Info

Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Marzec2 - 1
- 2024, Wrzesień2 - 5
- 2024, Sierpień2 - 5
- 2024, Lipiec1 - 0
- 2024, Czerwiec1 - 0
- 2024, Maj3 - 5
- 2024, Marzec3 - 6
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń1 - 3
- 2023, Październik1 - 0
- 2023, Sierpień3 - 0
- 2023, Lipiec1 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj4 - 0
- 2023, Kwiecień6 - 0
- 2023, Marzec2 - 0
- 2023, Luty2 - 0
- 2023, Styczeń6 - 1
- 2022, Grudzień3 - 2
- 2022, Listopad7 - 10
- 2022, Październik16 - 2
- 2022, Wrzesień7 - 3
- 2022, Sierpień14 - 10
- 2022, Lipiec13 - 17
- 2022, Czerwiec16 - 7
- 2022, Maj14 - 0
- 2022, Kwiecień9 - 5
- 2022, Marzec13 - 11
- 2022, Luty9 - 3
- 2022, Styczeń12 - 4
- 2021, Grudzień7 - 0
- 2021, Listopad16 - 0
- 2021, Październik23 - 21
- 2021, Wrzesień15 - 16
- 2021, Sierpień16 - 13
- 2021, Lipiec20 - 6
- 2021, Czerwiec21 - 14
- 2021, Maj19 - 21
- 2021, Kwiecień19 - 10
- 2021, Marzec16 - 29
- 2021, Luty4 - 1
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Grudzień6 - 12
- 2020, Listopad9 - 24
- 2020, Październik14 - 18
- 2020, Wrzesień13 - 26
- 2020, Sierpień15 - 35
- 2020, Lipiec23 - 18
- 2020, Czerwiec18 - 16
- 2020, Maj17 - 28
- 2020, Kwiecień22 - 101
- 2020, Marzec27 - 52
- 2020, Luty20 - 27
- 2020, Styczeń22 - 7
- 2019, Grudzień18 - 23
- 2019, Listopad21 - 33
- 2019, Październik28 - 26
- 2019, Wrzesień20 - 34
- 2019, Sierpień10 - 35
- 2019, Lipiec17 - 32
- 2019, Czerwiec8 - 3
- 2019, Maj10 - 17
- 2019, Kwiecień12 - 27
- 2019, Marzec5 - 29
- 2019, Styczeń1 - 4
- 2018, Grudzień1 - 7
- 2018, Październik14 - 29
- 2018, Wrzesień30 - 52
- 2018, Sierpień12 - 14
- 2018, Lipiec14 - 56
- 2018, Czerwiec24 - 24
- 2018, Maj30 - 66
- 2018, Kwiecień31 - 98
- 2018, Marzec23 - 57
- 2018, Luty27 - 56
- 2018, Styczeń18 - 36
- 2017, Grudzień26 - 62
- 2017, Listopad15 - 30
- 2017, Październik31 - 60
- 2017, Wrzesień30 - 89
- 2017, Sierpień18 - 64
- 2017, Lipiec15 - 36
- 2017, Czerwiec26 - 80
- 2017, Maj29 - 112
- 2017, Kwiecień21 - 47
- 2017, Marzec28 - 98
- 2017, Luty24 - 31
- 2017, Styczeń14 - 40
- 2016, Grudzień22 - 92
- 2016, Listopad19 - 64
- 2016, Październik24 - 55
- 2016, Wrzesień27 - 68
- 2016, Sierpień18 - 63
- 2016, Lipiec17 - 58
- 2016, Czerwiec8 - 22
- 2016, Maj24 - 82
- 2016, Kwiecień18 - 42
- 2016, Marzec20 - 66
- 2016, Luty5 - 3
- 2016, Styczeń8 - 26
- 2015, Grudzień8 - 45
- 2015, Listopad15 - 41
- 2015, Październik15 - 71
- 2015, Wrzesień15 - 67
- 2015, Sierpień11 - 41
- 2015, Lipiec15 - 72
- 2015, Czerwiec12 - 67
- 2015, Maj19 - 154
- 2015, Kwiecień9 - 37
- 2015, Marzec9 - 67
- 2015, Luty5 - 28
- 2015, Styczeń3 - 27
