne śledztwo Meteora :) Odbył się też mały cyklogrobbing na cmentarzu prawosławnym i doklejonym do niego cmentarzu wojennym (rejon walk nad Bzurą). "Nasz" cmenatrz zadbany, prawosławny choć cywilny - szkoda gadać. 

Wisienką na torcie okazała się opuszczona rzeźnia, zdaje się świnek. W zasadzie zupełna ruina, ale za to głóny budynek ceglany i bardzo stary. Kiedyś to nawet byle rzeźnię projektowano tak, że wyglądała jak pałacyk. A teraz - szkoda słów. Klient chce szopę, to ma szopę. Wracając do domu zahaczyliśmy jeszcze o cmentarz wojenny w Kompinie., dalej ładny ceglany kościół i drewniano-stalowy mostek na Bzurze z krzyżem postawionym na postumencie od Nepomuka (figura nie zachowała się, ale tablica tak). Jechaliśmy od Łowicza czerwonym szlakiem zwanym szlakiem szabli i bagnetów, ale potem skręciliśmy i wracaliśmy po swojemu przez Miedniewice.

Bardzo udana wycieczka, ale że dawno nie robiliśmy setki, to trochę mnie zmiętoliło i zrypało.

Jedno jest pewne - najadłam się podczas tego wyjazdu jabłek. Pierwszą jabłonkę znalazłam przy ceglanym budynku magazynowym w pobliżu wieży ciśnień, drugą przy czerwonej górze. Wszystkie jabłka mniam mniam, z pierwszej jabłonki pół skawy jabłek przywiozłam do domu.




  • DST 30.57km
  • Czas 01:47
  • VAVG 17.14km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Kalorie 630kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

229/365 Do Grodziska przez Izdebno Kościelne

Wtorek, 19 sierpnia 2014 · dodano: 19.08.2014 | Komentarze 1

Kiedy człowiek zostaje rodzicem i zaczyna podróżować z dzieckiem, zna wszystkie place zabaw w promieniu wielu kilometrów. Ten w Grodzisku Mazowieckim jest bajeczny. Sama bym tam chętnie spędzała cały dzień, co tam dzieci. Postanowiliśmy w jedną stronę pojechać rowerami, a w drugą ciapągiem. Postój mniej więcej w połowie w Izdebnie Kościelnym. Można było jechać krócej, ale być może nie byłoby jak zrobic postoju. A tam się da, bo jest publiczny plac zabaw. Taki trochę niskobudżetowy, ale za to bezpieczny dla dwulatka. Tylko nie można leżeń na trawie bo mrówki obłażą.

Dla Kluski to była wielka niespodzianka, bo pierwszy raz jechała trasą przez Baranów, i pierwszy raz od dawna tak daleko. Jednak w Grodzisku była zachwycona. Najpierw piaskownica, a potem cała reszta. I znów piaskownica. Po godzinie chcieliśmy ją zgarnąć, ale się nie dało. Ryk na pół Mazowsza, poza tym nie mieliśmy tyle sił, by ją upchnąć do fotelika, tak się prężyła. Więc powrót, wizyta w toalecie i kolejna runda po wszystkich możliwych zabawkach dla młodych i starych. W efekcie spędziliśmy tam ponad dwie godziny i spóźniliśmy się na pociąg. a następny za 40 minut. Nie chcąc ryzykować powtórki z rozrywki wyciągania małej z placu zabaw - jeździliśmy w kółko po grodziskim deptaku. I w tym czasie Klusię zmęczone wreszcie padło i usnęło. Tak twardo, że pzrespało przenoszenie przez przejście podziemne i jazdę pociągiem. Obudziła się na peronie w Żyrku. Zdjęć jej snu nie robiłam, żeby nie być posądzoną o przemoc w rodzinie, tak była sterana. 

