Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 49553.67 kilometrów w tym 8301.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 108.40km
  • Teren 8.00km
  • Czas 06:00
  • VAVG 18.07km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Kolorowy trabant, warszawa w kwiatki i rowerzysta bez głowy

Sobota, 14 września 2013 · dodano: 14.09.2013 | Komentarze 7

Kluska z babcią i wujkiem pojechali dziś do zoo, a my korzystając z wolnego czasu i niepewnej pogody pomknęliśmy na naszych rumakach do Skierniewic. Trochę na skróty główną szosą, ale po jakimś czasie mieliśmy dość i skręciliśmy do Suchej Żyrardowskiej, potem do Jesionki, Rawki i jesteśmy na miejscu. Tomi wymyślił, że podjedziemy po skrzynkę w Mokrej (na granicy z Mokrą Lewą) i tam spotkaliśmy kupę konia na peronie. To zapowiadało dzień pełen wrażeń. Wcześniej jeszcze mała rozwałka pod Tesco, bo promocja na klipsiaki.
Jakoś dobrnęliśmy do Skierniewic a tam impreza, raz na rok zamykają główną ulicę miasta, bo święto roślin czy coś. Na szczęście nie było nam po drodze, bo celem był garnizon. Ale nie dojechaliśmy, bo przypomniało nam się, że w remontowanym parku jest moja skrzynka, która przecież w każdej chwili może zostać sprzątnięta. Przejechaliśmy obok budki z ochroną myśląc, że jest pusta, a tam ochroniarz jednak był. Wyjechaliśmy z drugiej strony po zabraniu skrzynki i jeszcze raz kółeczko. Tym razem udało się dojechać do garnizonu. Ta Tomi zreaktywował dwie skrzynki, co trwało dłuższą chwilę i polecieliśmy sprawdzić, czy jest moja skrzynka w Willi Pułkownikowskiej, bo ktoś ostatnio nie znalazł. A tam... natknęliśmy się na geokeszerów. Ale spotkanie! Oczywiście znów dłuższy postój, wymiana geokretów, łupienie own keszy, zdjęcia pamiątkowe. Dyskusja i pytanie, czy jest skrzynka w karcerze, bo nie mogli znaleźć. No to podjechaliśmy sprawdzić, czy jest. Skrzynka była, telefon do nich, że mogą szukać i lecimy na cmentarz Strzelba po geocoina. Był! Same sukcesy dzisiaj.
Potem polecieliśmy do skrzynki w cegielni, trochę się naszukaliśmy, ale w końcu to ja wytypowałam dobrą miejscówkę. Potem zwiedzanie okolicy i Tomi znalazł folie do musli w wielkich belach. On się zachwycił, mnie niekoniecznie przypadły do gustu. Znów rozwałka, a tu robi się późno. Pomknęliśmy jeszcze do jednej skrzynki Tomiego (ostatni kawałek po strasznym piachu) i dalej do Rawy. Stamtąd przez Jeruzal do domu. Po drodze minął nas kolorowy trabant. Aż przeciierałam oczy ze zdumienia. Niedługo potem przejechała warszawa w kwiatki. Co my piliśmy?
Wreszcie podjeżdżamy do "skrótu Stepy", mówię do Tomiego żeby się nie rozpędzał,bo może mostka już nie ma (ostatnio groził zawaleniem). Powiedziałam to w złą godzinę, rzeczywiście mostka nie było. Szlag. Musimy objechać przez park. No trudno. Jedziemy... a z naprzeciwka nadjeżdża trójka rowerzystów. Tylko środkowy nie ma głowy! Zaraz, tam w ogóle nie ma rowerzysty! Po tych wszystkich emocjach z całego dnia nawet bardzo się nie zdziwiłam ;) W końcu okazało się, że to była dwójka rowerzystów, tylko jeden z nich jechał z trzecim rowerem w ręce obok.
Uff. Dojeżdżamy na miejsce, dzwoni telefon, Wallson chce numer do Werrony. No nie, akurat jak mi się komórek rozładowuje. Jakoś go zbywam i dobijam do domu, gdzie Tomi już się niepokoi, gdzie znikłam (zatrzymałam się, by odebrac telefon). Wchodzę do domu, a tu nie ma mojego dziecka! Gdzie są wszyscy! trochę się zdenerwowałam, bo była 20.30. Przyszli w trójkę pół minuty później. O jak dobrze. Okazuje się, że planowo, tylko nikt mi nie powiedział, kiedy wrócą.
Chyba sobie melisy zaparzę na uspokojenie ;)