- 2014, Grudzień6 - 80
- 2014, Listopad15 - 50
- 2014, Październik19 - 193
- 2014, Wrzesień23 - 87
- 2014, Sierpień28 - 17
- 2014, Lipiec32 - 81
- 2014, Czerwiec30 - 77
- 2014, Maj32 - 140
- 2014, Kwiecień31 - 123
- 2014, Marzec31 - 214
- 2014, Luty28 - 296
- 2014, Styczeń31 - 234
- 2013, Grudzień8 - 53
- 2013, Listopad8 - 114
- 2013, Październik12 - 81
- 2013, Wrzesień11 - 40
- 2013, Sierpień17 - 53
- 2013, Lipiec5 - 11
- 2013, Czerwiec6 - 19
- 2013, Maj11 - 45
- 2013, Kwiecień2 - 4
- 2013, Marzec3 - 30
- 2013, Luty2 - 24
- 2012, Kwiecień3 - 15
- 2012, Marzec1 - 5
- 2011, Listopad6 - 31
- 2011, Październik11 - 24
- 2011, Wrzesień13 - 43
- 2011, Sierpień7 - 3
- 2011, Lipiec12 - 22
- 2011, Czerwiec10 - 8
- 2011, Maj7 - 23
- 2011, Kwiecień12 - 27
- 2011, Marzec4 - 7
- 2010, Listopad3 - 20
- 2010, Październik11 - 32
- 2010, Wrzesień9 - 10
- 2010, Sierpień15 - 58
- 2010, Lipiec16 - 27
- 2010, Czerwiec10 - 41
- 2010, Maj13 - 56
- 2010, Kwiecień9 - 39
- 2010, Luty1 - 4
- 2009, Grudzień2 - 9
- 2009, Listopad10 - 31
- 2009, Październik13 - 68
- 2009, Wrzesień13 - 50
- 2009, Sierpień14 - 42
- 2009, Lipiec14 - 53
- 2009, Czerwiec5 - 32
- 2009, Maj9 - 49
- 2009, Kwiecień12 - 47
- 2009, Marzec2 - 10
- 2009, Luty1 - 8
- 2008, Grudzień1 - 10
- 2008, Listopad1 - 5
- 2008, Październik5 - 4
- 2008, Wrzesień3 - 4
- 2008, Sierpień11 - 7
- 2008, Lipiec7 - 12
- 2008, Czerwiec10 - 20
- 2008, Maj7 - 2
- 2008, Kwiecień2 - 0
- 2007, Sierpień8 - 4
- 2007, Czerwiec1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Zupełnie dalekie wyprawy
Dystans całkowity: | 9630.83 km (w terenie 1381.48 km; 14.34%) |
Czas w ruchu: | 629:53 |
Średnia prędkość: | 15.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.20 km/h |
Suma kalorii: | 27101 kcal |
Liczba aktywności: | 166 |
Średnio na aktywność: | 58.02 km i 3h 53m |
Więcej statystyk |
- DST 72.40km
- Teren 15.00km
- Czas 05:08
- VAVG 14.10km/h
- VMAX 51.50km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Longinada 2013 - Norwegia - Dzień trzeci
Niedziela, 18 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 2
Na tym wyjeździe w w kółko biłam rekordy prędkości. To przez strome, któtkie zjazdy. Biłam je przez przypadek, bo akurat nie spojrzałam na licznik, inaczej bym na pewno zahamowała.Dzisiejszy dzień był gorszy, bo w nocy się rozpadało, a potem przelotnie kropiło tak do 14. Na dodatek zaczęłam odczuwać kryzys, to chyba po wczorajszej setce, a płasko nie było. To znaczy średnio było płasko, ale amplituda dość wysoka. Jeszcze ten deszcz, na przykład padający z boku do oka, więc jechałam z jednym okiem otwartym a drugim zamkniętym.
