Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi lavinka z miasteczka Żyrardów. Mam przejechane 48827.11 kilometrów w tym 8108.16 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 15.04 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Inne linki

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy lavinka.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w kategorii

Zupełnie dalekie wyprawy

Dystans całkowity:9630.83 km (w terenie 1381.48 km; 14.34%)
Czas w ruchu:629:53
Średnia prędkość:15.08 km/h
Maksymalna prędkość:56.20 km/h
Suma kalorii:27101 kcal
Liczba aktywności:166
Średnio na aktywność:58.02 km i 3h 53m
Więcej statystyk
  • DST 122.55km
  • Teren 14.50km
  • Czas 06:40
  • VAVG 18.38km/h
  • VMAX 42.80km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyprawa nad Wkrę i do Ciechanowa (1)

Sobota, 9 września 2017 · dodano: 12.09.2017 | Komentarze 7

Wiatr pomagał, noc miała być ciepła, wybraliśmy się więc nad Wkrę, przejeżdżając po drodze naszą ulubioną trasą przez Kampinos i nieco mniej lubianym odcinkiem do Zakroczymia. Oj jak brakuje promu w jednym miejscu, ale może będzie w przyszłym roku (wybory idą, gminy będą walczyć o głosy). Nie byłoby krócej trasowo, ale nie trzeba by było jechać z dusza na ramieniu po jednej ruchliwej szosie.

LINK do pełnego albumu ze zdjęciami
LINK do trasy

Jeszcze zanim dotarliśmy do Kampinosu, odkryliśmy tężnię w Kaskach. W Żyrardowie buduje się podobna. Tak naprawdę nie jest to tężnia, tylko inhalatornia, raczej nie ma tam solanki tylko woda, no i obiekt jest otwarty, zamiast zamknięty, więc średnio z efektem. Latem zapewne będzie pełniło funkcję kurtyny wodnej, nic więcej. Oprócz tego siłownia i ławeczki, zatem przybyło jedno miejsce rozwałkowe w okolicy.

Z dalszych atrakcji, w tym roku jest chyba urodzaj na dynie, sami zobaczcie. Trafiliśmy na dwa pola (jedno za Zakroczymiem). Prócz dyń obsypało grzybami, znalazłam wielki okaz koźlarza przy choince obok ławki przy skwerze w Leoncinie. Znalazłam go tylko dlatego, że Tomi wysłał mnie z papierkiem do kosza na placu zabaw (przy skwerze nie było). Przy placu zabaw zresztą przybyła siłownia plenerowa. Bardzo dobrze. Na miejscu zauważyłam też stary tandem, chyba Rometu. Fajnie byłoby taki mieć. Ciekawe by się nim jechało po mieście. :)




Koźlarz z Leoncina, robaczywka, ale niezwykle urodziwa.




Tandem

Potem już tylko most i myk do Zakroczymia obejrzeć kościół (Tomi nadal inwentaryzuje pociski) i lecimy... no dobra, lecą to samoloty do lotniska w Modlinie, które mijamy od tyłu. Wreszcie krótki postój, żeby ochłonąć od upału, który się w międzyczasie zrobił. Wysyłam ze szlabanu sms do Huanna z pozdrowieniami i info o tężni (na jego trasie do Wawy) i jedziemy dalej. 







Lotnisko.





Wreszcie Wkra, czyli niewielka rzeka, wolno płynąca, jak to nizinne rzeczki. Podobna do Bzury czy Pilicy, rozmiarowo też pomiędzy czyli ciut szersza od Bzdury, a węższa od tej drugiej. Zagłębie kajakowe, aż się chce wypożyczyć. Niestety nie mieli tratw do transportu rowerów, więc odpuszczamy. Może kiedyś przyjedziemy tu specjalnie na kajaki. Choruję na nie od jakiegoś czasu, ale zawsze coś, a to moja praca, a to pogoda, a to Tomi ma inne plany (a sama się boję).





