Info

Więcej o mnie.

Moje rowery
Wykres roczny

Archiwum bloga
- 2025, Marzec2 - 1
- 2024, Wrzesień2 - 5
- 2024, Sierpień2 - 5
- 2024, Lipiec1 - 0
- 2024, Czerwiec1 - 0
- 2024, Maj3 - 5
- 2024, Marzec3 - 6
- 2024, Luty1 - 0
- 2024, Styczeń1 - 3
- 2023, Październik1 - 0
- 2023, Sierpień3 - 0
- 2023, Lipiec1 - 0
- 2023, Czerwiec1 - 0
- 2023, Maj4 - 0
- 2023, Kwiecień6 - 0
- 2023, Marzec2 - 0
- 2023, Luty2 - 0
- 2023, Styczeń6 - 1
- 2022, Grudzień3 - 2
- 2022, Listopad7 - 10
- 2022, Październik16 - 2
- 2022, Wrzesień7 - 3
- 2022, Sierpień14 - 10
- 2022, Lipiec13 - 17
- 2022, Czerwiec16 - 7
- 2022, Maj14 - 0
- 2022, Kwiecień9 - 5
- 2022, Marzec13 - 11
- 2022, Luty9 - 3
- 2022, Styczeń12 - 4
- 2021, Grudzień7 - 0
- 2021, Listopad16 - 0
- 2021, Październik23 - 21
- 2021, Wrzesień15 - 16
- 2021, Sierpień16 - 13
- 2021, Lipiec20 - 6
- 2021, Czerwiec21 - 14
- 2021, Maj19 - 21
- 2021, Kwiecień19 - 10
- 2021, Marzec16 - 29
- 2021, Luty4 - 1
- 2021, Styczeń1 - 0
- 2020, Grudzień6 - 12
- 2020, Listopad9 - 24
- 2020, Październik14 - 18
- 2020, Wrzesień13 - 26
- 2020, Sierpień15 - 35
- 2020, Lipiec23 - 18
- 2020, Czerwiec18 - 16
- 2020, Maj17 - 28
- 2020, Kwiecień22 - 101
- 2020, Marzec27 - 52
- 2020, Luty20 - 27
- 2020, Styczeń22 - 7
- 2019, Grudzień18 - 23
- 2019, Listopad21 - 33
- 2019, Październik28 - 26
- 2019, Wrzesień20 - 34
- 2019, Sierpień10 - 35
- 2019, Lipiec17 - 32
- 2019, Czerwiec8 - 3
- 2019, Maj10 - 17
- 2019, Kwiecień12 - 27
- 2019, Marzec5 - 29
- 2019, Styczeń1 - 4
- 2018, Grudzień1 - 7
- 2018, Październik14 - 29
- 2018, Wrzesień30 - 52
- 2018, Sierpień12 - 14
- 2018, Lipiec14 - 56
- 2018, Czerwiec24 - 24
- 2018, Maj30 - 66
- 2018, Kwiecień31 - 98
- 2018, Marzec23 - 57
- 2018, Luty27 - 56
- 2018, Styczeń18 - 36
- 2017, Grudzień26 - 62
- 2017, Listopad15 - 30
- 2017, Październik31 - 60
- 2017, Wrzesień30 - 89
- 2017, Sierpień18 - 64
- 2017, Lipiec15 - 36
- 2017, Czerwiec26 - 80
- 2017, Maj29 - 112
- 2017, Kwiecień21 - 47
- 2017, Marzec28 - 98
- 2017, Luty24 - 31
- 2017, Styczeń14 - 40
- 2016, Grudzień22 - 92
- 2016, Listopad19 - 64
- 2016, Październik24 - 55
- 2016, Wrzesień27 - 68
- 2016, Sierpień18 - 63
- 2016, Lipiec17 - 58
- 2016, Czerwiec8 - 22
- 2016, Maj24 - 82
- 2016, Kwiecień18 - 42
- 2016, Marzec20 - 66
- 2016, Luty5 - 3
- 2016, Styczeń8 - 26
- 2015, Grudzień8 - 45
- 2015, Listopad15 - 41
- 2015, Październik15 - 71
- 2015, Wrzesień15 - 67
- 2015, Sierpień11 - 41
- 2015, Lipiec15 - 72
- 2015, Czerwiec12 - 67
- 2015, Maj19 - 154
- 2015, Kwiecień9 - 37
- 2015, Marzec9 - 67
- 2015, Luty5 - 28
- 2015, Styczeń3 - 27
- 2014, Grudzień6 - 80
- 2014, Listopad15 - 50
- 2014, Październik19 - 193
- 2014, Wrzesień23 - 87
- 2014, Sierpień28 - 17
- 2014, Lipiec32 - 81
- 2014, Czerwiec30 - 77
- 2014, Maj32 - 140
- 2014, Kwiecień31 - 123
- 2014, Marzec31 - 214
- 2014, Luty28 - 296
- 2014, Styczeń31 - 234
- 2013, Grudzień8 - 53
- 2013, Listopad8 - 114
- 2013, Październik12 - 81
- 2013, Wrzesień11 - 40
- 2013, Sierpień17 - 53
- 2013, Lipiec5 - 11
- 2013, Czerwiec6 - 19
- 2013, Maj11 - 45
- 2013, Kwiecień2 - 4
- 2013, Marzec3 - 30
- 2013, Luty2 - 24
- 2012, Kwiecień3 - 15
- 2012, Marzec1 - 5
- 2011, Listopad6 - 31
- 2011, Październik11 - 24
- 2011, Wrzesień13 - 43
- 2011, Sierpień7 - 3
- 2011, Lipiec12 - 22
- 2011, Czerwiec10 - 8
- 2011, Maj7 - 23
- 2011, Kwiecień12 - 27
- 2011, Marzec4 - 7
- 2010, Listopad3 - 20
- 2010, Październik11 - 32
- 2010, Wrzesień9 - 10
- 2010, Sierpień15 - 58
- 2010, Lipiec16 - 27
- 2010, Czerwiec10 - 41
- 2010, Maj13 - 56
- 2010, Kwiecień9 - 39
- 2010, Luty1 - 4
- 2009, Grudzień2 - 9
- 2009, Listopad10 - 31
- 2009, Październik13 - 68
- 2009, Wrzesień13 - 50
- 2009, Sierpień14 - 42
- 2009, Lipiec14 - 53
- 2009, Czerwiec5 - 32
- 2009, Maj9 - 49
- 2009, Kwiecień12 - 47
- 2009, Marzec2 - 10
- 2009, Luty1 - 8
- 2008, Grudzień1 - 10
- 2008, Listopad1 - 5