Rano grupą odbyliśmy szybkie śniadanie, a tak naprawdę jedliśmy drugie lepsze pod kanałem. Płatki kukurydziane z mlekiem, pychota! Śluzy na kanale piękne, na jednej z nich minął nas statek. Nie mogłam przestać robić mu zdjęć, zwłaszcza że panowie uruchamiali śluzy ręcznie, kręcąc korbkami. Koniec końców tej skrzyki ze statkiem i śluzą Meteor szukał sam, a ja odwracałam uwagę ;)
Ale, ale, nareszcie jakiś dłuższy tunel, bez samochodów, bo trasa bocznymi szosami. Jeszcze tu działały mi lampki, więc nawet się nie bałam. Potem się to zmieniło, ale to już inna historia. W końcu podjechaliśmy do pięknego górskiego jeziora i Meteor przypomniał mi, że miałam założyć open skrzynkę i to może być dobre miejsce. I owszem, łatwo dojechać, odludzie... no prawie, bo są ślady po ogniskach, ale tu skrzynek nie kradną, więc pożyje lata. Więc instalujemy. A tu nagle dogonili nas Ania i Robert, sławne longinadowe Love - Duo. Zawsze jeżdżą z sakwami, w pełnym rynsztunku z namiotem, no "nigdy nic nie wiadomo". No i po założeniu skrzynki jakiś czas jechaliśmy razem, aż dogoniliśmy grupę. A potem było długie pchanie roweru pod górę, trochę się przegrzałam i Meteor mi pomógł. No a potem zjazd do samego kempingu.
apdejt: Podczas zakładania skrzynki w oddali płynął statek. Myślałam, że to wraca Victoria, dopiero na zoomie w domu wyszło, że to drugi na stałe pływający na szlaku statek - Henrik Ibsen. Mieliśmy szczęście :)
Tam chwila postoju i okazuje się, że mamy domki z saunami! Niesamowite. Co prawda nie skorzystaliśmy, ale to było coś. :)
Grupa się szykowała do jedzenia pizzy, ale że ta najpierw musiała się upiec, mieliśmy chwilę by poszukać skrzynek w pewnym oddaleniu od miejsca noclegu. I podjechaliśmy po trzy (czwartą odpuściliśmy, bo mikrus i późno). Węża Morskiego - okolicznej legendy - nie spotkaliśmy. A potem pizza, nie zdążyłam sfocić, bo za szybko znikła ;)
Kategoria Longinada 2013, Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 100.74km
- Czas 06:24
- VAVG 15.74km/h
- VMAX 52.70km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Longinada 2013 - Norwegia - Dzień drugi
Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 2
Kiedy rano otworzyłam oczy, wszystkie znaki na niebie i ziemi dawały znać, że zła pogoda minęła. Piękne słońce, ciepło i owsianka na śniadanie. Niestety bardzo gęsta, bez mleka i z małą ilością owoców była średnio zjadliwa. Ale najwidoczniej byłam niedożarta po poprzednim dniu, bo zjadłam bez grymaszenia. Musiałam tylko trochę posłodzić.Rowerowo ruszyliśmy na początku stawki, żeby już za chwilę zboczyć z trasy do starorzecza i pyknąć earth kesza.