W Cieksynie trafiamy na Wielką Sztukę oraz kosz na śmieci w kształcie... zresztą sami zobaczcie. :)












Mijamy też kilka innych miejscowości z kościołami i pociskami, ale tu i tak za dużo zdjęć, więc zapraszam do albumu z całej trasy. Dodamy tylko że się zgubiliśmy. To znaczy ja pojechałam do przodu sądząc, że Tomi jedzie za mną (rzeczywiście przez moment jechał, ale nie zawołał odpowiednio głośno, by mnie zatrzymać) i na 99.99km zorientowałam się, że ojej, jadę sama. Powrót... najgorsze, ze strasznie niewygodną drogą.


Trafił się też koszmar architektury współczesnej. Ani chybi potomek Piastów zbudował. ;)

Dalej na naszej trasie jest Nowe Miasto, gdzie oglądamy kościół i robimy mały postój na dożarcie zapasów. No i do lasu na nocleg. Po drodze mijamy parking z zakazem rozbijania namiotów, ale za to pozwoleniem na zatrzymywanie się przyczep kempingowych (nie dłużej niż 24h). Dobre i to. W lesie mnóstwo grzybów i grzybiarzy. Ale o tym w relacji z dnia następnego.




  • DST 21.60km
  • Teren 7.20km
  • Czas 01:28
  • VAVG 14.73km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Leśne powietrze zaostrza apetyt (2)

Czwartek, 31 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 6

Drugi dzień biwakowy. Tym razem tradycyjne śniadanie, czyli dożeranie nędznych resztek dnia wczorajszego. Czyli kanapek i kawy zbożowej. Tomi wskutek drastycznego obniżenia poziomu zapasów chciał wracać do domu, ale go namówiłam na zakupy w Biedronce. Wcześniej jednak spędziliśmy całe przedpołudnie w lesie. Kluska się super bawiła, a nam się nie chciało nigdzie ruszać w ten upał. No ale trzeba dziecku Wielką Sztukę pokazać. Czyli Arkę Wilkonia. Przy okazji nocowania w namiocie postanowiłam upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i odbębnić "zwierzątka". W końcu zapakowaliśmy się do sakw i ruszyliśmy do sklepu, a potem do parku w Radziejowicach. Tam zalegliśmy nad stawem i nieco odpoczęliśmy w cieniu. 

Po jakimś czasie namówiłam Kluskę na przejście do Arki, a Tomi zaległ na kocyku (trochę słabo spał w nocy, bo go Kluska kopała, albo wsadzała przez sen ręce do oczu). Podczas wycieczki obejrzeliśmy mnóstwo posągów (mama psecytaj co tu pise) i architektury. Zgodnie z Kluską ustaliłyśmy, że chcemy mieszkać w drewnianym dworku krytym gontem. :)

Obejrzałyśmy też Bramę Teatru Narodowego (mama a dlacego to dwa tak?), Arka nie budziła żadnych wątpliwości. Za to znalazłyśmy skrzynkę i nawet udało się zrobić wpis patykiem. Odwiedziłyśmy też studnię, a po drodze Kluska znalazła w trawie szpatułkę do obrabiania rzeźb z gliny. Czymś takim pracowałam nieudolnie w pracowni rzeźby na moim wydziale przez chwilę, więc mi się wryło w pamięć. Można też jej używać do malowania farbami (takimi bardziej strukturalnymi).

Powrót do domu jak najwięcej lasem, żeby było w cieniu, ale i tak się przegrzaliśmy. Było na pewno więcej niż 32 stopnie.







Tomi przez chwilę stracił głowę. ;)

















Pora do domu. Padamy z nóg.



  • DST 9.54km
  • Teren 0.50km
  • Czas 00:35
  • VAVG 16.35km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Leśne powietrze zaostrza apetyt (1)

Środa, 30 sierpnia 2017 · dodano: 31.08.2017 | Komentarze 7

Kluska od dawna wierci nam dziurę w brzuchu o spanie pod namiotem, ale jakoś tak nigdy się nie udaje. A to pogoda (leje, wieje, za gorąco, lodówka), a to ona wyjeżdża, a to my. Machnęliśmy w końcu spontanicznie i trochę na wariata. "Teraz albo nigdy" - zanocowaliśmy "gdzieś w lesie" i wysłaliśmy kordy Werronie, żeby mogła odebrać resztki skrzynki podgryzionej przez zwierzaki. 
Moim zdaniem wyszło całkiem fajnie, Kluska bardziej pomagała niż przeszkadzała, a poza tym już nie wskakiwała na namiot (kiedy miała dwa lata, była nieco bardziej zwariowana niż obecnie). 
Za to żarła za trzy Kluski. Zanim zasnęła, zjadła prócz kolacji jeszcze dwa śniadania. A przyjechaliśmy tuż po obiedzie!
Powietrze morskie zaostrza apetyt. A nie. Powietrze leśne zaostrza apetyt.