- 2008, Październik5 - 4
- 2008, Wrzesień3 - 4
- 2008, Sierpień11 - 7
- 2008, Lipiec7 - 12
- 2008, Czerwiec10 - 20
- 2008, Maj7 - 2
- 2008, Kwiecień2 - 0
- 2007, Sierpień8 - 4
- 2007, Czerwiec1 - 0
Wpisy archiwalne w kategorii
Zupełnie dalekie wyprawy
Dystans całkowity: | 9630.83 km (w terenie 1381.48 km; 14.34%) |
Czas w ruchu: | 629:53 |
Średnia prędkość: | 15.08 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.20 km/h |
Suma kalorii: | 27101 kcal |
Liczba aktywności: | 166 |
Średnio na aktywność: | 58.02 km i 3h 53m |
Więcej statystyk |
- DST 38.00km
- Teren 3.50km
- Czas 02:26
- VAVG 15.62km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Warmia 2019 Dzień 5 Lidzbark - Działdowo
Poniedziałek, 12 sierpnia 2019 · dodano: 14.08.2019 | Komentarze 9
Trasa: Lidzbark, Miłostajki, Płośnica, Burkat, Działdowo.Wszystkie fotki w albumie WARMIA 2019
Poranek wczesny i szybki, bo znów zapowiada się ciepełko, ale nie z samego rana. Więc o 8.30 wyjeżdżam z lasu i o 9 wychodzę objuczona z Biedronki. No i kawałek główną szosą staram się przejechać jak najwięcej przed szczytem tirów, na szczęście większość jedzie w przeciwnym kierunku. Jeszcze robię postój na drugie śniadanie w Ciborzu, skoro mi zrobili skwerek z ławeczkami i przystanią. I kwietnikiem w kajaku. :)
Dalej to już tradycyjne nudne przebijanie się boczną drogą, niestety mocno piaszczystą (musiałam pchać), a od Małego Łęcka to już w zasadzie asfalt do samego Działdowa, gdzie niestety północna wyjazdówka jest mocno rozkopana i trzeba jechać na raty (raz jeden kierunek ruchu raz drugi) z tirami i wszelkim tałatajstwem. Na szczęście to tylko kilkaset metrów.
Po drodze trafiam na jakiś mennonicki cmentarz.
Na dworcu sprawdzam pociągi i okazuje się, że mam ponad dwie godziny do osobówki. Mimo przebojów z gruntową i tak jestem do przodu z czasem, bo jest przed 12. Długo stoję w kolejce, bo ludzie kupują skomplikowane systemy biletowe ze zniżkami dla dzieci i emerytów. Mając bilet w dłoni ruszam na kółko po działdowskiej starówce, ale jest za ciepło i w końcu zostaję w parku, by wypić soczek. I tam spotykam ekipę oczyszczania miasta, która mnie przepytuje o trasę i okazuje się, że wiedzą, że jestem z Żyrardowa i że na ogół jeżdżę z partnerem. No jaki fejm. ;)
W końcu nudzi mi się w parku i jadę z powrotem na dworzec, gdzie odpalam wifi i po wielu dniach sprawdzam czy się do mnie świat nie dobijał, na szczęście niezbyt znacznie.
Pociąg rusza w miarę planowo, ale sporo stoi po drodze. Na zachodniej okazuje się, że mój pociąg do Żyrka jest opóźniony 25 minut i w zasadzie tylko dzięki temu na niego zdążę. I już ma niby zapowiedziany przyjechać, ale zamiast niego wjeżdża Łowicz, czego nie zauważam (chyba z gorąca na peronie). Orientuję się za Włochami, że skręca i wysiadam w Ursusie Północnym i gnam do zwykłego Ursusa licząc, że może dogonię ten mój. Na peronie okazuje się, że mój i tak odwołali. Ale za chwilę wjeżdżają Skierniewice, i to nawet nie tak strasznie zatłoczone, bo przed Łowiczem jechał Grodzisk i zabrał większość ludzi. No i docieram do domu. Czuć, że tu było o wiele cieplej niż na północy.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 71.31km
- Teren 12.50km
- Czas 05:31
- VAVG 12.93km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Warmia 2019 Dzień 4 - Bielice - Lidzbark
Niedziela, 11 sierpnia 2019 · dodano: 14.08.2019 | Komentarze 2
Trasa: Bielice, Tomaszewo, Brodnicki Park Krajobrazowy, Brodnica, Lidzbark (Welski).Poranek ciepły i przyjemny, co oznacza, że pewnie będzie upał. Budzik zadzwonił odpowiednio i ruszam w trasę o 9, więc mam zapas, ale później okazuje się, że i tak przydałoby się wstać wcześniej, bo koło południa zrobiło się za gorąco, a tu trzeba z lasu do lasu kilkadziesiąt kilometrów przejechać. Ale na początku było spoko, wiał chłodny wiatr, więc nawet na słońcu było znośnie.