Nie nastawiałam się na setkę tego dnia, po prostu jechałam do przodu. Ten dzień obfitował w atrakcje turystyczne. Obiad przyszło nam zjeść w okolicy najsławniejszego drewnianego kościoła w Norwegii, rzeczywiście piękny. Na obiad tym razem dostałam upragnione spaghetti i byłam przeszczęśliwa! Potem przejeżdżaliśmy drogą przez środek lotniska (miała szlabany jakby co), a potem zrobiło się nieco pagórkowato. Trochę się zmęczyłam i już myślałam, że trzeba będzie użyć busa, ale w mieście gdzie miał mnie złapać była impreza, a wyszło że chętna jestem tylko ja. Więc musiałabym czekać godzinę wśród podpitych Norwegów. No jednak nie, zwłaszcza że zostało z 20km. No to pomalutku pojechałam, góra dół, góra dół, g... pardon, tunel do objechania, a za tunelem dogonił nas bus. Tylko że stamtąd były 4km do noclegu to machnęłam ręką. I tak zrobiłam prawie 100km. Podjechaliśmy po rozbiciu namiotów po dwie skrzynki i tak dokręciliśmy do setki :)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy, Longinada 2013, >100
- DST 84.03km
- Czas 04:58
- VAVG 16.92km/h
- VMAX 56.20km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Longinada 2013 - Norwegia - Dzień pierwszy
Piątek, 16 sierpnia 2013 · dodano: 02.09.2013 | Komentarze 0
Po noclegu kołchozowym ok. 24 osoby w trzech namiotach ruszyliśmy per pedales do przodu. Jeszcze nie dojechaliśmy do promu, a już raz zdążyliśmy się zgubić. Popadywało głównie przed wyruszeniem, potem przelotnie. Zlewa przyszła dopiero na promie. Potem trochę oddechu i znów leje. Jakoś dotrwaliśmy do obiadu, już się wydawało, że idzie na lepsze, gdy znów się rozpadało. A potem przeszło i znów mogliśmy jechać. Najbardziej lało na sam koniec dnia, dlatego Longin wynajął dla nas domki, żebyśmy nie moczyli namiotów. Prognozy na następny dzień były jakby lepsze.Pierwszego dnia trochę się stresowałam, bo wyszło że prawie nikogo nie znam z uczestników Longinady, jakoś tak wyszło, że ludzie z którymi byłam w Alzacji 2 lata temu, tym razem się nie zabrali. Kilka osób znałam z opowieści, parę z innych wycieczek (nie tylko rowerowych), ale większość to były zupełnie obce twarze. Trzymałam się więc Tomiego i chodziłam za nim jak piesek ;)
I tu mala dygresja, nierowerowa. Pierwszy raz w życiu leciałam samolotem, wcześniej jakoś nie było okazji i trochę się obawiałam, jak to będzie. Zwłaszcza że leciałam z końcówką kataru, nieco przytkana. Rzeczywiście podczas startu, jak i samego lotu - trzeba było wydmuchiwać nos i od razu się polepszało z uszami. Sam start zniosłam w miarę dobrze, tylko jak samolot skręcał - robiło mi się gorzej. Jak na karuzeli, dużej i szybkiej, której nie znoszę. Lądowanie to przy tym była sielanka, bo nie krążył tylko spokojnie opuścił się na pas. Za to przechodzenie przez całą lotniskową biurokrację to coś okropnie stresującego, 2x bardziej niż lot. Sama się nie odważę polecieć nigdy ;)
Co do tras, miejscowości i tak dalej, odsyłam do Meteora2017, rozkoszowałam się widokami, kto by tam próbował zapamiętać nazwy, których nie da się przeczytać ani wymówić ;)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy, Longinada 2013
- DST 88.61km
- Teren 4.00km
- Czas 05:37
- VAVG 15.78km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Norwegowie wybudowaliby tu tunel - dzień drugi
Niedziela, 16 czerwca 2013 · dodano: 16.06.2013 | Komentarze 5
Miało być 55, ale Tomi się dziargnął podczas zliczania km na mapie i zaplanował nieco dłużej. Wypominałam mu to przez pół drogi, odkąd odkryłam jego pomyłkę. Upał był nieznośny, od samego rana, a wystartowaliśmy wcześnie, bo o 8:30. Średnio mi się spało w nowym namiocie, a to mi było za ciepło, a to za ciasno, a to na koniec za zimno. Tomiemu chyba też nie za bardzo, bo go kopałam przez sen. Sny miałam upiornie rzeczywiste, dużo się działo, nic już z tego nie pamiętam. Wrażenia dnia zatarły wspomnienia.Drugi dzień wyprawy nie obfitował już w bardzo popularne atrakcje turystyczne, ale dla nas, wielbicieli turystyki alternatywnej, był bardzo ciekawy. Choć nie wszędzie dało się dojechać. Na przykład utopiliśmy się w bagnach leśnych otaczających jedną kopalnię. Nawet jeden z moich trampków ucierpiał bidulo.