Była mała lekcja o epoce lodowcowej przy okazji oglądania głazu narzutowego. ;)

No dobra, czas rozbić namiot.




Gotowe. Można wypróbować.

Tak się spodobało, że w zasadzie od razu w nim zamieszkała, tylko nie chciała siedzieć sama, więc albo ja, albo Tomi byliśmy uziemieni. :)
No i hamak wisiał wieczorem pusty.

Potem były jeszcze wycieczki po zmroku z latarką, wizyta Werrony z mężem, nocne czytanie i żarcie. Do snu kołysała nas cywilizacja. Przelatujące samoloty, przejeżdżająca szybka kolej i szum dalekiej gierkówki. Jak to w lesie! ;)

  • DST 53.05km
  • Teren 4.00km
  • Czas 03:30
  • VAVG 15.16km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sobota Piątek Łęczyca Kutno - dzień 2

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 8

Ciepły poranek zwiastował "za ciepło" w ciągu dnia. Na szczęście wiał chłodny wiatr i trochę nas studził po drodze. Jednak rejon 25 stopni to ciut za ciepło. Po podsuszeniu namiotu na górce i zwinięciu bambetli - ruszyliśmy w kierunku Łęczycy. Najpierw pielgrzymka do Góry św. Małgorzaty, gdzie kościół na górce, a tak naprawdę prasłowiańskie lokum miejscowego odpowiednika Trygława czyli Prasłowiańskiego Triangula w otoczeniu pogańskich krzyży. W Warszawie jest Plac Trzech Krzyży, to to samo, tylko Triangul podpieprzyli i zastąpili go jakąś figurką. ;)


Z góry roztaczałyby się piękne widoki, w zasadzie dobrą lornetką da się dojrzeć wieżę w Łęczycy, ale niestety zarosła drzewami i widać ledwo co. A na ścianie kościoła przed wejściem wisi lusterko do poprawiania fryzur. Serio. :)



Dobra, koniec śmieszków, jedziemy do Tumu. Zwłaszcza do kolegiaty, rodzaj Mekki adeptów architektury w naszym kraju, przynajmniej moich roczników.







Palcem w granicie? Bardzo wątpię.

A tu widać gołym okiem, że otwory "pokutne" na pewno nie były robione kciukami. Widać ślad po "wbiciu".

hhhhh


Nieopodal jest także cmentarz wojenny.

Oraz skansen. Tu mieliśmy pecha. Parę lat temu odbiliśmy się, bo poniedziałek i nieczynne. Dziś była niedziela, ale za to skansen napadł rój pszczół i zamknięto go do odwołania. Pierwszy rój zabrał pszczelarz, ale pojawiły się nowe pszczoły i pani nie mogła nas wpuścić. To chociaż fotki porobiliśmy z daleka. I w drogę do zamku.





Na horyzoncie widać wieżę.

A z bliska wygląda tak. Pech wczorajszej trzynastki nadal trzymał. Na placu posiano trawę, więc nie można było wszędzie włazić. Jak nie pszczoły, to przemarsz wojsk.



W Łęczycy zwiedziliśmy też rynek i podjechaliśmy pod parę kościołów, ale "sezon komunijny" i ciężko było się dopchać. To pojechaliśmy do Kutna, bo o 15.30 mieliśmy pociąg powrotny.


Dom okładany miejscowym wapieniem, rzadkość.