Robię sobie dłuższy postój nad jeziorem Zbiczno, aż dostaję gęsiej skórki. Skręcam w szlak rowerowy przez las, bo droga co prawda szutrowa, ale nowa i ubita, wydaje się sensowna. Trafiam na niej na przyjemną wiatkę, ale bez kosza na śmieci.
Przypadkowo natrafiam na bunkier z II wojny. W okolicy są jeszcze trzy inne, ale jadę w przeciwnym kierunku. Za bunkrem jest leśna ścieżka wokół jeziora, dzięki której znajduję wybijające z gliny źródełko. Woda pyszna i w ogóle się nie zatrułam. :)
Do Brodnicy dojeżdżam kostkowym, ale sympatycznym cprem. Akurat słońce jest za chmurami, więc jest ok.
W Brodnicy niestety z czasem wyłazi słońce, więc dla ochłody kupuję sobie dwie kulki lodów (Tomi by mi nie pozwolił i kazał jechać dalej!) i po naprawieniu morale ruszam w najgorszy odcinek szosą do Lidzbarka, bo nie bardzo jest którędy indziej. Na szczęście ruch nie jest tragiczny, choć trafia się paru drogowych piratów i ludzie na motorach.
Jak tylko dojeżdżam do porządniejszej leśnej drogi, uciekam z szosy i szutrówą góra dół lecę wolno, ale przez malownicze tereny. I koło plaży wbijam do Lidzbarka, gdzie dożeram w parku paluszki i postanawiam udać się na jakiś nocleg za miasto. Po drodze do lasu trafiam na Biedronkę, czyli będzie gdzie rano zrobić zakupy do pociągu.
Przed pójściem spać szczeka na mnie jeleń, więc mu się odszczekuję, ale mi jeszcze biega w nocy obok namiotu i tupie. ;)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 93.62km
- Teren 14.50km
- Czas 06:13
- VAVG 15.06km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Warmia 2019 Dzień 3 - Miłomłyn - Susz - Bielice
Sobota, 10 sierpnia 2019 · dodano: 14.08.2019 | Komentarze 10
Trasa: Miłomłyn, Dobrzyki, Kamieniec, Susz, Kisielice, Biskupiec, Bielice.https://www.plotaroute.com/route/902707
Prognozy sprzed paru dni twierdziły, że w sobotę miało padać. Zapewne dlatego obudziłam się nieco za późno (bo zapomniałam że w weekendy mój budzik nie dzwoni i trzeba osobno ustawić) i jeszcze zanim zaczęłam zwijać namiot, pięć minut padał deszcz. A jak zwinęłam, to zaczęło lać dokumentnie już pięć minut później. Ale w sumie dobrze, że się szybko zwinęłam, bo rano mi w okolicy biwaku zaczęli tuptać drwale. A ja udawałam, że byłam w krzaczkach, bo tylko sakwy zakładałam na bagażnik. Drwale w sobotę rano w lesie! Herezje! Na Mazowszu takie coś jest nie do pomyślenia. No i lało do dwunastej mniej więcej, ale na szczęście nie ulewnie, a miejscami tylko kropiło, więc sobie jeździłam od przystanku do przystanku i jeszcze trafiłam jakiś sklepik, gdzie kupiłam jabłko, serek i małe mleko "na wszelki wypadek".
Po drodze trafiłam na jedną ze śluz kanału elbląskiego, obsługiwanej przez automat. Znów skojarzenie z Norwegią, ale tam był pan pomagający zakładać cumy i w ogóle, a tu radź sobie sam człowieku. Śluza wąska niemożliwie, przeciętny jacht ledwo w nią wpłynął.
Trafiłam też przypadkowo dom, w którym mieszkał i tworzył Nienacki od pana Samochodzika. Serio, nie miałam pojęcia, że będę go mijać. Po prostu się przypadkowo tam zatrzymałam i zainteresowałam tabliczką. A tu o, niespodzianka.
Mural dla Tomiego
Typowa warmińska zagroda.
Wreszcie pogoda się polepszyła i już całkiem na luzie dotarłam do Kamieńca, gdzie niestety nie udało mi się wejść na teren parku pałacowego, ale przynajmniej zrobiłam zdjęcie pałacu od frontu i obejrzałam sobie kościół, gdzie zresztą zrobiłam sobie mały odpoczynek i jedna pani idąca w kierunku plebanii sprezentowała mi loda na patyku. Ludzie to są jednak dobrzy. :)
A potem to już prosto na nocleg, dobrze się jechało, bo same asfalty prawie. Po drodze kilka mniejszych miejscowości, choć jak na te tereny to w zasadzie wielkie miasta. Mam na myśli Susz i Kisielice oraz Biskupiec (nie warmiński tylko nad Osą).
Mały trainspotting
Betonowe zapory na skarpach też mi przypominały Norwegię.