Na początku podjechaliśmy do "Szklanego Domu" Żeromskiego, który wcale nie jest ze szkła tylko z betonu i jest zwykłym ośrodkiem kulturalnym przy odbudowanym drewnianym dworze. Potem to już głównie kapliczki i kościoły, niedziela, to się trzeba było przeciskać obok wiernych. Jeden pan omal na nas nie zaparkował, bo przecież do kościoła piechotą się nie chodzi ;)
Najbardziej podobał mi się zamek w Bodzentynie, a raczej jego nędzne resztki, ale za to bardzo malownicze. I tu chcę pozdrowić starszą panią mieszkającą przy hydrancie, która po pierwsze powiedziała nam jak go uruchomić (zimna woda!!!), a potem wskazała dojazd do delikatesów centrum. Gdzie kupiłam Klusce koparkę a sobie lemoniadę. Wracając z delikatesów natknęliśmy się na cmentarz z I wojny światowej, 1915. Czyli nie ma dnia bez trupów, nawet jeśli nieplanowanych. Cyklogrobbing wiecznie żywy, jakkolwiek dziwnie to brzmi.
Dłuższy postój nad zalewem pod Starachowicami wspominam średnio, hałasujące skutery wodne, motorówki na koniec paralotnia zagłuszały wszystko co naturalne, z żabami włącznie. W Starachowicach za to bardzo polecam Bar mleczny "Miś". Nie było czasu nic zjeść, tylko zajrzałam, ale mają tam po pierwsze prawdziwego słomianego misia z filmu (replika), oraz bardzo ładnie urządzone wnętrze. Potem wrzucę fotki.
Przejechaliśmy też przez Wąchock, a tam pomnik sołtysa (rozkopany dookoła) i uroczy wąwóz z bykiem, którego Tomi wziął za krowę. Mało brakowało a wylądowałby na jego rogach, bo chyba mu brakowało mleka do kawy ;) Ale na szczęście poszedł szukać skrzynki i wszystko dobrze się skończyło.
Do Skarżyska podjechałam z wywieszonym ozorem i ze zmęczenia bolącym brzuchem. Kazałam sobie kupić Coca-colę, bo w takich wypadkach tylko ona mnie ratuje, choć to sam cukier. Pociąg na stacji już na nas czekał, okazało się, że odjeżdża 10 minut później niż w internetowym rozkładzie. W Radomiu mieliśmy czekać godzinę na następny, ale akurat ogłaszali spóźniony przyśpieszony do Warszawy, więc w ostatniej chwili wsiedliśmy... i dzięki temu w Warszawie byliśmy przed 22. A w domu około 23.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 80.25km
- Teren 7.50km
- Czas 04:58
- VAVG 16.16km/h
- VMAX 56.20km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Norwegowie wybudowaliby tu tunel - dzień pierwszy
Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 16.06.2013 | Komentarze 5
Pierwszy dzień wyprawy w czerwonych trampkach. Chyba zacznę je stosować jako rodzaj wyznacznika podróżowania rowerem, a nie traktowania go jako sportu.Wyprawę do Skarżyska-Kamiennej, a dokładniej okolic pod Górami Świętokrzyskimi planowaliśmy wstępnie na zeszły weekend, ale miało lać, więc zdecydowaliśmy się na kolejny. Dla odmiany był upał. Ale na szczęście pojawiły się tu i ówdzie chmury, nie było najgorzej. Nazwałam roboczo "Norwegowie wybudowaliby tu tunel", ponieważ okolica bogata jest w górki i dołki, nierzadko ponad 4 w jednej wsi! Wiele z dróg można by było wypłaszczyć niedużymi tunelami. Właściwie w kółko jechaliśmy albo pod górę, albo zjeżdżaliśmy w dół. Pierwszego dnia moje kolana miały jeszcze siłę, więc dużo podjeżdżałam, mało podchodziłam pchając dość ciężki rower (wybraliśmy się z karimatami i namiotem, a co).