W Kutnie obok szkoły muzycznej, w pięknym zielonym parku jest mikro-muzeum. Wpadliśmy. Czy mówiłam, że uwielbiam budynki na planie koła? No to mówię. :)

A na dworcu złapaliśmy na starcie 16 minut opóźnienia, bo przepuszczaliśmy jakiś spóźniony pośpieszny ze Szczecina do Warszawy (i chyba dalej jechał). Na dworcu najbardziej podoba mi się zardzewiała wiatka. 

WSZYSTKIE fotki z wyjazdu.


  • DST 97.46km
  • Teren 7.00km
  • Czas 05:35
  • VAVG 17.46km/h
  • VMAX 34.00km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Sobota Piątek Łęczyca Kutno - dzień 1

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 15.05.2017 | Komentarze 7

Sobota trzynastego to musiało skończyć się źle. Tomek poleciał po bułki na rynek, a ja zamykałam drzwi i się telepałam prosto na dworzec. Podjechałam minutę przed odjazdem pociągu i zamiast na właściwy peron, zaczęłam się pchać na przeciwny. W porę Tomi mnie dogonił, wbił się z moim rowerem na górę po schodach i... przyjechała jedna jednostka. Co nam w sumie dało kilka sekund więcej, bo ludzie dłużej wsiadali. Nawet nie marzyliśmy o miejscach dla rowerów, byle być w środku. Uff.

A już godzinę czy dwie później zgubiłam kurtkę. Wbiłam na sakwy, zamocowałam po swojemu, czasem tak ją woziłam i nic się nie stało. tym razem spadła i chyba ją ktoś przytulił. Po zorientowaniu się cofnęłam się trzy kilometry i nic nie leżało, a na bank powinno, bo kolega, który się do nas przyplątał za Skierniewicami widział ją do pewnego momentu na moim bagażniku. No szlag, taka dobra kurtka, Decathlon pewnie od lat nie produkuje. Nic to. Za to z wiatrem i piękna pogoda, nie narzekamy. Kurtka wybrała wolność, życzmy jej nowych wrażeń.

A wieczorem pogryzły mnie komary... chyba wystarczy na jeden dzień.

Ale w sumie było bardzo przyjemnie. Mijaliśmy stare kościoły, głównie ceglane, a jak ceglane, to pewnie z wnękami kulistymi i wyskrobkami sprzed setek lat. Na jednym nawet się trafiły rozetki! To coś nowego. Dojechaliśmy też do Soboty. Taka kumulacja sobotnia. Ale trzynasty zobowiązuje. W stadninie koni nie było koni. No w zasadzie był jeden, ale daleko i ćwiczył na holu. Poza tym nic. Dojechaliśmy również do Piątku. Piątek w sobotę to jest dopiero coś. Cyklogrobbing też się trafił. Ale setki się nie udało dokręcić, co też zwalam na pechowy dzionek. ;)

A, trasa. Trasa będzie u Meteora, bo ja zaraz coś poplączę. :)

Zdjęcia z weekendu w  albumie osobnym.

Relacja Meteora























hhhh



hhhhhh







  • DST 33.50km
  • Teren 9.75km
  • Czas 02:52
  • VAVG 11.69km/h
  • VMAX 29.40km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka 2017 - dzień 4 - Wilga

Środa, 3 maja 2017 · dodano: 05.05.2017 | Komentarze 13

Ostatni dzień rozpoczął się nieco mokro. Zaczęło padać w nocy i chlupotało do rana. Tomi zużył pół świeczki na rozpalenie ognia, ale w końcu mu się udało. To przestało padać. :) Potem jeszcze zaczął nosić namiot, aż się grzecznie spytałam zmartwiona stanem jego władz umysłowych, co robi. Twierdził, że nosi namiot, a nawet z nim podskakuje oraz za chwilę będzie nim rzucał. Eeee, no dobrze, przejdźmy do następnego punktu programu.