Trzeba to będzie jeszcze kiedyś powtórzyć ;)



  • DST 45.39km
  • Teren 0.50km
  • Czas 02:35
  • VAVG 17.57km/h
  • VMAX 33.00km/h
  • Kalorie 994kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

213/365 Nocny rower do Guodziska

Sobota, 2 sierpnia 2014 · dodano: 03.08.2014 | Komentarze 2

Tomi w ciągu dnia za bardzo zmęczył się upałem i nie spisał podbłońskich skrzynek. Dlatego trasa krótsza, wróciliśmy przed pierwszą. Pojechaliśmy do Grodziska przez Izdebno Kościelne i Geokapsel, czyli nową skrzynkę Tomiego. Niby wiedziałam, czego się spodziewać, ale szukałam jak każdy inny geokeszer. Najpier nie chciał odpalić mi gieps, potem jak już miałam kordy, to na miejscu nie mogłam wymacać odpowiedniej dziury w drzewie. Ale w końcu wymacałam. W środku był specjalny lav-certyfikat dla mnie. Mrau :)

Za to w Grodzisku zwykły miejski keszing. Mikro i małe. W parku była super fontanna, aż się nie chciało wracać. Ryba z innego parku, co ją spotkałam jakiś czas temu, urosła i teraz ma ze 40cm długości. Jest ogromna! Dałabym głowę że poprzednim razem miała nie więcej niż 30. Tomi nadal mi nie wierzy w tę rybę. Ostatnią skrzynkę znaleźliśmy przy deptaku rzut beretem od monopolowego, co w sobotni wieczór przyciąga lokalsów i utrudnia szukanie. A paradoksalnie znalazłam od razu. Nie mam pojęcia dlaczego poprzednio tam nie sięgnęłam. 

Kiedy wracaliśmy szosą do Żyrka wyprzedził nas czerwony samochód, który wcześniej z piskiem opon jeździł po starówce Grodziska. Kilka minut później minął nas samochód tajniaków na sygnale. Po kolejnych kilku minutach radiowóz. A niedługo po nim karetka, ale nie na sygnale, tylko z migaczem. Trup znaczy. Nie dojechaliśmy do miejsca wypadku, może to było na bocznej drodze, a nie przy szosie, albo dalej, pod Żyrkiem. My skręciliśmy jak zawsze do Międzyborowa i swoim skrótem dotarliśmy do Żyrka.



  • DST 61.24km
  • Teren 8.00km
  • Czas 03:40
  • VAVG 16.70km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Kalorie 1340kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

212/365 #mokryrower #nocnyrower

Piątek, 1 sierpnia 2014 · dodano: 02.08.2014 | Komentarze 3

Miał być #nocnyrower jak co lato, skończyło się dodatkowym #mokryrower. Nie spojrzałam w komórkę przed wyjściem, a tam widniał sms, że tyle i tyle wyładowań 49km od Żyrardowa. W kierunku, w którym pojechaliśmy. A pojechaliśmy znowu na esełkę, ale ponieważ od ostatniej wycieczki minęło sporo czasu - nie byłam wkurzona, że znowu tam. A poza tym nocą to co innego. Złapanie nocnego pociągu na esełce to prawdziwa przygoda. Tej nocy udało się trzy razy. Dwa razy pod wiaduktem obwodnicy Mszczonowa, pod który uciekliśmy przed deszczem. Że deszcz przestał padać kilka minut po tym, jak się znaleźliśmy pod wiaduktem.... ech. Przynajmniej w ludzkich warunkach zjedliśmy kanapki (nadal uważam, że chałka z dżemem była jedna a nie dwie) i popiliśmy kawą.

A zaczęło się dość niewinnie, wyskoczyliśmy wcześniej, około 20, żeby dużo pojeździć przed północą. Do zalewu podjechaliśmy o szarówce i zrobiliśmy mały postój z widokiem. Aż przypłynęła kaczka z podlotkami, niemal dorosłymi trzema córkami. Jakoś tak nie wyjęłam aparatu, a potem już nie było okazji, bo albo lało, albo było ciemno jak w dupie. U wiadomo kogo.