  • DST 9.69km
  • Teren 1.30km
  • Czas 00:37
  • VAVG 15.71km/h
  • VMAX 20.50km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

A jednak fotelik

Piątek, 13 września 2013 · dodano: 13.09.2013 | Komentarze 2

Hejt na przyczepkę spowodował, że trzeba było przemyśleć inne opcje wożenia Kluski rowerem. Dziś odbył się crash test fotelika. Guppy Maxi od Poplisportu, jeden z nielicznych modeli, który posiada pięciopunktowe pasy bezpieczeństwa. Takiego maluszka w trzypunktowych bym się bała wozić. Dla odmiany kask nierowerowy, bo do jazdy konnej, rowerowe nie budzą mojego zaufania. Przynajmniej regulację ma sensowną, jedną ręką można bez wysiłku. Pod brodą mała ma też dodatkową gąbkę, by pasek nie obcierał. Kosztował prawie tyle co fotelik, ale moim zdaniem było warto, bo przynajmniej jest lekki i wygodny. To znaczy mała go nawet nawet akceptuje.

Dziś kask przydał się dodatkowo jako osłona przeciwdeszczowa, bo nas z piaskownicy w Międzyborowie wypędził kapuśniaczek.






  • DST 4.55km
  • Czas 00:16
  • VAVG 17.06km/h
  • VMAX 23.80km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Zusu pyk pyk

Piątek, 13 września 2013 · dodano: 13.09.2013 | Komentarze 0

Do ksero i do zusu. Poleciałam szybko, kolejki w zusie żadnej, nareszcie się obudziłam, bo dziś z rana byłam nieprzytomna. Klusek się zbiesił i wstał o 7. Nie ma takiej godziny!

  • DST 72.97km
  • Teren 0.20km
  • Czas 03:24
  • VAVG 21.46km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wycieczka do Arkadii

Poniedziałek, 9 września 2013 · dodano: 09.09.2013 | Komentarze 7

Dziś pedałowało się naprawdę lekko. Jak nigdy wiatr wiał albo w plecy, albo lekko z boku. tylko krótki odcinek mieliśmy bocznym mordewindem, bo Tomi jakoś ponawigował nie tam gdzie trzeba i musieliśmy zrobić pętelkę. Wracaliśmy przy słabym wietrze z Arkadii przez Miedniewice, trochę padało, ale szybko przeszło. Uciekliśmy chmurze. W Miedniewicach zaczął wiać mocniejszy wiatr, ale podczas jazdy nie przeszkadzał, bo zmienił kierunek w ciągu dnia na bardziej korzystny z naszego punktu widzenia.
Po jeżdżeniu po górach jazda po płaskim jest taka lekka! Oczywiście musieliśmy się zatrzymać na mały popas w Miedniewicach, w końcu to sanktuarium Świętej Rodziny przy posiłku ;)

A po Nieborowie i Arkadii pieszo, rowerki odpoczywały w krzakach :)



  • DST 66.41km
  • Teren 19.00km
  • Czas 03:56
  • VAVG 16.88km/h
  • VMAX 31.20km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Jak te dwa łosie po sajgonkach

Sobota, 7 września 2013 · dodano: 07.09.2013 | Komentarze 3

Celem trasy było dojechanie do Grodziska i pokręcenie się po okolicy. Odwiedziliśmy kilka miłych miejsc pt. krzaki ze starymi samochodami, krzaki z żabami i ptakami (no i pokaźny trawniczek oraz kanie), krzaki z kładką, krzaki z ruiną perfumerii, krzaki z rowem przeciwczołgowym (dla odmiany te ostatnie bez skrzynki) i piaskownica na wydemce ze skrzynką. I jeszcze zajefajne przedszkole z pajacykami. A ja cały czas głodna. Co prawda mieliśmy placki z jabłkami, ale chyba ostatnio jestem jakas niedożarta, bo mi było mało. I tu dochodzimy do historii z łosiami.
Pół drogi mędziłam Meteorowi, że jestem głodna i zjadłabym jakąś chińszczyznę, najlepiej sajgonki z takiego super pysznego baru pod naszym domem. Żeby nie latać tam i nazad - miałam podjechać do baru, złożyć zamówienie i podjechać do domu zostawić rower i potem na spokojnie odebrać żarcie (dostawa 2zł, a bar blisko, to co będę się wygłupiać i płacić). Zatem gdy podjechaliśmy do budynku z barem, ja skręciłam doń a Meteor prosto pojechał przez skrzyżowanie i do bloku. Zostawiłam rower przed barem i zajęłam się zamawianiem. Trochę czekałam, bo jakieś duże zamówienie było i wszyscy byli zajęci. W końcu zamówiłam i podjechałam pod dom. Wniosłam rower na trzecie piętro i zdziwko. Jak to nie ma Meteora? To gdzie do cholery jest? Ostatni raz widziałam go 200m od bloku! Gdzie on pojechał? Nic mi nie mówił... wtem dzwoni komórka. Rzucam się do sakwy, odbieram, a tu się okazuje, że Meteor zapomniał o moich sajgonkach i opcji z barem, nie zapamiętał gdzie mnie ostatni raz widział i pojechał po trasie mnie szukać, czy nie miałam jakiegoś wypadku i tak dalej. Jeny, ale się bidol nadenerwował. Ja na szczęście krócej, bo tylko tyle ile grzebałam w sakwie.