W ostatniej miejscowości trafiłam na otwarte do późna Dino, więc uzupełniłam zapasy bananków. :)
No a potem grzecznie spać w lesie. I głupia cykada musiała się schować akurat obok mego namiotu, więc trochę mi wieczorem przeszkadzała zasnąć.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 76.00km
- Teren 8.00km
- Czas 05:31
- VAVG 13.78km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Warmia 2019 Dzień 2 Olsztynek Olsztyn Miłomłyn
Piątek, 9 sierpnia 2019 · dodano: 13.08.2019 | Komentarze 4
Trasa: las pod Olsztynkiem - Olsztyn - Łukta - las pod MiłomłynemPobudka w mokrym, lecz słonecznym lesie. Okazało się, że rozbiłam się w bardzo płodnych jagodzinach, więc co pojadłam to moje.
O, znajome cymbałki
Trasa zapowiadała się upiorna, bo wjechać do Olsztyna unikając głównej szosy jest bardzo trudno. Na szczęście pobudowano sporo serwisówek, więc po wyjeździe z lasu początek miałam kulturalny, aż mi się Norwegia przypomniała bo i pogoda takaż skandynawska. Słońce wyglądało zza chmur, ale wiatr chłodził.
Niestety jedna serwisówka przed obwodnicą skończyła się na ślepo (a miała lecieć dalej wg mapy, ale chyba jeszcze nie zdążyli jej skończyć, jakieś roboty tam trwały), zresztą i tak musiałam pojechać przez las. Nie było innej opcji. No i gdzieś po drodze zgubiłam bidon z wodą. Szlag. Na szczęście jeszcze miałam mleko. Przejazd, a raczej przepych przez las był upiorny, ale za to malowniczy z jeziorkiem i linią kolejową.
Wyjeżdżam z lasu, wjeżdżam do miasta i kogo pierwszego spotykam? Murzyna. Znaczy Erazmusa. Tak sobie pomyślałam, że ani chybi gdzieś tu jest kampus i jakies uczelnie - nie pomyliłam się. No proszę, jak tu się egzotycznie pozmieniało przez 10 lat, odkąd tu byłam ostatnio (w Olsztynie w sensie). Miasto przywitało mnie hałasem motoryzacji, więc postanowiłam nie zwiedzać, tylko zrobić zakupy w przydrożnej Biedronce i uciec jak najdalej. Podjechałam jeszcze nad Ukiel podmienić skrzynkę. Starej skrzynki nie znalazłam, więc tylko zakopałam nową na kordach.
Przy wyjeździe z Olsztyna dorwała mnie ulewa. Przeczekałam systemem pelerynka-namiot i pojechałam dalej szosą, bo jak zwykle do wyboru był tylko piaszczysty las, a i tak mocno dookoła. Zrezygnowałam z jazdy do Ostródy i pchałam się przez Łuktę na Miłomłyn z tirami i innymi autami.
Jeszcze jedna ulewa, którą przeczekałam pod rozłożystą lipą leżąc na suchej trawie. I jeszcze tęcza gratis.
W tej części Polski nigdy nie jest płasko.
Za Łuktą auta skręcały na Morąg, a ja nie i zrobiło się przyjemniej. Po drodze mijałam jeziorka, kempingi, aż się chciało zostać tam na dłużej, posiedzieć z patykiem na pomoście i powspominać dzieciństwo. Ale pewnie i tak by mi się szybko znudziło.
Byłam mocno zrypana, więc tylko rozbiłam namiot niedaleko drogi i poszłam spać. Było tak cicho, że słyszałam bicie własnego serca. Aż niemożliwe!
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 81.19km
- Teren 8.50km
- Czas 06:12
- VAVG 13.10km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Warmia 2019 Dzień 1 - Działdowo - Olsztynek
Czwartek, 8 sierpnia 2019 · dodano: 13.08.2019 | Komentarze 2
Trasa całości Działdowo, Nidzica, Olsztynek, Olsztyn, Miłomłyn, Brodnica, Lidzbark, Działdowo.LINK DO TRASY (bez fragmentu w Żyrardowie i Warszawie)
Wybrałam się sama na namiotówkę, bo dla Tomiego za gorąco. Zawsze jak gdzieś pojadę sama, bez wspomagania Tomiego, robią się przygody. Widziałaś lavinka prognozy? Widziałam, no to co. Tak do jesieni się nie ruszę.
Pierwsza przygoda była już w środę, bileterka sprzedała mi bilet na pkp, choć wyraźnie mówiłam, że osobowy. I musiałam wymieniać. W czwartek rozkraczył się piętrus do Działdowa (pod Pomiechówkiem) i restartował 20 minut przy okazji blokując dwa przejazdy. Nadrobił na trasie nieco, więc byłam w Działdowie tylko 10 minut później.
Ale i tak zanim dojechałam do Nidzicy (trochę główną szosą, trochę bocznymi drogami oglądając postępy remontu torów na trasie) i pojechałam na zamek oraz zrobiłam szybkie zakupy śniadaniowo-kolacyjne w Tesco, zaczęło miotać chmurami z burzami.
Pierwsza deszczowa chmura przeszła bokiem, a druga dorwała mnie koło trasy 7, pod jakąś opuszczoną stacją paliw. Jeszcze chwilę wcześniej złamała się gałąź od starej topoli, na szczęście kawałek od drogi i nic mi nie groziło.
Droga do Olsztynka początkowo była dobra .ale nudna,bo po serwisówkach. Po jakimś czasie serwisówkę zgubiłam i wyszło, że jadę nie w tę stronę co trzeba. A w dobrym kierunku był tylko las.