Deszcz dorwał nas tuż przed Biedronką. Dużą Biedronką. Ogromnym zagłębiem magazynowym Biedronki. I innych firm spedycyjno logistycznych. Dużo Tirów, wicie rozumicie. Tomi wymyślił, że schowamy się pod wiaduktem drogi lokalnej od obwodnicy, ale okazało się, że nie ma jak pod niego wjechać. W strugach deszczu jechaliśmy przez jakieś mniej lub bardziej błotniste zadupia i lasy by dotrzeć do wiaduktu obwodnicy nad esełką. Na szczęście miałam ze sobą kurtkę, ale niestety nie wzięłam pelerynki, więc spodnie i tyłek miałam mokre. A tam wiało. Na szczęście Tomi mnie trochę osłaniał.Tu złapaliśmy dwa długie towarowe pociągi. Magia.Trochę podeschliśmy, ale było zimno. Włożyłam ciepłe getry i mokrą kurtkę i pojechaliśmy dalej. Po drodze kurtka wyschła, spodnie i tyłek trochę mniej, ale wjechaliśmy w strefę cieplejszego powietrza i zrobiło się dużo przyjemniej. tomi przeserwisował skrzynkę przy innym wiadukcie drogi lokalnej nad esełką, a potem myk opłotkami do domu pana Mariana. A raczej jego resztkach. 

Jedziemy, jedziemy, nie ma flaszek. Okolicę pana Mariana poznaje się po flaszkach w krzakach. Odpalam giespa i okazuje się, że jedziemy złą drogą. 500m od pana Mariana. Po nocy postanowiliśmy nie błądzić i podjechaliśmy od strony, z której znaliśmy drogę. Przy przejeździe kolejowym. A tu przejeżdżał trzeci pociąg. Baaardzo mi się podobało, choć pociąg było głównie słychać, a nie widać. A staliśmy góra 50m od niego i świeciliśmy lampkami. 

Powrót bardzo przyjemny, bo ciepło i sucho. Tylko trochę zieew. Jechało się tak łatwo, że do domu dojechaliśmy o 1.30. Sądziłam że będziemy dużo później.

  • DST 69.52km
  • Teren 5.00km
  • Czas 05:01
  • VAVG 13.86km/h
  • VMAX 34.50km/h
  • Kalorie 1526kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

206/365 Nocnyrower latający

Sobota, 26 lipca 2014 · dodano: 27.07.2014 | Komentarze 4

Latający, bo ciągle nad naszymi głowami coś latało. Głównie lądowało lub startowało. To dlatego, że krążyliśmy wieczorem i nocą w okolicy Okęcia. Najpierw pociągiem do Zachodniej (do Pruszkowa towarzyszył nam bardzo sympatyczny starszy pan ze składakiem Wigry 3), a potem już sami wędząc się w rozgrzanym wnętrzu wagonu. W ogóle wagon jakiś dziwny. Zamiast drzwi i siedzeń miał dwie poziome rurki, które przeszkadzały w manewrowaniu rowerami przy wsiadaniu i wysiadaniu tak prawie tak samo, jak robią to zazwyczaj drzwi. Nie wiem co za kretyn to wymyślił.

Jazda z 26/27 lipca ale wrzucam jako jedną wycieczkę, bo jechaliśmy bez spania.