Jako że wieczorem popatrzywszy na mapę odkryłam, że nocujemy 800 metrów od skrzynki (a raczej dwóch), mniejszymi piochami udaliśmy się w wybrane miejsce i ostatni odcinek potuptaliśmy lasem. Jeden pojemnik się znalazł, drugi nie bardzo, bo gps miotał się w gęstym lesie. No trudno. Powrót piochami i wreszcie asfalt. Ale tak się umordowałam, że z radością przyjęłam krótki postój nad Wisłą za pomnikiem (sporo ich w okolicy, Tomi w swojej relacji na pewno szczegółowo każdy opisze). Niestety pogoda się jakby znów spsuła i zrobiło się zimniej. Gorszy odcinek szosą, cmentarz i znów pomnik, gdzie zabawiliśmy dłużej. Raz że mikro skansen bojowy, dwa że jakieś kesze, trzy że na dole skarpy resztki mostu saperskiego. Tylko zimno upiornie, ale ciepła herba z termosu pomogła.

A potem nawrót przez malutki tunelik pod szosą i wjeżdżamy na teren osiedla Wilga, które zaprojektowano jeszcze przed wojną na planie jakby miasta-ogrodu. Bardzo ładne założenie urbanistyczne. Architektonicznie gorzej, stare ośrodki z dykty dogorywają ostatnich dni, domki typu Brda jeszcze się trzymają, ale ostatnim tchem. Żyją tylko pojedyncze prywaciaki, gdzie właściciele oczywiście inwestują, remontują, buduję nowe. Reasumując, miło się zwiedzało, keszowało i zrobiło się jakby cieplej.

Do pociągu mieliśmy jeszcze parę godzin, ale to jeszcze kilka ładnych kilometrów, więc przejechaliśmy na drugą stronę Wilgi mijając mogiłkę. Jechaliśmy do niej między innymi ulicą Muminków. Niestety poza tabliczką w okolicy nie było nic muminkowego. Szkoda.
Pod lekki wiatr górkami i dołkami dojechaliśmy na przedmieścia Garwolina, gdzie wsiedliśmy do pociągu typu kibel na stacji Garwolin. Która jest właściwie pod Garwolinem, za to hula na niej wifi, co jest szalenie urocze. :)








Wilga




I opłotki








  • DST 58.62km
  • Teren 15.20km
  • Czas 04:25
  • VAVG 13.27km/h
  • VMAX 34.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka 2017 - dzień 3 - Z Kościuszką przez las... kos

Wtorek, 2 maja 2017 · dodano: 05.05.2017 | Komentarze 24

Dziś poruszamy się śladami Kościuszki i jego kompanii. Zaczynamy trochę jak patrtyzanci w lesie, przedzieramy się kilometrami przez piochy i wreszcie ruszamy do boju... to jest najpierw napadamy na sklep w celu uzupełnienia zapasów żywnościowych. O pustym pysku żołnierzom morale spadają. Moje morale podniosło mleczko czekoladowe i drożdżówka. O rany, jakie to było niezdrowe, ale miałam dzięki temu siłę przejechać kolejne kilometry piochów, bo zamiast skrótem Meteora (czyli jedziemy krócej, ale paskudną trasą) wybraliśmy "lepszą" trasę lavinki (czyli paskudną trasą, ale za to dwa razy dłużej).





Malowniczy wąwóz. W drugą stronę jechać byłoby dużo gorzej.

I atrakcja dnia czyli Podzamcze i zabudowania, w których sporo czasu spędził nasz główny bohater.



Kamień jest, drzewo wcięło.





Stajnia - ruiny


Nieco dalej "sosna" pod którą wypoczywał Kościuszko. Bardzo wątpię, ale niech im tam będzie.


I znów piochy

Kopiec Kościuszki



A dalej nieco współcześniej, leśne cmenatrzyki z I wojny.



Zatoczyliśmy kółko i wracamy przez Podzamcze




Pomnik, który koniecznie chciałam sfocić i zrobić sobie selfika z kosami. Kontynuując rodzinną tradycję rapierów. ;)






A tu sam Kościuszko, z tyłu co prawda działka jakby pancerne, ale zza krzaków nie widać. ;)

Podjeżdżamy na rynek w Maciejowicach, gdzie podobno ma być jeszcze otwarte muzeum. Nie jest, więc tylko uzupełniamy zapasy wszelakie i oglądamy pomnik.


A potem jeszcze kościół i zanim okazały grobowiec Zamoyskich.