Jak te dwa łosie, na prostej drodze się zgubimy ;)


  • DST 10.16km
  • Czas 00:44
  • VAVG 13.85km/h
  • VMAX 25.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień ostatni - w Warszawie

Wtorek, 27 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 8

Rano zapakowaliśmy się w plecaki i zeszliśmy na dworzec. Tam decyzja - pociągiem czy autobusem? Jednak pociągiem, bo dzieci w Norwegii pociągami jeżdżą za darmo, nawet nastolatki (do 15 roku życia), byleby z opiekunem. Płacą, jeśli jadą same.
Z pociągu w autobus (a jednak), który dowozi nas na lotnisko. Tam odprawa (oczywiście w ostatniej chwili przypomniałam sobie o dowodzie i oczywiście zamiast niego wyjęłam kartę do bankomatu) i lecimy. Już się tak nie bałam, bo to był drugi raz. Zdjęcia z lotu robiłam aparatem Tomiego, więc ich teraz nie wrzucę, ale chmury były bajeczne. Widziałam w oddali majaczące norweskie góry, potem lecieliśmy już bardzo wysoko nad Danią, potem półwysep Helski, Kampinos, w oddali twierdza modlińska i nie wiadomo kiedy siup na Okęcie. Zatyczki do uszu się przydały, dużo lepiej znosiłam z nimi skoki ciśnienia. Wychodzi na to, że latanie znoszę lepiej niż jazdę autokarem, tylko podczas gwałtownych skrętów trochę mi się kręci w głowie (nigdy nie lubiłam karuzel w wesołych miasteczkach).

Ostatni odcinek z parkingu przy działkach przy Żwirki i Wigury, gdzie dojechał nasz bus i można było zmontować rowery, sakwy, namioty i karimaty do kupy. I jeszcze plecaki na plecy. Na szczęście Meteor miał lżej, bo jedna sakwa żarcia została zeżarta niemal w całości ;)
Pojechaliśmy do Włoch, tam postój u brata Meteora na prysznic i płatki z mlekiem, a potem na stację. I w pociąg. A tam pyskówa z elementem, który nie chciał zgasić papierosa. Wizyta kierownika pociągu zmieniła podejście, przy okazji inny element złapał mandat. Oj pechowo mieliśmy w całym przedziale bagażowym ;)

A wszystkie zdjęcia rowerowe z Norwegii znajdziecie pod tym linkiem: https://picasaweb.google.com/101602513375906942835/NorwegiaLonginada2013