Najpierw pokręciliśmy się po starych peronach Warszawy Zachodniej i podjechaliśmy do bunkra w krzakach. Potem przez peron ósmy (d. Warszawa Wola) dojechaliśmy na Odolany, potem przez tunel do Włoch i dalej w kierunku dworca Aleje Jerozolimskie. Po drodze spotkaliśmy pluszowego hipcia i Myszką Miki. Czas operacyjny szukania skrzynki na stacji:25 minut. Wszystko przez działania maskujące i ludzi, co usiedli nie na tej ławce co trzeba. Ale w końcu udało się podjąć i odłożyć. Następnie udaliśmy się do glinianki fajansowej, która okazała się być bardzo suchą glinianką. Zaorali ją. Wybierałam się tu milion razy i jakoś nie wyszło, a jak się wybrałam, to ani skrzynki (kiedyś chciałam ją założyć, ale ktoś mnie ubiegł), ani glinianki, w ogóle pechowe miejsce. Potem myknęliśmy do ciuchci za płotem i zaczęło się robić coraz ciemniej. Już o szarówce dojechaliśmy do podstawy działka przeciwlotniczego (szczegóły u Meteora), a tuż nad nami przeleciał chyba czwarty samolot tego dnia. Przez coroczny remont pasa startowego w tym okresie samoloty latają nad Włochami.

I w zasadzie od tej pory trafialiśmy głównie na kesze okołolotniskowe. Pod jednym z nich zaczepił nas pan o papierosa, lecz my, na granicy eko-sreko, nie używamy takich dopalaczy w życiu codziennym. Kawa z termosu doskonale je zastępuje ;) Byliśmy też na odnowionym pomniku katastrofy lotniczej z roku 1980 (ten lot, w którym zginęła Anna Jantar), kiedy to samolot nie zdołał wylądować i spadł na fort Okęcie. Do samego fortu ciężko się dostać, bo jest w rękach prywatnych. Jakieś parkingi i diabli wiedzą co. Dla odmiany sąsiedni fort Zbarż jest częściowo rozjechany przez trasę s79, ale dzięki temu można wejść na jego dach z wiaduktu. Gorzej z wchodzeniem do środka. Tylko zimą, jak wodę skuje lód, bo fosa całkowicie wdarła się do pomieszczeń koszarowych. Latem nawet wpłynąć kajakiem trudno, poziom wody jest bardzo wysoki. Byliśmy tego dnia w okolicy dwa razy, nocą za ciemno, ale o świcie dało się ciut go sfocić.

Krążyliśmy jeszcze trochę po Służewcu i Ursynowie, bo było blisko, ale w ten sposób nie zdążyliśmy na pierwszy pociąg do Żyrka. Ursynów, odkąd jest zarośnięty, sprawia bardzo przyjemne wrażenie. Niestety jest otoczony bardzo głośnymi i szerokimi ulicami. Kawa w nowym parczku przy Kopie Cwila (zlikwidowano menelskie ogródki działkowe), kilka nieznalezionych skrzynek i jedziemy znów do Włoch. Jakoś tak wyszło, że do Zachodniej będzie mniej wygodnie dojechać. Na dworcu we Włochach okazuje się, że do pociągu mamy godzinę. Jeeeeny, tyle czekania. Ale przyjeżdża pociąg do Grodziska i namawiam Meteora na przejażdżkę kawałek do przodu. A po drodze dochodzimy do wniosku, że nie ma co czekać na nasz pociąg do Żyrka, bo szybciej będziemy rowerami. Co prawda główną szosą, ale wcześnie rano i w niedzielę, ruch nie powinien być duży. Przy okazji odkrywamy kolejne donice z kwiatami w Grodzisku. Jak na poziom alzacki - jakieś pół kwiatka. Kwiatki powinny być jeszcze w każdym oknie i na każdej latarni w promieniu kilku km, żeby zarobić więcej niż jeden kwiatek.