Zimno się robi jak piorun, więc migiem przelatujemy cyklogrobbingiem przez cmentarze i mogiłki po drodze.


No to pora lulu. Niestety skończyła się kiełbaska i trzeba było spaghetti z rozgotowanym makaronem oraz budyń. Głodny wszystko zeżre, a raczej pół menażki. ;)



  • DST 82.99km
  • Teren 13.40km
  • Czas 05:57
  • VAVG 13.95km/h
  • VMAX 34.60km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka 2017 - dzień 2 - Sienkiewicz w pustyni i w puszczy

Poniedziałek, 1 maja 2017 · dodano: 05.05.2017 | Komentarze 9

Ten dzień upłynął przyjemnie, nie licząc pchania się przez piochy kilka kilometrów z rana. Ale po wieczornej podwójnej kiełbasce starczyło mi sił. Słońce świeciło zza chmur. Spod Kocka przejechaliśmy Wieprz i zrobiliśmy sobie mikro rozwałkę pod kościołem w Jeziorzanach. Przez jakiś czas miejsce funkcjonowało pod nazwą Łysobyki, ale na początku nazywało się Przetoczno. Dziś wygląda jak mała wioska, ale w XIX wieku było jeszcze miastem (utraciło prawa miejskie za cara w 1870). Nadal jednak zachował się układ urbanistyczny z XVI wieku. Urocze nabrzeże z ławkami, aż się nie chciało odjeżdżać.

Później podjechaliśmy do  Helenowa koło Księżyzny, najpierw do pomnika (rodzaj miejsca pamięci), a później mogiły żołnierzy Kleeberga, gdzie spotkaliśmy miłą panią, która opiekuje się mogiłą od czasów, gdy była dzieckiem. Sporo nam opowiedziała o tym, jak byli chowane zwłoki, gdzie je pierwotnie znaleziono, o hitlerowcu, którego tu pochowano, ale z czasem go Niemcy zabrali i o ekshumacji po kilku miesiącach dodatkowych żołnierzy z mogiły w innym miejscu, za wsią (zbierałam się tam woda i postanowiono ich przenieść). Poznaliśmy też kulisy pojawienia się "bombek" na przedpolu ogrodzenia. Nie stukajcie w te większe za mocno. ;)

Zaczęło się ochładzać, a my dotarliśmy do cudownego źródełka w piwnicach kościoła karmelitów w Woli Gułowskiej. Sam kościół okazały i warto zwiedzić, jednak katakumby 1,50 i woda źródlana przebiły wszystko. Tylko trochę zmarzłam.

Wreszcie zaczęły się główne atrakcje dnia czyli Muzeum Henryka Sienkiewicza w Woli Okrzejskiej, do którego dotarliśmy hycając przez tory na wysokości stacji Okrzeja koło Kobylczyka (Okrzeja jest dużo dalej). Pociągi kursują do Łukowa czy nawet Białej Podlaskiej i Dęblina, ale to głównie szynobusy rozwożące pracowników kolei do pracy, idiotyczne godziny kursowania, albo 4-6 rano, albo środek dnia. Nie lubią tu Turystów. Za to lubią w muzeum, gdzie bardzo przyjemnie spędziliśmy czas. Tylko trochę głowa Zagłoby mnie wystraszyła. Po doczytaniu szczegółów wiem już, że oryginalny dwór, w którym urodził się Sienkiewicz - nie zachował się. Tylko fundamenty. Muzeum mieści się w bliźniaczej oficynie umieszczonej przed dworem. Sądząc po zdjęciach rzeczywiście trudno je od siebie odróżnić. Wreszcie podjechaliśmy wspiąć się na Kopiec Sienkiewicza (uprzednio zahaczywszy o mogiłę w lesie z innego tematu). Usypano go pod koniec lat 30. Pomnik na czubku dostawiono w 1980 roku. Pasuje, ale oryginalnie chyba było pusto. U podstawy jest kamień pamiątkowy. Kesza nie znaleźliśmy.