  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień jedenasty -Oslo

Poniedziałek, 26 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 2

Dzień pieszy. Rano śniadanie i pakowanie gratów na dwie części. Tę, która pojedzie busem i promem oraz bagaż podręczny do samolotu. Podręczny częściowo zostawiliśmy na kempingu (z pięknym widokiem na Oslo), a z żarciem, piciem i podręcznymi ubraniami poszliśmy zwiedzać. Trochę się późno zrobiło, więc trzeba było się sprężać. W efekcie każda grupa poszła gdzie indziej, tylko niektóre punkty się nam zgadzały. Spacerowaliśmy w trójkę z Anks, której najwyraźniej spodobał się tryb rozwałkowy, a przy okazji trochę skrzynek geocache się znalazło.
Byliśmy przy zabytkowym szpitalu, obowiązkowo na cmentarzu, w operze (jest piękna!) i w parku rzeźb. Z daleka widziałam sławną skocznię narciarską, a z bliska pomnik koguta z kurami, który okazał się być zdrojem. Weszłam też do podziemi metra i okazało się, że śniły mi się z pół roku temu. Ot mam takie szczęście, że od czasu do czasu śnią mi się miejsca, do których potem jeżdżę. Żeby nie było - nigdy wcześniej nie widziałam norweskiego metra, nawet na zdjęciach. Zwłaszcza że nie zeszłam na sam dół, to był poziom minus jeden. Dziiiwne.
Atrakcje Oslo robią wrażenie, ale w takim biegu żal było wracać. Jeszcze mieliśmy małą przygodę. Wracamy po stoku góry tą samą trasą, co rano i trafiamy na miejsce z punktem widokowym. A tu stoi czarna nowoczesna rzeźba! Rano jej na bank tu nie było! Idziemy dalej, i dalej, wtem w ciemności pojawia się czarno ubrana wysoka postać. Niemal pośrodku ścieżki. My w czołówkach, nic nie widać... podchodzimy... okazuje się, że to rzeźba kobiety z czarnymi włosami, ubranej na czarno. Rowerzysta zjeżdżający z góry mógłby paść na zawał, albo się o nią zabić. Specyficzne poczucie humoru mają Ci miejscowi ;)

Zdjęcia Oslo pod tym linkiem.



  • DST 75.55km
  • Teren 0.70km
  • Czas 04:04
  • VAVG 18.58km/h
  • VMAX 50.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień dziesiąty

Niedziela, 25 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 0

Według planu ostatni dzień jazdy rowerem. Jutro zwiedzanie Oslo per pedes.
Tu zaczął dać o sobie znać pęcherz. Na trasie prócz typowym atrakcji turystycznych zaczęłam kojarzyć wszystkie krzaczki i publiczne toalety, których w Norwegii jest zatrzęsienie i na każdym kroku. I na dodatek czyste! Nawet w toi-toiach nie śmierdziało. Jestem pod wrażeniem tego kraju pod tym względem.

Wracając do przyjemniejszych tematów - tym razem naprawdę było głównie z górki. Stąd i piękna prędkość maksymalna. Na początku dnia zaczęłam mieć objawy zakwaszenia mięśni, ale porządna rozwałka pod sklepem (Meteor w tym czasie szukał dla mnie bananów, jednego z tańszych produktów) rozwiązała ten problem. Jechało się z częstymi postojami, bardzo turystycznie. Niestety to była niedziela, dużo ludzi wracało z weekendu do Oslo, na trasie popołudniu zrobił się tłok. Aż tu jeszcze roboty drogowe. Dobrze, że na sporym odcinku mieliśmy trasy rowerowe wzdłuż jezdni. Szerokie asfaltowe ciągi pieszo - jezdne. Puste, bo tam mało ludzi chodzi piechotą. Niestety w pewnym momencie się skończyły, a ja przy mijających mnie samochodach wolę zwolnić, w efekcie dużo traciłam siły na hamowanie na zjazdach. Na ostatnim odcinku udało się objechać trasą malowniczo-górską, wzdłuż linii kolejowej. Wieczór się zbliżał wielkimi krokami, zdążyliśmy dojechać do miejscowości z większą liczbą skrzynek. Do jednej tylko nie zdążyliśmy. Zabrał nas bus. I dobrze, bo już byłam trochę zmęczona. Raczej nie tym dniem, tylko całym wyjazdem i dokuczającym coraz bardziej pęcherzem.
Ponieważ bus musiał tego dnia obrócić trzy razy, niektórzy tego dnia przejechali nawet 140 km. A niektórzy zero, bo grupa lazaretowa była z dnia na dzień coraz większa. A to ktoś był chory (chyba mój katar z początku wyjazdu przeniósł się na innych), a to go oko bolało.
Poprzednią Longinadę pamiętam jako bardziej lajtową, mniej uczestników to trudniejsze trasy można było częściej skracać busem. Tutaj często nie było takiej możliwości, za dużo dzieci na pokładzie.



  • DST 74.61km
  • Teren 64.00km
  • Czas 06:16
  • VAVG 11.91km/h
  • VMAX 42.70km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień dziewiąty!