Docieramy pod dom, a na trawniku pasą się poranne kawki ;)



  • DST 46.42km
  • Teren 2.50km
  • Czas 03:38
  • VAVG 12.78km/h
  • VMAX 25.00km/h
  • Kalorie 1023kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

199/365 Nocnyrower po Warszawie

Sobota, 19 lipca 2014 · dodano: 21.07.2014 | Komentarze 1

Za dnia gorąco, więc pojechaliśmy pociągiem na warszawskie Powiśle, stamtąd na Cytadelę (przez centrum Kopernik) i jej okolicę, żeby obejrzeć kilka Tobruków, a potem na Pragę i obok zoo do mostu Świętokrzyskiego, by przebić sie na drugą stronę i znów przez Powiśle dojechać do Bartyckiej, a stamtąd na Siekierki. Z Siekierek na fort, który został zamieniony na park i powrót przez "dolny Mokotów" Straszliwy dystans, umrzeć ze śmiechu można, ale dużo keszowaliśmy, poza tym od północy strasznie ziewałam. Byłam między pracą a pracą, a Meteor chciał chyba jeździć do dwunastej. Powstrzymałam go trochę ja, a trochę zupełnie nieplanowana chmura deszczowa, która dogoniłą nas na Ochocie, gdy gnaliśmy na dworzec zachodni.

W centrum impreza za imprezą, do kilku skrzynek nie podeszliśmy, bo się nie dało - za dużo gapiów. Innych nie znaleźliśmy, bo było za ciemno, albo nie do końća zrozumieliśmy opis lub spoiler. Ale i tak wyszło nieźle (>50% znalezień). Niektóre miejsca odwiedziliśmy po raz kolejny, tak jak zdrój królewski, bramę przy Cytadeli czy most Siekierkowski. Ale kilka pomników zobaczyłam pierwszy raz.

Poza tym w okolicy trasy siekierkowskiej zrobiono fajne pylony opisujące historię tego miejsca, jak i dołożono siłownię, którą oczywiście wypróbowałam. Taką samą trafiliśmy obok Zoo.



  • DST 106.62km
  • Teren 5.50km
  • Czas 05:51
  • VAVG 18.23km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Kalorie 2333kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

193/365 Kolejna setka w tym roku

Niedziela, 13 lipca 2014 · dodano: 14.07.2014 | Komentarze 5

Jako że w sobotę pogoda pokrzyżowała nam plany jechania gdzie indziej - pojechaliśmy spontanicznie pokeszować do Nadarzyna. Wracaliśmy przez Pruszków podjąć próbę reaktywacji skrzynki. Niestety pojemnik okazał się ciut za ciasny i trzeba było reaktywację przełożyć na inny raz. Przy okazji pokeszowaliśmy po okolicy, a potem wróciliśmy dookoła od północy przez Błonie. Po drodze wyprzedił nas samochodem znajomy i pomachał.

Po drodze do Nadarzyna spotkaliśmy grupę zrowerowaną z Łowicza. Jakoś tak się wlekli, że miałam ochotę ich wyprzedzić jadąc pod górkę, ale nie zdążyłam, więc wyprzedziłam ich już na płaskim. Z wiatrem dobrze się gnało do przodu, ale brakowało mi rozwałki. Pierwsza odbyła się dopiero po 30km, na brzegu lasu pod. Byłam konkretnie przgrzana, bo niestety wylazło słońce. Ale w cieniu lasu było jeszcze chłodno, aż po chwili założyłam polar. Droga przez las błotnista, nowe sandałki znów się zabrudziły. One to lubią, czy co? Na szczęście po drodze był zbiornik wodny, to się je ochlapało.

W Nadarzynie prócz koszmarnego urzędu gminy odwiedziliśmy ulicę bocianią oraz kilka okolicznych alternatywnych atrakcji turystycznych. Czyli urbeks i opuszczony szrot, a także cmentarz, mostek i okolica prywatnej kliniki leczenia słuchu. Tam też odwiedziliśmy sklep, kupiliśmy czerstwy chleb i zrobiliśmy dłuższą rozwałkę. Mimo to w Pruszkowie było mi za ciepło. A potem było jeszcze gorzej, bo źle znoszę jazdę w upale. Za Błoniem nawet przez chwilę rozbolał mnie brzuch (stawiam na kolkę po czekoladowym mleku), ale za jakiś czas odpuścił i mogłam już jechać szybciej.