Znalazłam na mapie objazd i gnałam na północ. 5km/h bo piach z kamieniami na zmianę z poniemieckim brukiem (w postaci często kocich łbów).
Na domiar złego dorwała mnie ulewa, którą postanowiłam przeczekać kucając w jagodzinach ubrana w pelerynkę niczym namiot. Sposób okazał się niezły, bo nic a nic nie zmokłam, a pelerynka schła sobie na bagażniku. Niestety opóźniło to jazdę i kiedy dotarłam wreszcie do Olsztynka, zbliżał się wieczór i kolejne mokre chmury.
Ławka Przytulanka na trasie. :)
A tu jeszcze zwiedzanie tego i owego.
Na przykład terenu po mauzoleum Hindenburga.
Niestety nie starczyło czasu na skansen, ale mam kilka fotek z zewnątrz.
Nad miastem groźnie pomrukiwała chmura, więc śpieszyłam się na nocleg. Niestety nie zdążyłam w lesie dopadła mnie kolejna ulewa, którą przeczekałam w pelerynce jak poprzednio. Niedaleko znalazłam jakieś w miarę możliwe miejsce i zaczęłam rozbijać namiot, walcząc z pałąkami (ciężko się trafiało w dziury). A tu zaczyna znów mocniej padać i grzmieć. A ja tu niemal po ciemku walczę z technologią. Przez to zamokły mi spodnie i część ubrania mimo pelerynki, ale wreszcie udało się władować do środka. Jeszcze w nocy mocno padało, więc średnio mogłam spać. Dopiero rano chwilę odespałam, ale i tak się wymarzłam, bo spałam bez polaru, tylko śpiwór i kocyk. Polar miał mokre rękawy (mankiety) i przez to leżał obok z resztą mokrych ubrań, a ja w suchym co miałam pod ręką. Inne wyprawy nauczyły mnie zabierania zapasowego zestawu ubrań.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 36.64km
- Teren 4.00km
- Czas 02:26
- VAVG 15.06km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Kampinosu i nad Wisłę (2)
Niedziela, 14 października 2018 · dodano: 25.11.2018 | Komentarze 3
Poranek chłodny, ale przyjemny. Nie chciało się odjeżdżać z tak uroczego miejsca, ale czas goni. Jedziemy dalej na zachód oglądać inne łachy i krążymy tu i tam znajdując ruiny jakiejś nieznanej przeprawy (nie ta w Wyszogrodzie).Krowy?
Później skręcamy na południe i robimy postój nad kanałem.
Ta dziwna przeprawa.
Kanałek i most kolejki wąskotorowej.
Dalej do wału i tam znajdujemy parę skrzynek. Obmucza nas krowa.
Lecimy wałem na skróty.
Tam w tle stoi wiatka, może kiedyś zajrzymy.
Wreszcie mały postój przy popiersiu Szopena i...
No właśnie. Jadąc koło szczytna zauważam na przystanku autobusowym plakat układający się z daleka w zagniewaną twarz. Ostrzeżenie? Znak? Nie wiem. W każdym razie niedługo potem, za torami kolejowymi, wpadłam na Meteora, gdy lekko zahamował i kierownicą wbiłam się w jego przytroczony namiot. Zaczęłam wołać, ale on zamiast zatrzymać się, przyśpieszył i pociągnął mnie za sobą. Straciłam równowagę (oboje jechaliśmy dość szybko) i poleciałam w powietrzu odrzucając rower. Ratowałam nogi, by ich nie połamać, ale niestety upadłam na bok na asfalt. Na początku prawie mnie nie bolało, tylko miałam dreszcze i było mi słabo. Ale po kilkunastu minutach okazało się, że nie mogę jechać, bo zaczyna mocniej boleć i mam mniej sprawną prawą rękę. Zadzwoniłam do Werrony i przyjechała nas zabrać do Żyrka swoim dużym autem, za co będę jej dozgonnie wdzięczna. Dwa dni później poszłam do szpitala, bo nadal bolało (wcześniej się nie udało, bo wieczorem w niedzielę okazało się, że Kluska zachorzala i trzeba było w poniedziałek latać po doktorach) i po odczekaniu kilku godzin na izbie przyjęć udało mi się załatwić prześwietlenie i diagnozę. Orteza koszt 150zł, więc nie majątek, bolało mocno przez tydzień, a potem już coraz mniej. Obecnie łopatka się zrosła, ale ręka nadal pozostawia wiele do życzenia w kwestii sprawności, więc chwilowo jazda rowerem zawieszona i zobaczymy.
I na koniec LINK DO ALBUMU ze wszystkimi zdjęciami z łikędówki.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 81.10km
- Teren 14.40km
- Czas 04:53
- VAVG 16.61km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Do Kampinosu i nad Wisłę (1)
Sobota, 13 października 2018 · dodano: 24.11.2018 | Komentarze 14
Kolejna jesienna namiotówka w celu obadania łach wiślanych do innego noclegu. Niestety wskutek mojej kontuzji dnia następnego okazała się ostatnią w tym roku. Ale najpierw przyjemności. Aura od rana nas rozpieszczała słoneczkiem. Pierwszy krótki postój w Kampinosie (miejscowość) i drugi w Kaskach, a może na odwrót. ;)Jedziemy do Granicy i tamtejszego skansenu oraz punktu widokowego, który istnieje już jakiś czas, tylko jakoś brakło chwili na zwiedzanie. Chatka zamknięta, ale można wejść na gospodarstwo. Potem oglądanie mogiłki i walka z gpsem - lecimy do skansenu, gdzie łapiemy skrzynkę.