Jeszcze w pociągu (z Radomia do Skarżyska) spotkaliśmy innego rowerzystę, który polecał nam wiele ciekawych miejsc w okolicy. Część mieliśmy w planach i odwiedziliśmy. Np. Muzeum militarne, gdzie właściwie nie mieliśmy łazić, ale nie wytrzymałam i namówiłam Tomiego na wizytę. Było super! Zwłaszcza samolot, do którego można było wejść! Dzień był obfity w tak zwane atrakcje turystyczne. Widzieliśmy parowóz przy stacji, ulicę Staffa (osiedle robotnicze pięknej urody jak i szkołę), zalew, widzieliśmy stary młyn, przejeżdżaliśmy przez trasę S7, odwiedziliśmy kilka kościołów, zalany stary kamieniołom, mostek nieistniejącej wąskotorówki, DĄB BARTEK!!!, niesamowite ruiny pieca z 1935r. z Samsonowa, które bardzo mi się kojarzą z drugą częścią ekranizacji Wehikułu Czasu (z tą starszą), aż na koniec dotarliśmy na przedpola Kielc, gdzie znajduje się mało znane źródełko aniołka. Mieliśmy tam znaleźć kesza, ale za bardzo wtapiał się w naturę i odpuściliśmy. Potem do lasu spać i tu trochę jękneliśmy. Cały las był doszczętnie zalany, jedno wielkie bagno. Hm... na szczęście znaleźliśmy jeden suchszy kawałek, nawet niedużo komarów jak na okoliczności. Na spóźniony obiad rosołek bardzo niezdrowy z torebki i mniej niezdrowa kiełbaska. Po 80 km smakowały jak nie wiem co (rosołek z patykiem, który wpadł Tomiemu do menażki). A na koniec deser budyniowy czekoladowy :)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 62.50km
- Teren 7.50km
- Czas 03:47
- VAVG 16.52km/h
- VMAX 32.50km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Już nie tak mokro w Łodzi
Niedziela, 12 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 13
Dzień zapowiadał się lajtowy, zaczęliśmy od śniadania i kawy :)Potem zebraliśmy się z Tomim do kupy i polecieliśmy serwisować jego skrzynkę na bocznicy. Po drodze zrobiliśmy tylko mały postój na focenie fontanny i chyba dość nowej rzeźby pod Biblioteką. Albo dopiero ją teraz zauważyliśmy.
Podczas serwisu korzystając z chwili wolnego przebrałam się z powrotem w lżejsze ciuchy. Było 11 stopni, a mnie było za ciepło w rajtkach i wolałam zwykłe cienkie spodnie na gołe nogi. Plus cienkie getry i straszliwe skarpety do sandałów ;)
Potem przechwycił nas lokalny nawigator w postaci Huanna i skończyło się lajtowe jeżdżenie. Kiedy jeździmy razem Huann zawsze narzeka, że mu przy mnie spada średnia prędkości, a ja się cieszę, że przy jeździe z Huannem rośnie mi średnia prędkości, bo jadać za nim jakoś łatwiej wyciąga się stałe 25km/h. Ale nie pod górkę, o nie ;)
Huann ponawigował nie na skróty ale dookoła, przez Widzew, podmokły park (gdzie w pewnym momencie boso przeprowadziłam rower łączką, by nie moczyć sandałów) i kolumnę Zygmunta. No i oczywiście trochę spóźniliśmy się na Rudę, Huann jako organizator a my jako uczestnicy, bo jeszcze w międzyczasie pojechaliśmy złupić dwie okoliczne skrzynki i trochę się zeszło.
Nareszcie gra miejska (dołączyliśmy do jednoosobowego teamu kolegi z Pabianic) i oczywiście musieliśmy wybrać coś najbardziej terenowego i po lesie. Za to malowniczo było, tyle zieleni! Wykonaliśmy wszystkie zadania w międzyczasie łupiąc i serwisując kilka skrzynek po drodze.
Na szczęście nie padało.
Meta w knajpie, to podjedliśmy co nie co przy okazji i jeszcze polecieliśmy przeserwisować dwie moje skrzynki, obejrzeć (po drodze) jeden cmentarz, zwariowaną knajpę na świeżym powietrzu (Odyseja) i zobaczyć podupadający pałacyk. Nie mogłam się powstrzymać i oczywiście założyłam w nim skrzynkę :)
Powrót na wariata, żeby pociąg nie uciekł, jakoś się udało. Jeszcze mieliśmy zapas czasu, więc znaleźliśmy skrzynkę na peronie.
Wysiadamy w Żyrardowie a tam leje...
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 22.72km
- Teren 3.00km
- Czas 01:40
- VAVG 13.63km/h
- VMAX 23.80km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Mokro w Łodzi!