Do domu dotarliśmy przed 21. Nawet nie byłam bardzo zmachana, tyle co po setce, ale pokonał mnie świeżo usmażony schabowy. a mogłam nie jeść, bo w zasadzie mi nie wolno smażonego ;)

Relację zdjęciową zaczynam znakiem, który zawsze kojarzy mi się z wąsatym dziadkiem. Wszystkie fotki w  albumie lata.





I trainspotting. Tuż przed nosem zamknął się szlaban i zaraz po sobie przejechały 4 pociągi 3 przewoźników. Dawno się nam taka kumulacja nie trafiła.



  • DST 60.54km
  • Teren 5.00km
  • Czas 04:06
  • VAVG 14.77km/h
  • VMAX 26.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

188/365 Nocny rower!

Wtorek, 8 lipca 2014 · dodano: 09.07.2014 | Komentarze 8

Dawno nie jeździłam po nocy. Chyba od zeszłego roku, a może i dawniej. To znaczy mam na myśli start wieczorem i powrót o świcie do domu. W lipcu tylko #nocnyrower daje radę, gdy są upały w ciągu dnia. Akurat w okolicy 21 robi się chłodniej. To pojechaliśmy z Tomim ciapągiem do Pruszkowa, żeby tam sobie pokrążyć wieczorem i wrócić do domu w nocy. Zabraliśmy dużo kawy i w drogę.

Już na starcie było wesoło, bo utknęliśmy 200m przed stacją i mieliśmy "przerwę techniczną" pociągu przez 10 minut. To wysiedliśmy luzem na tory, akurat się dało i pojechaliśmy do dworca, bo miałam tam szukac pierwszej skrzynki. Tylko ja, bo Tomi miał ją już znalezioną. Potem omal nie zgubiliśmy się w drodze do parku, a w samym parku szukając skrzynki Tomi zgubił czesc od mojej lampki rowerowej. Skrzynki nie znaleźliśmy, zgubionego kółeczka, bez którego nie mogę jej zamontować bez taśmy - też nie. Jak to dobrze, że mam w domu starą działającą lampkę bez dodatkowych części. Ta pójdzie na zapasową. Ale nic. Jedziemy dalej, bo to już po 22 się zrobiło. No i tak sobie pokrążyliśmy po Pruszkowie, łupiąć skrzynki wcześniej nieznalezione i wcześniej nieszukane (bo były zbyt przypałowe). Dotarliśmy do Parzniewa, tam znów parę skrzynek, potem Komorów (tu forsowanie małej rzeczki tam i na zad po skrzynkę bez rowerów) i Podkowa Leśna, wreszcie Grodzisk. 

W Grodzisku na niewinnych rowerzystów napadła drogówka i spisała ramy naszych rowerów. Bałam się wyciągać telefon, żeby mi jego też nie zaczęli sprawdzać. Po miłej pogawędce z władzą ostaliśmy się na miejscu, bo zdybali nas szukających skrzynki. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, gdzie jest. W końcu odkryliśmy, że wpadła do rury za głęboko i nie rady jej wyjąć. Tomi montował różne narzędzia, które nie poprawiały sytuacji. A ja używałam nieco już ziewających szarych komórek. A te wymyśliły, że maczane ciało dobrze pływa. Po dolaniu wody do rury wyjęcie skrzynki okazało się błahostką. Potem podjechaliśmy do innej rury, ale tam skrzynki nie znaleźliśmy. Za to ja znalazłam żywego okonia w sadzawce. Pięknie odrestaurowane stawy, woda jak lustro, a tam prawdziwe duże ryby. Ciekawe, kiedy okoliczni mieszkańcy się kapną i je wyłowią ;) Potem jeszcze jakieś krzaki i do domu o jutrzence.