W prawo czy w lewo?
Chatka
Skansen właściwy i wystawa w stodole.
Typowa zabudowa puszczańska.
Dalej długi popas na pustawym punkcie widokowym. Jak się wyjedliśmy i wygapiliśmy, zlecieli się inni turyści, a my zawinęliśmy się dalej, bo nie gustujemy w tłumie.
Uwielbiam drewniane konstrukcje.
Meteor z antenką
Dalej wycieczka przez las i miejscowości po drodze nad Wisłę.
Gdzieś blisko wału drogowskaz w bok do cmentarza olęderskiego. Nie znaliśmy go, więc pojechaliśmy zygzakiem za znakami. Malownicza okolica. Na koniec wyszło, że od innej strony dało się podjechać asfaltem wzdłuż wału, ale nie żałuję. Gdzieś tu znajdujemy też kota z kulkami zamiast oczu.
Myk na przystań i obejrzenie okolicznych łach.
Lecimy dalej na zachód, bo się zmierzcha, a tu jeszcze kilka miejsc trzeba obejrzeć, zanim poszukamy miejsca na nocleg. W końcu znajdujemy miłą plażę i idziemy szukać drewna na ognisko. Jest go pod dostatkiem, rzeka sporo naniosła. Ale suche jak nie wiem, szybko się pali i boimy się, że nie wystarczy. Starczyło.
- Aaaa, Tomiiii, wonsz!
- Nie lavinka, to nie wąż, to bober.
- Nie jestem pewna.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 92.79km
- Teren 10.00km
- Czas 05:46
- VAVG 16.09km/h
- VMAX 36.00km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Spała Inowłódz (2)
Niedziela, 30 września 2018 · dodano: 04.10.2018 | Komentarze 6
Budzi mnie Tomi śniadaniem. Ubierając się słyszę w oddali muzykę. Ki czort? Coś mi w głowie gra? Wstaję, szykuję się, chodzę tu i tam, a tu nagle ktoś jakby mszę robi za torami. Tomi siada do mapy i mówi, że najbliższy kościół jest pięć kilometrów stąd, ale kierunek nie pasuje. Potem jeszcze jakaś kobieta śpiewa. Dochodzę do wniosku, że to chyba jakaś procesja lub pielgrzymka. W końcu dziś jest odpust w okolicy. Później okazuje się, że miałam rację, spotykamy po drodze inną pielgrzymkę z nagłośnieniem. No doprawdy, mało że śpiewają, to musi słyszeć okolica w promieniu kilku kilometrów? Przy drodze nie wystarczy? :)A my zwiedzamy kapliczki.
W Poświętnem ma być odpust i rzeczywiście, aut jak na Marszałkowskiej w godzinach szczytu. Tomi nie wytrzymał i zarządza ewakuację do kościółka na uboczu, gdzie szukamy skrzynki, ale chyba wcięło, bo niespodzianka, znowu rozwalił się mur. To już chyba trzeci na trasie. W każdym razie zjadamy drugie śniadanie i próbujemy złupić virtual na jednej z górek z pozostałymi dwoma kościołami. W ogóle moja teoria jest taka, że nie bez powodu są tu dwa kościoły tuż obok siebie, a używany tylko jeden. Po co dwa kościoły w małej wsi? Nawet będącej kiedyś większym miejscem spędu? Ano, znowu pobudowali się na prasłowiańskich uroczyskach, górkach mocy, niższa żeńska, wyższa męska. Po niższej łazimy od lewej na prawo, a na męskiej odwrotnie. Nie trzeba pamiętać, samo wychodzi w praniu. Do virtuala na męskim czakramie nie dochodzimy, bo zwyczajnie się nie da. Wali tam cała okolica. Inną razą. :)
Jedziemy na północ mijając kolejne hordy pątników. Więcej Was matka nie miała? Po drodze zaczyna mi się na domiar złego błotnik kolebotać i następuje postój techniczny w lesie w celu dokręcenia zardzewiałej śrubki dwoma kluczami. Drugi postój na "plaży" nadpilicznej obok mostu.
Staropilicze
Mijamy jeszcze naprędce dwa kościoły i odnowiony dyktą młynowiatrak. Yyy.
Mamut.
Nieco w bok i cmentarz wojenny z I wojny.
Jesień i jesiony żółkną.
I jeszcze kościół i jeszcze jeden.
Postój na stacji kolejki wąskotorowej, przy peronie odnajduję samotną jabłonkę, pełną jabłek. Pół sakwy zbieram do kompotu.
Po drodze jeszcze trafiam na kanie. Będzie obiad na kilka dni. Nas wypuścić na wieś, to zaraz jakieś żarcie znajdziemy. :)
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 105.62km
- Teren 11.00km
- Czas 06:44
- VAVG 15.69km/h
- VMAX 34.60km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Spała Inowłódz (1)
Sobota, 29 września 2018 · dodano: 03.10.2018 | Komentarze 4
Trasa do Spały częściowo powtarzalna, więc nie marnowałam klatek. A i tak tego dnia wyszła kupa zdjęć. Przystanek w Esterce jak zwykle miły, chociaż poranek był bardzo zimny i przydały się nauszniki. Marzły mi stopy! Wszystko dlatego, że ruszyliśmy po siódmej, czyli o nieludzkiej porze, ale to był jedyny sposób, by dotrzeć na nocleg przed zmrokiem.Zwiedzamy co bądź po drodze, kesze też się trafiają. Jakaś klątwa rozwalonych murków nas dopadła w ten weekend. W Czerniewicach murek rozwalony przez remont. Wcześniej w Krzemienicy też był remont, dla odmiany kościoła. Zjedliśmy tam drugie śniadanie pod rusztowaniami.