Na pobliskim cmentarzu parafialnym odwiedziliśmy grób matki Sienkiewicza. Niestety na obszernej tablicy chwalono ją tylko jako matkę swoich dzieci, ani słowem nie wspomniano o jej twórczości literackiej. Swojego czasu publikowała powieść "Jedynaczka" w odcinkach, którą można przeczytać w bibliotece cyfrowej BUWu. Mało kto wie, że zamiłowanie do pisarstwa Sienkiewicz odziedziczył właśnie po niej.

No dobra, koniec dnia, czas na nocleg przebijając się groblami przez tereny zalewowe Okrzejki.


















A tak wyglądał stary dwór.








Po drodze byliśmy koło kościoła, w którym Sienkiewicz był chrzczony, ale go tak brzydko na żółto obsmyczono, że mi plomby wypadły i w związku z tym nie zrobiłam zdjęcia. Za to zrobiłam rozpadającej się kaplicy niewiadomego wyznania.



Okrzejka nieco wylała.



  • DST 82.38km
  • Teren 5.26km
  • Czas 05:26
  • VAVG 15.16km/h
  • VMAX 36.00km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Majówka 2017 - dzień 1 - Z Kleebergiem przez świat

Niedziela, 30 kwietnia 2017 · dodano: 05.05.2017 | Komentarze 11

Majówka co prawda zaczęta w kwietniu, ale taki urok długich weekendów. I tak ruszyliśmy w niedzielę, zamiast w sobotę, z powodu prognoz deszczowych. Potem wyszło, że w zasadzie można było pojechać w sobotę, słońce było i nawet mało padało. Ale nie wiem, czy bym zdołała się spakować w piątek. :)

Długi weekend miał być raczej zimny niż ciepły, ja po chorobie, Tomi uznał, że będzie lepiej wybrać się na trasę w pobliżu kolei, w razie gdybym się rozłożyła lub pogoda popsuła dokumentnie. Dlatego wypadło na okolicę między Łukowem i Garwolinem (dojechaliśmy z przesiadkami w Warszawie i Siedlcach jadąc do Łukowa). Okolica bogata w atrakcje historyczne niższego szczebla czyli pomniki, kopce pamiątkowe i cmentarze lub pojedyncze groby i mogiły (w sensie: dla przeciętnego turysty), trafiło się też kilka przyjemnych kościołów, ale przeważały klimaty raczej smutne, związane z kapitulacją w 39. 


Wisienką na torcie okazał się zupełnie nieznany, a przepięknie położony Pałac w Kocku, w którym mieści się Dom Pomocy Społecznej, dzięki czemu wraz z parkiem jest zupełnie dostępny o każdej porze dnia i w długie weekendy. Zamykają chyba tylko na noc. Jest to budynek główny z podłączonymi po bokach galeriami dwiema oficynami. Prawdopodobnie w jednej z nich kiedyś mieściła się kuchnia, a w drugiej pokoje dla gości, w budynku głównym pokoje paradne i biblioteka. Schyłek XVIII wieku, ale po drodze odbywały się przebudowy. Pierwotne założenie powstało za poprzednich właścicieli tj. imć państwa Firleyów, które było bardziej renesansowe, zaprojektowane przez Szymona Bogumiła Zuga. Przebudowa na wersję klasycystyczną odbyła się w 1832 roku na zlecenie baronowej Aleksandry z Meissnerów d’ Austett przez Marconiego. O ile czegoś nie pokręciłam, bo różne źródła różnie o tym piszą.