Powrót do domu szosą na Żyrardów, bo większość kierowców gnała już do Warszawy. Mały postój przy turze w Jaktorowie, bo ktoś tam pisał, że skrzynka zniknęła. Nie zniknęła, ale i tak wymagała lekkiego serwisu, co też uczyniliśmy. Muszę pamiętać podmienić pojemnik na węższy.

Reasumując - dawno się tak świetnie nie bawiłam, a jakieś straty być muszą ;)

edit: A to link do trasy



  • DST 108.85km
  • Teren 14.50km
  • Czas 06:09
  • VAVG 17.70km/h
  • VMAX 28.50km/h
  • Kalorie 3618kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

179/365 Wycieczka przez naleśniki

Niedziela, 29 czerwca 2014 · dodano: 29.06.2014 | Komentarze 5

Żeby dwa naleśniki miały popsuć mi dzień? Na dodatek naleśniki nieistniejące? To się w głowie nie mieści. Olałam zatem skutki nieistniejących naleśników, ukradłam Tomiemu lodówkę z żarciem, mapę, wodę, mleko czekoladowe oraz kawę i pojechałam nad Wisłę. Tak mi jakoś wpadło do głowy. Chciałam wypróbować trasę, którą wymyśliłam za pomocą gugli mapsów, tę co Tomi ją wyśmiewał, do Czerwińska (nie tyle do Czerwińska, co do miejsca skąd widać klasztor zza Wisły). Icm zapowiadał zlewę o 17tej, więc musiałam się śpieszyć. Szło dobrze, bo wiatr częściowo wiał w plecy i słońce było najczęściej za chmurami, a jak świeciło, to dokładnie w plecy.

Pojechałam przez wiadukt najbliższy Wiskitkom z prawej strony i musiałam kawałek objechac serwisówką, by dostać się do orygnalnej drogi (skrót do mostku przed Oryszewem). A tam świeżo wylany asfalt, gładki jak lustro. Na moje oko nie ma więcej niż tydzień. Szkoda, że tylko do mostku i dalej jest stary. A już za Oryszewem, to mordęga, na szczęście w tym kierunku mniej łat i dziur. Dalej do Szymanowa, Mikołajew i do stacji w Nowej Piasecznicy. Tam spotkałam pociąg kolei mazowieckich. Niestety wylazło mocne słońce, więc uciekłam stamtąd czym prędzej. Byłam już trochę zmęczona, bo jakoś nie było okazji zatrzymać się na dłużej niż sprawdzanie mapy. Szczytno wydawało się blisko. "Blisko" wg nomenklatury Tomiego, czyli w diabły daleko. Ale w końcu się doń dobiłam i odpaliłam kawę. Od razu lepiej. W Szczytnie nowina - kapliczka, która wyglądała tak upiornie wiosną - poszła do remontu. Teraz jest tylko nowy fundament pod postument, reszta nie wiadomo gdzie.