Po drodze trafiamy na pola ze słonecznikami, instagramowy hit sezonu, mam wreszcie jakiegoś selfiaka. ;)
Wreszcie docieramy do Spały, mijamy póki co Konewkę chcąc się najpierw spotkać z Huannem, a przy okazji zdobyć paszporty turystyczne i pieczątki okolicznościowe. Nie lubimy tłumu, a tu jakieś pikniki... za to Tomi zjada darmowe podwójne leczo, moje i swoje. Okazało się, że na miejscu dla turystów jest darmowa micha. Dlaczego nie kiełba! Kiełbę bym zjada, a tej brei niekoniecznie. ;)
W Spale prócz spotkania się z Huannem i Moniką odwiedzamy kościół, żubra, lokomotywkę, budynki koszarowe i zielony peron stacyjki z szynobusem. Wreszcie jedziemy do Konewki, czyli do muzeu mw bunkrze, schowku na pociąg. Do tej pory nie zwiedzałam podobnego obiektu, więc bardzo mi się podobało. Zwłaszcza jak niemal na kolanach znalazłam od drugiej strony tajne wejście do bunkra z innego bunkra. Co prawda z drugiej strony była wielka strzałka, ale ją przegapiliśmy.
Konewka czyli bunkier na pociąg. W okolicy prócz muzeum jest jeszcze urbeksowy, ale nie mieliśmy czasu.
O, czołg Grubera. ;)
Tajne przejście. ;)
Dzień krótki, więc ruszamy do Inowłodza, do którego wcześniej pojechali Huann z Moniką. Mijamy ich wracających na pociąg. W Inowłodzu romański kościółek, nowszy kościół z pociskami w ścianach i lekko odbudowany zamek, który epizodycznie brał udział jako tło serialu. Nie wydaje się być z tego powodu specjalnie dumny, a poza tym skarżył się, że mu dach przecieka i przez to bolą go korzonki. Ale kto by się przejmował starym zamkiem, phi.
Jeszcze robimy zakupy w byłej synagodze i nie zdążamy do galerii z aniołkami i innymi duchami-trollami.
Trza się udać na zasłużony odpoczynek, w upatrzonym leśnym gąszczu. Na ostatniej prostej trafiają się przewrócone drzewa. Ciemno i się potykam, a tu jeszcze te kłody. A Tomi nadal pcha się do przodu, no jak jakiś głupi. Jak wreszcie go namówiłam na stop i zaczęliśmy rozbijać namiot, przyjechał pociąg. Szlag. Omal się na torach nie rozbiliśmy, tak Tomiego pognało na południe. Może sto metrów. No i nam hałasowały w nocy, na szczęście nie za często. Na kolację były kiełbaski i ziółka, a potem spać.
Kategoria >100, Zupełnie dalekie wyprawy
- DST 81.50km
- Teren 7.60km
- Czas 05:45
- VAVG 14.17km/h
- Sprzęt Pradziadek
- Aktywność Jazda na rowerze
Kwietniówka lipcowa - Dzień 3
Poniedziałek, 30 kwietnia 2018 · dodano: 04.05.2018 | Komentarze 19
Tym razem się nie wyspałam. Burza przyszła w środku nocy i kapała, grzmiała i znów kapała dokładnie mi nad głową. Rano więc było mi ciężko, ale po prawdzie mi zawsze jest ciężko wstawać, Meteor to już nawet nie narzeka. Najważniejsze, że pobudka była już prawie na sucho, to znaczy epigaz w przedsionku, ale poza tym nie trzeba było biegać w mokrych kurtkach. Nawet się udało namiot trochę odkroplić za pomocą podrzutu.(link do albumu z trzech dni)
(link do trasy z trzech dni).
Dzień upalny jak diabli, ale odczuwalnie lepszy od poprzedniego, bo wiał wiatr. Co prawda już po 1/2 trasy mieliśmy go bocznie w pysk lub bezpośrednio w pysk, ale co tam. Przeżyje się. Lipiec. A nie, kwiecień. Ale jak w lipcu. Ba, w lipcu potrafi być milej. Tu jeździliśmy zygzakiem i ścigaliśmy się z burzami. Z jedną minęliśmy się chyba dlatego, że po drodze przy cmentarzu ewangelickim spotkaliśmy keszerkę i zgadało się przez pół godziny z hakiem. Mieliśmy zapas do pociągu, więc nie był to problem, ale za to byliśmy w paru miejscach ze kwadrans później i dzięki temu tylko pojedyncze krople na nas padały, a nie totalna zlewa.
Zaczęliśmy zwiedzanie od kościoła w Sarnowie, ale to popularna nazwa miejscowości w okolicy, więc uściślam, że mam na myśli Sarnowo obok Nowej Wsi, na południowy zachód od Działdowa. Tego samego dnia byliśmy w innym Sarnowie, więc łatwo pomylić. W Sarnowie za kościołem jest hm, ciekawy pomnik z orłami.
W Niechłoninie z drewnianym kościółkiem mieliśmy postój zakupowy.
A dalej spotkaliśmy źle podpisaną rzekę! To nie Wkra! To Działdówka! Krzyczy Meteor. No faktycznie, na mapach jest inna nazwa. Dopiero Wikipedia wyjaśnia, że Wkra ma takie jakby pod-Wkry. Jej środkowy bieg nazywa się Działdówką.