Sobota, 24 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 0

Ten dzień okazał się najtrudniejszy ze wszystkich. Ale od początku.
Najpierw spełniło się moje marzenia pojechania norweskim pociągiem. Nic, że krótko, nic że bilety kosztowały majątek - i tak mi się podobało. Ze stacji w bodaj Myrdal dalej per pedales.
Przez większość dnia jechaliśmy z górki, tylko w przeciwnym kierunku. Na dodatek terenowo i z mijankami tabunów rowerzystów z naprzeciwka. Ano żeby było łatwiej, jechaliśmy odwrotnie niż wszyscy. ;)
Rano było ok, tak zwana górka mijanek przypadła na ok 20-25 kilometr. Potem było trochę lepiej. Widoki obłędne, pogoda śliczna ale wiało. A ja sobie podsiadałam to tu to tam na kamykach, a to na plaży z kruchym łupkiem zamiast piasku. No i mi zawiało pęcherz. Ale problemy z nim zaczęły się dopiero dnia następnego, a najgorzej było w Oslo i w dzień powrotu. Tutaj sielanka, nie licząc tego że masakra i mimo postanowienia ciągłej jazdy musiałam się poddać i kilka porządnych razy rower pchać pod górę, albo ostrożnie sprowadzać w dół (były kawałki z górki, ale krótkie i mało bezpieczne).
Nie bardzo było gdzie zrobić obiad, ale mieliśmy ze sobą epigaz w razie gdyby. Kabanosy dodawały sił. Obiecaliśmy sobie dobrą kolację. Ech ;)
Kiedy dotarliśmy do kolejnej stacyjki, tej z której większość innych rowerzystów wyruszała, spotkaliśmy Longina i ustaliliśmy, że dalej jedziemy do przodu, miejsce kempingowe jeszcze się znajdzie. Kolejne kilometry w terenie, ale już wygodniej, po ubitym dukcie i w miarę po płaskim, a nawet z górki.
W umówionym miejscu czekała już tylko grupa dziecięca (a raczej jej fragment), która oświeciłą nas, że do kempingu jeszcze ze 40km. Postanowiliśmy podjechać naiwnie sądząc, że nadal będzie po płaskim. Średnio było, ale mocno góra i dół. Na szczęście po drodze zgarnął nas bus, który podwoził grupę dziecięcą. Było późno, inaczej może byśmy swoim tempem podjechali.
Peszek, bo Meteor na obiad zrobił mi spaghetti w formie zupy pomidorowej z makaronem. Strasznie dużo sosu i marudziłam. Oczywiście się wkurzył, a ja go trochę uspokajałam, ale było jeszcze gorzej i w końcu poszliśmy spać. Zdecydowanie ten dzień dał nam w kość, nie mieliśmy cierpliwości do niczego, a do siebie najmniej. Następnego dnia wszystko wyglądało inaczej. Stare kości i mięśnie nieco wypoczęły. Nieco. Ale o tym w następnym wpisie.
Grunt że na własne oczy widziałam (z daleka) prawdziwy lodowiec!


  • DST 84.30km
  • Teren 0.50km
  • Czas 05:30
  • VAVG 15.33km/h
  • VMAX 41.20km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Longinada 2013 - Norwegia - Dzień ósmy

Piątek, 23 sierpnia 2013 · dodano: 10.09.2013 | Komentarze 2

Dość laby i spacerków, czas z powrotem pakować się w siodło. Noc spędziliśmy na kempingu nad jeziorem. W kuchni znalazłam kartkę z kodem do wifi, więc spokojnie się podpięłam i rano zdążyłam jeszcze wysłać fotkę na instagram. Za to zapomniałam ze sobą aparatu, potem śniadanie i nie powtórzyłam ujęcia. A potem już nie było czasu. Nocowaliśmy w Voss, dokąd dowiózł nas bus po spacerze po Bergen. Druga grupa dotarła późno w nocy.
Gryplan dzisiejszego dnia polegał na dotarciu łatwiejszą trasą do tunelu, przez który przewiezie nas bus. Tylko że w trakcie wycieczki okazało się, że tunel jest zamknięty i nie da się tamtędy przebić. W efekcie musieliśmy się wracać z 20km i jechać inną trasą, trudniejszą, bo przez góry. Ale dość malowniczą i przyjemną, jak się potem okazało. Tylko późno nią jechaliśmy, po obiedzie no i część widoków nam umknęła. Było po prostu za ciemno. Nocleg wypadł nam na odremontowanej stacyjce kolejowej. Część z nas spała w poczekalni, część tradycyjnie w namiotach.
A i po drodze widzieliśmy prawdziwego łosia! Łoszaka znaczy, ale zawsze coś. Poniżej dowód :)