Firley, Firley, skąd znamy to nazwisko? Internet prawdę Ci powie.  Mikołaj Firley, pierwszy właściciel Kocka z przyległościami to marszałek wielki koronny żyjący na przełomie XV-XVI wieku (majątek otrzymuje z rąk Jagiellonów w 1518 roku). Szycha jakich mało Przechodząc z rąk do rąk, w tym przez ręce hrabiego Wielopolskiego, męża Marii, siostrzenicy królowej Marysieńki (tej od Sobieskiego), majątek trafia wreszcie w ręce Jabłonowskich jako część posagu księżny Anny z domu Sapieha (do Sapiehów majątek trafia w połowie XVIII wieku, czyste wariactwo z tymi własnościami). To wówczas okolica ponownie rozkwitła kulturowo i architektonicznie (firlejowska biblioteka i inne budynki zostały zniszczone podczas Powstania Chmielnickiego). Księżna Anna to polityczna przeciwniczka króla Stanisława Augusta Poniatowskiego (historia przyznała jej rację), z czasem pogodzona z królem i losem poświęciła się życiu społecznemu. Kock, taka niby wiocha, nie? Mieściła się tu ogromna biblioteka, spraszano ludzi nauki i kultury, to było naprawdę znane i ważne dla Rzeczypospolitej miejsce, dziś nieco zapomniane, wielka szkoda. Chyba najlepiej jest to opisane tutaj. No a potem, jak to zwykle bywa, jako że księżna Anna umarła bezpotomnie, majątek przeszedł z powrotem na rzecz rodziny Sapiehów i z czasem zlicytowano go za długi. Kupił go bankier Meissner i oddał w posagu córce, baronowej d'Austett. Najwyraźniej kobiety lubiły to miejsce. Ostatnimi właścicielami byli Żółtowscy, w tym hrabia Józef Żółtowski. Zdaje się TENTEN. Majątek "upaństwowiono" jeszcze za jego życia.

Z historii współczesnej - tu właśnie generał Kleeberg podpisał akt kapitulacji po ostatniej bitwie kampanii wrześniowej (6 października 1939). No cóż. Smutna data, ale taką mamy historię. Trzeba miejsce odwiedzić ponownie cieplejszą porą, lub jesienią, kiedy zacznie się kolorowo w parku. Byliśmy tu późnym wieczorem, zimno, przelotne opady deszczu - miejsce podobne klimatem do parków w Arkadii i Nieborowie, zdecydowanie na więcej niż jeden raz. W Kocku jest też rynek z kościołem i plebanią niewątpliwej urody. Są też echa społeczności żydowskiej, to jest sypiąca się nieco drewniana "Rabinówka".

Akcent dnia następnego, grób jednej z żon Sienkiewicza

I groby cyrylicą, oraz pomniki okolicznościowe z Kleebergiem w tle.






Kock














Mostek do parku, którego nie zwiedziliśmy z braku czasu, trza nadrobić przy okazji jakiejś wycieczki na Roztocze.

Kościół

Plebania

WSZYSTKIE zdjęcia z wycieczki - będę sukcesywnie dorzucać, póki co jest tylko 30 kwietnia.


  • DST 48.94km
  • Czas 03:10
  • VAVG 15.45km/h
  • Sprzęt Pradziadek
  • Aktywność Jazda na rowerze
Uczestnicy

Wyprawa do Jamborka - dzień 4

Poniedziałek, 30 maja 2016 · dodano: 01.06.2016 | Komentarze 10

Ostatni dzień rowerowania podłódzkiego, dla odmiany szybka, z wiatrem i po asfaltowych dedeerach głównie (milusio), z Olechowa na lotnisko, gdzie Huannowi mieliśmy oddać klucze. Przy okazji przejechałam się chwilunię na łódzkim rowerze miejskim, obejrzałam nową pętelkę tramwajową przy Pietrynie, która jest bardzo śliczna, tylko do niczego nie pasuje (ale w tym wypadku aż się prosi o zmianę otoczenia, by pasowało do cudownej konstrukcji stalowej).

W międzyczasie koszenie skrzynek, tu i tam. U Huanna zeszło się chwilę, dostałam ładną mapkę i pojechaliśmy dalej. Znów nie starczyło czasu na poligon (inna sprawa, że było za gorąco), pojechaliśmy przez parki i dedeerami nie zawsze już asfaltowymi na Arturówek i tam wsiedliśmy po kwadransie oczekiwania do ŁKA do Skierniewic. Z zachodu szły burze, więc postanowiłam podjechać ze Skierniewic pociągiem do Żyrka, ale było mało czasu, więc bilet kupiłam u konduktora. W końcu deszcze do Żyrka tego dnia nie dotarły, ale za to ja nieco wypoczęłam przed odebraniem kluski z dworca (doliczone do dziennego dystansu). 

A wszystkie zdjęcia w albumie na picasie.


Rybki