W Płośnicy znów jakieś tory i w oddali wypatruję stację. Jedziemy odwiedzić. Stacja jest zamieszkała i co chwila wali tu tir za tirem po dziurawej drodze... szybko opuszczamy to miejsce. W Płośnicy właściwej jest też odnowiony kościół z murem pruskim.
Robi się ewidentnie za ciepło i od tego momentu wiatr już nam wyłącznie przeszkadza. Część zakupionych wiktuałów pożeramy w lesie po drodze. Przejeżdżamy przez Rutkowice, gdzie znów na horyzoncie dostrzegamy wiatraki, a w pobliżu jest stara gorzelnia (pewnie były PGR swojego czasu).
Niedługo za Rutkowicami trafiamy na drogowskaz do cmentarza wojennego. Skręcamy i chyba tam jest ze trzysta metrów, a nie dwieście, jak jest napisane. Na brzegu drogi trzeba uważać, rośnie tu barszcz sosnowskiego. Na cmentarzu pochowani są Niemcy i Polacy.Dopiero w domu odkrywam, że wokół cmentarza jest sporo kurhanów. Zdjęcia z lidaru pod tym linkiem..
W Turzy Wielkiej Meteor znów rozgląda się za pociskami w ścianach kościołów, a później przejeżdżamy rowerowym tunelem pod nową stacją. Po remoncie pod Pendolino dotarła tu cywilizacja. Ale ruiny starej stacyjki jeszcze są. Idealne na hostel, ale po co sobie gmina ma robić kłopot, skoro można wsadzić tam lokalnych biedaków, co to na auto stać, ale na komorne już niekoniecznie?
Dziwna wieża po drodze. Do czego służy?
Znalazłam miejsce z tła starego Windowsa :)
Ciągle jest nam za ciepło, więc przy sprzyjających okolicznościach robimy krótkie postoje. W Uzdowie przed kościołem trafiamy na dziwne coś w kapliczce. WTF? no tak, uzda. Po niemiecku Zaumzeug. Za to miasto nazywało się wcześniej Usdau i przerobili to na Uzdowo. ;)
Koronę na orle dorobiono później. ;)
Typowa zabudowa gospodarcza, którą ja nazywam warmińską, ale już się o to dziś solidnie z Meteorem pokłóciliśmy, więc powiedzmy, że prusko-poniemiecka, żeby być w zgodzie z granicami historycznymi Warmii. Ale dla mnie Warmia to tak naprawdę Warmia i przylegające okolice. W ogóle normalne rodziny kłócą się o pieniądze, o to kto pozmywa naczynia albo wyrzuci śmieci, a my na całe osiedle prowadzimy ożywione dyskusje inteligenckie. No wariaci. ;)
Dalej jedziemy do cmentarza ewangelickiego i tam spotykamy samochód z koleżanką keszerką, którą kojarzyliśmy z logów w skrzynkach. Następuje małe machniom krecio-geocoinowe (o właśnie, muszę pologować) i dłuzsze pogaduchy. W końcu rozstajemy się, my do skrzynki GC, a ona do Działdowa. My też w tę stronę, ale dookoła.
Długa droga przez Wierzbowo, pod wiatr i w totalnym słońcu. Trochę zdychamy, na szczęście po drodze trafia się rzeczka, gdzie można ochłodzić dłonie i stopy. W oddali zaczynam dostrzegać cień na horyzoncie, coś jakby chmury? Fatamorgana? A jednak nie, chmury jednak przybywają obficie niosąc ze sobą dużo ulew i burz. Ale my w tym momencie jesteśmy ze 20km od nich. Zasłaniają nam słońce, ale nie dosięgają wodą. Mimo wiatru prosto w twarz jedzie się o wiele milej.
Tuż przed Sarnowem zaczyna kropić, dosięga nas brzeg ulewy, ale zaraz milknie. Ponownie zaczyna padać po opuszczeniu wioseczki, ale też niedługo i sporadycznie, tylko woda jest zimna i wkładam na siebie kurtkę już po dwóch minutach zimnych ogni na plecach. ;)
Sarnowo
Trochę telepie.
Tak docieramy do lasu pod Działdowem i Wieży Bismarcka. Kesza nie znajdujemy, ale wieża robi wrażenie. Las wokoło jest piękny i kwitnący, zdjęcia nie chcą oddać klimatu zupełnie. Tu znów zaczyna jakby grzmieć i padać, ale liście i sama wieża chronią przed wodą. Ruszamy, gdy ustaje kropienie i bez problemu docieramy do Działdowa. Tu mijamy zamek i w ogóle raczej nie zwiedzamy. Pod dworcem Meteor zostawia mnie na ławce, a sam jeszcze podjeżdża w jedno miejsce w pobliżu. Wsiadamy do pociągu i... zaczyna lać. Znów się udało uciec burzy!
A potem już tylko dwie przesiadki i jesteśmy w domu. Tu znów widzimy kolejną burzę, ale zanim dociera do Żyrardowa, podjeżdżamy do domu. To burza chyba machnęła ręką i poszła bokiem. Chyba z 6:0 dla nas. Oj będzie odwet, coś czuję. ;)
Nie, nie jedziemy Pendolino. Po prostu tędy przejeżdżało, w tym samym momencie, gdy na peron telepał się nasz pociąg.
Kategoria Zupełnie dalekie wyprawy