Sobota, 11 maja 2013 · dodano: 12.05.2013 | Komentarze 5
Pierwszy dzień weekendu w Łodzi, zaczął się ciepłym porankiem na peronie, niestety szybko pogoda się popsuła, jeszcze jak jechaliśmy do Kaliskiej pociągiem. Na Kaliskiej nie padało, ale się zanosiło i rzeczywiście zaczęło kropić. Ale i tak udało się złupić skrzynkę za pomocą skoku przez szczelinę.Chwilę później spotkaliśmy przypadkiem Plebka i Efedrynę. Akurat wracali z keszowania i wpadli na nas na skrzyżowaniu. Wpis do naszych ownkeszy i dalej w urbeksowe klimaty. Tym razem mieliśmy łupić tylko skrzynki w starych budynkach, chciało by się krzyczeć: Więcej błota! Jeszcze więcej błota!
Mokre buty miałam już po godzinie, ale pomimo przelotnego deszczu nie zmarzłam. Po kilku skrzynkach kolejowych przyszedł czas na resztki fabryk. W jednej z nich zjedliśmy drugie śniadanie. Potem jeszcze dwa cmentarze w Parku Poniatowskiego. No i na koniec wisienka na torcie, czyli schron przeciwlotniczy!
Sęk w tym, że zaczęło lać. A wejście do podziemi błotnistą mazią. Ucapiłam się jak jasna cholera, toteż klęłam siarczyście, ale było warto.
Potem jeszcze w tym deszczu przemknęliśmy do jednej postfabryczki, gdzie trochę się podsuszyliśmy i ja znalazłam skrzynkę w niesamowitym pojemniku.
A deszcz padał i padał.
Poddaliśmy się, po połowie zaplanowanej trasy polecieliśmy na Bałuty przez Manufakturę. Ogrzać się i przebrać w suche ciuchy. Jeszcze się zastanawiałam, czy nie skoczyć gdzieś na piechotę, ale pizza mnie pokonała ;)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 104.98km
- Teren 8.50km
- Czas 06:28
- VAVG 16.23km/h
- VMAX 39.40km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Setka po mazowiecku
Poniedziałek, 10 października 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 7
Czyli rowerowy powrót do domu z doliny nad Pilicą. Z naszego miejsca pracy byłoby szybciej, ale chcieliśmy pozwiedzać okolicę, przez co wyszło nieco dłużej.Poranek był trudny, bo noc zimna. Na dodatek mogliśmy zapomnieć o słońcu, które tak miło podgrzewało nas dnia poprzedniego. Mgła zasłoniła widok z tarasu, więc po zamknięciu domu pojechaliśmy na pobliski most, którędy nie tak dawno przeganianio krowy. Zeszliśmy nad rzekę poczytać o szlaku kajakowym i wtedy pani przegoniła jeszcze kilka koni na pastwiska po drugiej stronie rzeki (tereny zalewowe, więc nikt tam nic nie buduje, co przyczynia się do zwiększenia uroku okolicy kilkakrotnie). Potem wrzucę fotki, albo będą u Tomiego (Meteor2017).
Potem jechaliśmy drogą na zachód i odwiedzaliśmy różne mostki. Jeden wyglądał jak przerost Pilicy nad mostkiem i trochę baliśmy się na niego wejść, ale okazało się że były na nim świeże odchody krów, co nas uspokoiło. Oczywiście założyliśmy w nim skrzynkę :) Potem znów na zachód aż po Nowe Miasto nad Pilicą, gdzie zatrzymaliśmy się na dłuższy postój. Zimno było okropnie, w różnych konfiguracjach jechałam z opaską, czapką i nausznikami, łapki odziawszy w zimowe rękawice. Koniec zwiedzania miasta, czas na urbex na pobliskim nieczynnym lotnisku wojskowym. Wjechaliśmy nieśmiało, ale było na nim zupełnie pusto nie licząc pasących się krów (które Tomi nazwał inaczej, ale nie dosłyszałam). Wiatr nawet mocno nie wiał (jak na lotnisko) więc nagraliśmy kilka śmiesznych filmów.