Za Szczytnem mnie trochę wywiało, bo skręciłam w lewo zamiast w prawo, ale szybko się połapałam i wróciłam na trasę na północ. Jakoś dojechałam do Kampinosu i tu się zaczęły schody. Co chciałam na północ, to się okazywało, że droga prywatna do domku. W końcu okazało się, że jedyna przejezdna jest ze szlakiem. Zielonym. Nie ufam zielonym szlakom w Kampinosie. Zazwyczaj robi się je na peryskopowej. Miło się zdziwiłam na początku. Nie dało się jechać przez wysoką trawę, ale o dziwo dało się prowadzić. Znalazłam nawet ławeczkę z daszkiem przy mostku (mostku!). Co prawda trawa wokół niej sięgała daszku, ale dało się do niej dojść suchą stopą. Potem był jeszcze drugi mostek... a potem okazało się, że dalej jest tylko błocko i ślady zwierząt. Był też jeden bieżnik rowerowy - znak, że rowerem da się przebić. No to idę. Trochę mi się nowe sandałki w błocku utopiły za kostkę, ale to szczegół. A potem trzecia rzeczka i brak mostku. Ale nawet było płytko. Tylko suport się zamoczył. W końcu jakoś się dobiłam do drogi, a tam resztki starego gospodarstwa i ochronka dla nietoperzy w piwniczce. Dalej postanowiłam się nie wbijać w leśne dukty i objechałam dookoła asfaltem, co trzeba. I już miałam blisko, gdy mi strzeliło do głowy pojechać skrótem przez las. No i oczywiście nie mogłam znaleźć drogi, która wychodziła wprost na pomnik. Ale w końcu znalazłam. Szosą byłoby 3x szybciej, ale ja nie chciałam jechać z pędzącymi samochodami. Dzięki temu znalazłam jeden magnetyczny mostek nad kanałkiem i kolejny zarośnięty szlak na wale. Chyba nawet rowerowy, ihaha.

Do Wisły dobiłam się więc nieco ubłocona i sterana. Pradziadka upchnęłam za pomnikiem, a sama poszłam nad Wisłę. Zamoczyłam nogi, ale się trochę zawstydziłam, bo obok była mama z córką. No to wróciłam się nieco wyżej i podjadłam małe co nie co. Kiedy one poszły na górę, ja jeszcze raz zeszłam niżej się umyć. Oj nie było łatwo zmyć czarny szlam z nóg.

Postanowiłam wracać inną trasą. Trochę się przemęczę szosą na Sochaczew. Tuż przed Tułowicami odkryłam odremontowany dworzec kolejki wąskotorowej. Ale jak! Jaki hostel tam robią? Normalnie mi szczęka opadła. Że to zrobili ładnie! Za Tułowicami odbiłam w prawo na Brochów. Nareszcie byłam tu za dnia i mogłam sfocić porządnie kościół. Znów się zrobiło gorąco (a miało padać!) i zrobiłam sobie nad starorzeczem dłuższy popas. Dopiłam też resztki kawy na czarną godzinę i pognałam dalej, dobijając w pewnym momencie do trasy wyjściowej.

Wszystkie fotki w albumieMazowsze - lato
Trasa:
http://online.kreckm.pl/trasa/76421-Aktywnosc_z_dn...



  • DST 101.56km
  • Teren 6.80km
  • Czas 05:44
  • VAVG 17.71km/h
  • Kalorie 2224kcal
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

178/365 Nareszcie jakaś setka

Sobota, 28 czerwca 2014 · dodano: 28.06.2014 | Komentarze 2

Koniecznie chciałam pojechać dziś gdzies dalej. Padło na skrzynkowe zagłębie Rubeusa nad Jeziorką. Prgnozy przepowiadały nagłe załamanie pogody, ale kto by się tam przejmował prognozami. To pojechaliśmy. Upał i wmordewind trochę psuł szyki, ale kto by się nim przejmował. Skrzynki z jednym wyjątkiem poznajdowane, kapliczki, esełka przecięta w poprzek i łup łup z zagłębia sadowniczego. Była nawet jedna piaskarnia (nieczynna). Wreszcie się zachmurzyło i zrobiło chłodniej. To za chwilę zaczęło kropić. Gdyby tylko tak kropilo, byłoby super. Niestety za chwilę dorwała nas burza z piorunami, a t jak na złość przystanki z blachy. Wreszcie znaleźliśmy jakąc murowaną z dachem z eternitu, ale byliśmy już solidnie przemoczeni. Na szczęście nie lało długo i podeschliśmy w drodze powrotnej (jechaliśmy trochę dookoła przez radziejowice i Międzyborów, żeby dociągnąć do setki i się udało).

Wszystkie fotki w albumie Mazowsze - lato.
Trasa: http://online.kreckm.pl/trasa/76398-Aktywnosc_z_dn...