Po zwiedzaniu lotniska udaliśmy się w pokorze na górę św. Rocha obejrzeć ładny kościół i odbudowaną pustelnię (oczywiście założyliśmy tam skrzynkę). I to był koniec lajtowej przyjemnej jazdy.
Już niedługo potem, na drodze do Białej Rawskiej dopadł mnie kryzys. Zawiodły kolana i psychika.
Tomi wisiał mi na horyzoncie jako ta zielona plamka, a ja nie miałam ani sił go gonić, ani jechać dalej. Nawet zatrzymałam się na samotny postój (5minut), by dać odpocząć kolanom (po bieszczadzkim chodzeniu nieco osłabły i dawały w kość na podjazdach). Potem jakoś doczłapałam się do niego (bo łaskawie zaczekał), ale nadal było źle i przy postoju przy końcówce wąskotorówki padłam jak ten zużyty parowozik. I tak leżałam dobre 15minut, aż Tomi stwierdził że koniec tej laby i mam wstawać, co może do mnie dotarło, ale nie wywołało żadnej reakcji. W końcu Tomi postawił mnie na nogi (to było jakoś po 60km gór i dołów pod wiatr oraz z wiatrem bocznym) i kazał jechać dalej. Wlokłam się jeszcze kilka km, a Tomi jako ta pomarańczowa plamka (założylismy wieczorem kamizelki) na horyzoncie. W końcu wypłaszczyło się na tyle (chyba góra wysoczyzny Rawskiej), że coś mnie trafiło i z prędkości 12-14km/h przyśpieszyłam do 26-30km/h i go dogoniłam. Potem już jechaliśmy moją normalną prędkością (18-22km/h) do domu. Zaczął padać deszcz, ale mi bardzo nie przeszkadzał, nawet przyjemnie chłodził. Podejrzewam,że akcja z kryzysem 60km to była reakcja na zbyt szybkie tempo na początku. Odzwyczaiłam się przez parę tygodni od dużych dystansów :)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy, >100
- DST 28.49km
- Teren 0.50km
- Czas 01:38
- VAVG 17.44km/h
- VMAX 33.80km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Do pracy nad Pilicą
Niedziela, 9 października 2011 · dodano: 11.10.2011 | Komentarze 0
Trafiła się inwentarka domu letniskowego nad Pilicą, co okazało się świetnym pretekstem do rowerowej wyprawy w te rejony. Dla oszczędności czasu podjechaliśmy do Warki pociągiem (przesiadka na Zachodniej). Od zachodniej do Warki przyjemnie podróżowaliśmy radomskim piętrusem. Gdyby nie pisk zaniedbanych hamulców, myślałam że jesteśmy w Niemczech (chyba tylko toalety nadal budzą podziw tradycyjnych obszczymurków, bo nie wiedzą jak wyłamać drzwi ;)Ale do rzeczy. Jechaliśmy do miejscowości Góry, trochę się jednak zeszło, bo dotarliśmy w półtorej godziny a nie w godzinę, jak zakładałam. Na szczęście mieliśmy zapas czasu do umówionego spotkania z klientką, i zmieściliśmy się w studenckim kwadransie ;)

Dystans krótki, ale następnego dnia to sobie odbiliśmy.
Podczas mierzenia lodówka się zrobiła straszna, co wygoniło z miejsca pracy naszych pracodawców. Skończyło się na tym, ze przed zmrokiem skończyliśmy mierzyć, a wieczorem zrobiliśmy sobie mini ognisko, ugotowaliśmy obiad i zanocowaliśmy w domku (który w środku trochę przypominał studencką chatkę górską)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 105.54km
- Teren 19.00km
- Czas 06:00
- VAVG 17.59km/h
- VMAX 35.90km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Łódka na 105!
Sobota, 10 września 2011 · dodano: 10.09.2011 | Komentarze 7
Trzeci i ostatni dzień spontanicznej wyprawy do Łodzi. Tomi upierał się, że będzie 80 ale im byliśmy bliżej Skierniewic, tym bardziej setka była bardziej prawdopodobna. W Parku mieliśmy już ponad 70. Setka pękła przed obwodnicą Żyrardowa (w budowie). Trasa poniżej.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy, >100